niedziela, 26 października 2014

miniaturka ,,Wbrew wszystkiemu"

Hej wam, to już moja druga miniaturka. Starałam się dostosować do waszych rad, które mi udzieliliście mi w komentarzach. Chcieliście żeby była dłuższa, i wyszła mi aż na 7 stron worda! Trochę się nad nią namęczyłam, więc proszę trzymajmy się zasady czytasz=komentujesz. I również dziękuję bardzo wszystkim osobom, które pozostawiły komentarz pod moją poprzednią. Jeżeli ktoś w tej miniaturce doszuka się podobieństwa do pewnego opowiadania, to od razu wam podpowiadam, że jest ona inspirowana blogiem Gdy Jesteśmy Sami.
~ Morsmorde

---



   Wydarzenia, które zmieniły moje życie na zawsze, rozpoczęły się tak jak każdy inny, normalny dzień w szeregach Czarnego Pana. Obudziłem się w swoim pokoju w Dworze Malfoyów, zjadłem śniadanie, poszedłem na zebranie, na którym Voldemort jak zwykle opowiadał o swoich najbliższych planach oraz zastanawiał się, jak znaleźć, po czym zgładzić Pottera. Jedyne wydarzenie tego dnia, które różniło się od tych w poprzednie, to to, że jeniec, którego uprowadzili moi ‘koledzy’ z oddziału, był mi znany z nazwiska z Hogwartu. Była to Lavender Brown. Nie ubolewałem nad jej przyszłym losem bardziej niż na losach pozostałych jeńców sprowadzanych do mojego domu, ponieważ nigdy z nią nie rozmawiałem. Tak jak w innych przypadkach Śmierciożercy trochę ją torturowali po czym kilka godzin później Czarny Pan zabił ją jednym zaklęciem, ponieważ pomimo swojej czystej krwi, nie dołączyła do jego szeregów.
   Wydarzenia te były rzeczą normalną podczas wojny, ale zapamiętałem ten dzień, ponieważ w dniu następnym złapano pewną osóbkę, która próbowała wkraść się na teren siedziby całkiem sama, jak się domyśliłem, po to, aby ratować już w tamtym momencie martwą koleżankę. Panna Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej-I-Zbawię-Świat-Ode-Złego-Bez-Niczyjej-Pomocy-Granger. Myślałem, że jest ona bardziej inteligenta i postępuje rozważnie. Mogę się założyć, że nikomu nie powiedziała o swojej wyprawie, gdyż była przekonana o swojej przebiegłości i sprycie.
   Zebraliśmy się w salonie za rozkazem Czarnego Pana. Granger ubrana w cienki, potargany płaszczyk przerażona leżała na ziemi. Widać było, że ledwo się powstrzymuje, żeby nie uronić ani jednej łzy. Jej kasztanowe loki były całe potargane, a na twarzy miała głębokie zadrapanie, z którego powoli sączyła się krew.
--Witajcie, drodzy przyjaciele – powiedział cichym i spokojnym głosem do nas. – Zebrałem was tu, aby was poinformować, że ta oto szlama, przyjaciółka Pottera, na którą od dawna polujemy – tu wskazał dłonią na Gryfonkę – postanowiła odwiedzić nas sama. Czyż to nie jest wspaniała informacja? – spytał bez grama wesołości w głosie – Nie obchodzi mnie, po co tu przybyłaś, ale naprawdę się cieszę, że w końcu mogę zobaczyć słynną Hermionę Granger. Przyszłaś do nas z własnej woli, więc może mógłbym cię przyjąć do naszych szeregów, gdyby nie twoja szlamowata krew, którą czuję aż stąd – jego twarz przybrała wyraz obrzydzenia, a czerwone oczy spojrzały na nią z nienawiścią. – Draco, mój drogi chłopcze, mam kilka spaw do załatwienia, więc wyręcz mnie w jednej z nich i zabij ją – powiedział do mnie głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Był to dla mnie cios poniżej pasa. Przecież ja ją znałem! Rozmawiałem z nią wiele razy. A poza tym nie byłem mordercą. Nie mogłem tego zrobić.
  Czarny Pan udał się do wyjścia a za nim większość zgromadzonych w Sali. Pozostałem tylko ja, moja matka oraz ciotka Bellatrix.
--Oczywiście Panie. A czy mógłbym się najpierw z nią trochę zabawić? – spytałem, żałując, że Gryfonka słyszy te słowa.
--Jeśli masz  taką potrzebę – i wyszedł. Rozległ się śmiech ciotki, która w momencie do mnie podbiegła i zaczęła głaskać mnie po karku jakbym był jakimś psem.
--To jak Dracusiu, co z nią najpierw zrobimy – spytała uśmiechając się jak jakaś chora psychopatka.
--Pozwól ciotko, że sam się nią zajmę – powiedziałem spoglądając najpierw na matkę patrzącą na mnie ze współczuciem w oczach, po czym na Granger, której wyraz twarzy wyrażał niemą prośbę. Była taka niewinna, taka biedna, kiedy leżała zwinięta na podłodze. Nienawidziłem się za to co później zrobiłem. Wyciągnąłem przed siebie różdżkę kierując ją na Gryfonkę, która patrzyła na mnie z niedowierzaniem w oczach i uroniła jedną jedyną łzę.
--Crucio.
***
   Siedziałem w ukrytej komnacie w moim pokoju, o której wiedziałem tylko ja i mój jedyny zaufany skrzat – Szwerak, który sam, za moim rozkazem ją wybudował, i patrzyłem na śpiącą Gryfonkę na kanapie. Mój plan się powiódł. Gdy po kilku minutach tortur biedna Granger zemdlała z bólu, znudzona ciotka wyszła wraz z moją matką. Gdy tylko zostałem z nią sam, wezwałem Szweraka i kazałem mu zanieść ją do komnaty. Śmierciożercom powiedziałem, że rozkazałem skrzatowi pozbyć się zbędnego ciała. Wszyscy mi uwierzyli, z tym nie było problem. Jedyny problem tkwił w tym, że nie miałem najmniejszego pojęcia, co dalej z dziewczyną zrobić. W Dworze Malfoyów teleportacja była niemożliwa, a wyprowadzić jej nie mogłem, bo wszyscy by mnie zobaczyli, po czym Czarny Pan najpierw zabił by ją, a po wielu godzinach tortur, i mnie.
   Patrzyłem jak Gryfonka w końcu się powoli budzi. Przyłożyła dłoń do skroni i powoli zaczęła ją rozmasowywać. Chwilę później gwałtownie otworzyła oczy, zapewne przypomniawszy sobie wydarzenia sprzed godziny. Gdy tylko mnie ujrzała, zeskoczyła z kanapy i przestraszona podbiegła pod najbliższą ścianę.
--Spokojnie, nic ci nie zrobię – powiedziałem, powoli się do niej zbliżając.
--Nie zbliżaj się do mnie! Słyszałam co wtedy mówiłeś! Co chcesz ze mną zrobić? – krzyczała przerażona, błądząc oczami po całym pokoju w poszukiwaniu sposobu na ucieczkę.
--Musisz mi uwierzyć. Nic ci nie zrobię. Nie jestem mordercą. Wszystkim powiedziałem, że jesteś już martwa. Wbrew pozorom mam serce i nie chcę ci zrobić krzywdy – mówiłem łagodnym głosem, dokładnie dobierając słowa, bojąc się, że jak zrobię jakiś gwałtowniejszy ruch, to się spłoszy niczym dzikie zwierze.
--Oczywiście! Nie jesteś mordercą, za to ja jestem kochanką Salazara Slytherina, który swoją drogą siedzi u mnie w kieszeni – mówiła głosem przepełnionym sarkazmem. Przesadziła. Ja tu poświęcam swoje życie, żeby jej dupę uratować, a ona jeszcze śmie wątpić w moją dobroduszność!
--Słuchaj Granger. Wcale mi się nie uśmiecha przetrzymywanie ciebie tutaj Merlin wie jak długo, ale to zrobię, bo –o ironio- jest mi cię szkoda. Nigdy nikogo nie zabiłem i w najbliższej przyszłości takiego zamiaru nie mam, chyba że będziesz mi tak dalej podnosić ciśnienie jak w chwili obecnej. Nie wiem jeszcze co z tobą zrobię, ale kiedy tylko będzie taka możliwość, to postaram się cię stąd wyprowadzić. Nikt, oprócz mojego jednego skrzata nie wie o twoim pobycie tutaj. W chwili obecnej znajdujesz się w ukrytej komnacie w moim pokoju. Będziesz tutaj mieszkać przez  pewien czas. W mojej sypialni znajduje się moja prywatna łazienka. Będę do ciebie przychodzić z jedzeniem, żebyś mi się tu nie zagłodziła. Sama stąd nie wyjdziesz. Ja mam jeden jedyny klucz, więc nawet nie myśl o ucieczce. Poza tym gdybyś to zrobiła bez zastanowienia by cię zabili, więc byłoby to bardzo głupie z twojej strony. Będę tu przychodzić raz na jakiś czas żeby cię wyprowadzić do łazienki, więc o to się nie martw. Zrozumiałaś wszystko? Mam nadzieję, że tak, bo nie mam zamiaru się powtarzać- po tych słowach odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z komnaty zamykając ją na klucz.
***
   Po czterech dniach miałem jej już serdecznie dość. Zero wdzięczności. Codziennie do niej przychodziłem z jedzeniem i książkami. Cały czas marudziła i gardziła wszystkim co jej przynosiłem. Jedzenie było za zimne, książki już kiedyś czytała, a ubranie, które składało się z mojej starej koszuli i za małych spodni, zbyt niewygodne. Ale i tak najgorsze było wyprowadzanie jej do łazienki. Jej kąpiele trwały kilka godzin! A ja, jakbym nie miał co robić, musiałem siedzieć i czekać, aż księżniczka łaskawie opuści toaletę z wiadomością, że jest gotowa do spoczynku. Piątego dnia w końcu się czegoś dowiedziałem. Szczęśliwy wbiegłem w podskokach radości do jej pokoju i z uśmiechem szczęścia oznajmiłem jej:
--Za 12 dni się wyprowadzasz !
--Jak to?
--No normalnie! Byłem na dzisiejszym zebraniu. Czarny Pan powiedział na nim, że własne za 12 dni wyruszamy na jakąś akcję. Coś tam na jakiś sierociniec mugoli. No i ja jestem jednym z niewielu, których nie wyznaczył! To będzie nasza szansa!- ciągnąłem wciąż się uśmiechając. W końcu będzie jeden problem mniej.
--I ty się z tego powodu cieszysz? Voldemort oznajmia, że ma zamiar zaatakować mugolski sierociniec najprawdopodobniej zabijając wszystkie bezbronne dzieci znajdujące się w środku, a ty tak po prostu tutaj wbiegasz i z uśmiechem idioty oznajmiasz mi, że wyjeżdżam? – mówiła z niedowierzaniem wymalowanym na całej twarzy. No może nie patrzyłem na to z takiej perspektywy jak Granger, ale i tak, pomimo przyszłych ofiar się cieszyłem.
--No tak.
--No tak? Zniknij mi sprzed oczu ty demonie bez serca – oznajmiła z pogardą.
--Nie będziesz mi mówić co mam robić! To moja komnata i mam prawo w niej siedzieć tak długo jak mi się to tylko podoba! A poza tym nie masz prawa nazywać mnie demonem bez serca, bo zapewne zapomniałaś, ale od pięciu dni przetrzymuję cię tutaj ratując twoją wielką dupę przed pozostałymi Śmierciożercami!
--Moją jaką dupę? Uważasz, że mam wielki tyłek? Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem za gruba? Dzięki! Dziewczyny lubią to słyszeć! – wykrzyczała, próbując spojrzeć na swoje pośladki, chyba zapominając, że bez lustra jest to średnio możliwe.
--Merlinie, dodaj mi dla niej cierpliwości, bo jak mi dodasz siły tą przysięgam, że ją tutaj zaraz uduszę- powiedziałem spoglądając w kierunku sufitu nad moją głową i w błagalnym geście unosząc ręce do góry.
--Nienawidzę cię.
--Z wzajemnością Granger.
--I świetnie!
--Świetnie! – krzyknąłem wychodząc wkurzony z pokoju. I jak tu dyskutować z kobietą? Salazarze, kłócimy się jak stare, dobre małżeństwo.
   Po tym incydencie obraziłem się na nią jak na siedemnastolatka przystało, i więcej tego dnia do niej nie wchodziłem.
   Następnego dnia leżałem na łóżku w mojej sypialni czytając książkę, żeby zając czymś myśli, gdy nagle rozległo się pukanie od strony pokoju Granger i jej cichy, przepraszający głosik:
--Malfoy? Malfoy, jesteś tam? Przepraszam, że nazwalam cię demonem bez serca. Wiesz, że wcale tak nie myślę. Po prostu mnie poniosło. I jeszcze przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Halo Malfoy? Mógłbyś tu do mnie przyjść? Bo wiesz Malfoy… Nudzę się trochę. Halo? Jesteś tam? Malfoy?
Było ta takie słodkie i urocze, że nie mogłem się powstrzymać przed uśmiechem, który mimowolnie wpłynął na mój usta. Wstałem i skierowałem się do półki z książkami za którą były ukryte drzwi. Odsunąłem ją na bok, wyciągnąłem klucz z kieszeni spodni i otworzyłem drzwi. Przed wejściem nałożyłem maskę zdenerwowania na twarz i po tym szybkim i głośnym krokiem wszedłem już zaczynając swoje przemówienie.
--Czy ty jesteś normalna? A gdybym tak nie był w pokoju sam? Pomyślałaś o… - nie mogłem dokończyć. Patrząc na biedną Gryfonkę skuloną w najmniejszą kuleczkę na podłodze przy miejscu skąd pukała, nie mogłem dalej udawać rozgniewanego. Tak mnie rozczulił ten widok, że nie mogąc się powstrzymać usiadłem na podłodze obok niej. Spojrzała na mnie  nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale ja tylko pokiwałem głową i zaczął wyrzucać z siebie to wszystko co mi leżało na sercu. – Wiesz Granger, nawet nie wiesz jak mi jest przykro z tego powodu, jak cię traktowałem przez te wszystkie lata, ale powinnaś zrozumieć, że wpajano mi takie poglądy od najmłodszych lat… - i zacząłem swoją opowieść. Powiedziałem jej wszystko. O moim trudnym dzieciństwie bez miłości od strony rodziców, o szóstym roku w Hogwarcie i o tym, że nie miałem wyboru, że musiałem zabić Dumbledora. Chciałem po prostu żeby zrozumiała. Ta rozmowa wiele mi dała. Możliwość wygadania się drugiemu człowiekowi, który z chęcią mnie wysłucha, i przy okazji nie wyśmieje, było tym, czego w tamtym momencie najbardziej potrzebowałem.
***
   Od tamtego dnia przebywałem z nią częściej. Wieczorów nie spędzałem już leżąc samotnie na łóżku i czytając książkę. Wolałem zamiast tego posiedzieć z Gryfonką u boku i wysłuchać jej opowieści o przygodach jakie przeżyła wraz z Grzmoterem i Wieprzlejem. Takie rozmowy były miłą odskocznią od szarej codzinności w szeregach Czarnego Pana. Dowiedziałem się o niej wielu różnych, ciekawych rzeczy i zrozumiałem, że urodzenie się w rodzinie mugolskiej wcale nie jest rzeczą straszną, której powinno się wstydzić. Co więcej nawet jej tego zazdrościłem, że jej życie, do czasów powrotu Voldemrota, było beztroską przygodą w której pełno było miłości i śmiechu.
   Około sześciu dni przed jej wyprowadzką, gdy siedziałem pod łazienką i czekałem aż skończy się kąpać, usłyszałem kroki na korytarzu oraz głosy powoli zbliżające się do mojego pokoju. Nie wiedziałem co miałem zrobić. Nie mogli mnie zastać siedzącego pod łazienką, gdyż byłoby to dość dziwne zważywszy na to, że z prysznica lała się woda. Nie myśląc za bardzo co robię otworzyłem drzwi od łazienki i wbiegłem do środka. Zastałem Granger stojącą w samej bieliźnie przed lustrem. Jej długie włosy zarzucone były do tyłu przez co miałem idealny widok na jej okrągłe piersi schowane pod czarnym, koronkowym stanikiem. Jej policzki momentalnie przybrały odcień dojrzałej czereśni, zaczęła machać swoimi małymi rączkami w chaotycznej próbie zasłonięcia całego ciała. Już otwierała usta żeby na mnie nawrzeszczeć zapewne jakim to jestem zboczonym zwyrodnialcem, ale zdążyłem do niej podbiec i od tyłu zasłoniłem jej usta moją dłonią nachylając się nad jej uchem.
--Nic nie mów, ktoś tu idzie – szepnąłem najciszej jak tylko potrafiłem. Momentalnie przestała mi się wyrywać i znieruchomiała, jej klatka piersiowa zaczęła się unosić coraz szybciej, pewnie bojąc się, że ktoś tu wejdzie i dowie się o jej obecności. Starałem się skupić na dźwiękach dochodzących zza drzwi, ale było to dosyć niemożliwe. Zważywszy na to, że byłem od niej o ponad głowę wyższy, dzięki czemu gdy tylko spojrzałem w dół miałem idealny widok na jej piersi. Byłem tylko facetem, więc ciężko mi było powstrzymać się od co chwilowych spojrzeń w dół. Z transu wyrwało mnie dopiero głośne pukanie do drzwi.
--Draco, jesteś tam? – to był mój ojciec.
--Tak jestem, o co chodzi? Kąpę się!
--Czarny Pan ogłosił, że dzisiejsze zebranie odbędzie się godzinę wcześniej niż zaplanowano.
--Dobra, będę wcześniej – powiedziałem, uznając rozmowę za zakończoną. Usłyszałem oddalające się kroki i odgłos zamykanych drzwi. Dopiero w tamtym momencie pozwoliłem sobie puścić Gryfonkę. Sekundę po tym jak to zrobiłem już była cała owinięta ręcznikiem, i nawet nie wiem w którym momencie stanęła za mną i wypchnęła mnie z łazienki w momencie zamykając drzwi. Pomimo tego, że cała ta sytuacja trwała tylko kilkanaście sekund, widok dziewczyny w samej bieliźnie nie opuszczał mnie przez wiele następnych dni.
***
   Dwa dni przed jej zaplanowaną wyprowadzką przyszedłem do niej, żeby tak jak każdego wieczoru spędzić z nią czas na różnych opowieściach. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że zamiast siedzieć na kanapie, Granger chodzi w kółku po pokoju, najwyraźniej bardzo wściekła.
--O co chod… - nie dane mi było skończyć.
--Nie wytrzymam tutaj ani dnia dłużej! Zaraz dostanę klaustrofobii! Mam już dosyć. Rozumiesz? Dosyć! Rzygam już tą twardą, pełną wyłażących sprężyn kanapą, tymi zielonymi ścianami, i tym głupim dywanem, o który się wywaliłam już około 30 razy! Może i zostały już tylko dwa dni, ale… - co ona okres ma? Pierwszy raz się tak zachowuje. A co jeśli naprawdę ma okres? Przecież w mojej łazience nie ma żadnych podpasek bądź innych tego typu rzeczy. Kurczę, nie pomyślałem o tym. Jak ona bidulka sobie radzi? Może mógłbym być nią, bo jej życie wydaje się takie przyjemne i beztroskie, ale nie mógłbym być dziewczyną. Przecież taka miesiączka podobno boli. Albo rodzenie dzieci. Przecież jak ja to sobie wyobrażę… fuj. Nie, pod żadnym pozorem bym nie mógł być dziewczyną. Albo lesbijki. Przecież je pewnie podnieca widok własnych piersi! Jakoś tak to chyba działa. W sumie u gejów to też musi być dosyć skomplikowane bo…- MALFOY! Słuchasz mnie w ogóle?
--Co? Aaa.. Nie.
I w tym momencie dostałem w twarz. Tak po prostu uderzyła mnie w twarz. Po tych wszystkich dniach, w których narażałem swoje życie, żeby ją uratować ona mnie od tak bije! Tak, ma okres. Mimowolnie złapałem się za pulsujący policzek. Odwróciłem głowę, żeby na nią nawrzeszczeć, ale kiedy tylko zobaczyłem jej czerwone ze zdenerwowania policzki, jej zmarszczony w uroczy sposób nosek, jej klatkę piersiową unoszącą się coraz szybciej w złości, jej małe łapki zwinięte w piąstki ze zdenerwowania, nie mogłem się powstrzymać. Musiałem to zrobić. Postąpiłem krok do przodu i przygarnąłem ją do siebie łącząc nasze usta w pocałunku. Początkowo stała nieruchomo, zapewne w szoku, że zdobyłem się na taki krok, ale już chwili później położyła dłonie na mojej twarzy i oddała pocałunek. Nie była to miłość. Była to po prostu potrzeba obecności drugiego człowieka. Chwilę później zorientowałem się co robię. Puściłem jej talię i wyszedłem z pokoju pozostawiając w nim zdezorientowaną Gryfonkę. Położyłem się na łóżku rozmyślając. Nie mogłem robić takich rzeczy. Za dwa dni jej już tu nie będzie, a w najbliższej przyszłości rozegra się wojna, podczas której będziemy stać po dwóch różnych stronach. Nie byliśmy sobie pisani.
***
   Te dwa dni minęły szybciej niż bym chciał. Dnia wczorajszego starałem się ograniczyć z Granger wszelakie kontakty do minimum. Byłem w rozsypce. Jednocześnie chciałem, żeby została, bo dzięki niej, po siedemnastu latach dowiedziałem się co to jest uczucie, ale jednocześnie chciałem również żeby wyjechała, bo właśnie tego uczucia, którego mnie nauczyła, po prostu się bałem. Tak, to prawda. Ja, Draco Malfoy, chłopak z dotychczasowo zamrożonym sercem, przyznałem, że się boję.
   Około 20 minut temu prawie wszyscy Śmierciożercy udali się na misję. Wiedziałem, że to jest ten czas. Wszedłem do komnaty i zastałem Granger czekającą na mnie przy drzwiach. Bez słowa złapałem ją za rękę i po raz pierwszy wyprowadziłem z mojej sypialni. Znaleźliśmy się na długim korytarzu, na którego końcu znajdowały się schody prowadzące na parter. Zatrzymałem się przed zakrętem nasłuchując czyichkolwiek kroków. Po nie usłyszeniu nikogo zaprowadziłem ją szybkim truchtem do schodów. Przez obręcz zauważyłem, że na holu przed drzwiami wejściowymi również nikogo nie było. Zeszliśmy na dół i najciszej jak potrafiłem otworzyłem drzwi po czym wyszedłem z Granger na podwórze.
--Teraz słuchaj uważnie. Za domem jest mały lasek, a po kilkunastu drzewach jest płot. Dopiero jak będziesz stać tuż przy płocie możesz się teleportować. Ty idź przodem a ja będę kryć tyły – kiwnęła głową na znak, że rozumie i zaczęła okrążać dom a ja tuż za nią. Gdy byliśmy już z tyłu, około 250 metrów przed płotem, usłyszałem szeleszczenie dobiegające z drugiej strony budynku.
--Oj Draco, nieładnie. Wiedziałem, że taki młody gówniarz na nic nam w szeregach, ale Czarny Pan ci zaufał, więc myślałem, że może się mylę, podejrzewając cię o zdradę. A teraz nareszcie udowodniłem, że cały czas miałem rację – Carrow wyłonił się z ciemności i zbliżał się do nas z ohydnym uśmiechem na twarzy. Wiedziałem, że to nasz koniec. Odwróciłem się w kierunku Granger stojącej kilka metrów za mną i krzyknąłem:
--Biegnij! Drętwota! – krzyknąłem kierując różdżką gdzieś w okolicę Śmierciożercy. Sam zacząłem biec ile sił w nogach ale po około 50 metrów dostałem jakimś zaklęciem. Nagle poczułem śmiertelny ból w całych nogach, i chwilę później się przewróciłem. W niektórych miejscach połamane kawałki kości poprzebijały skórę, przez co całe nogi mi krwawiły. Połamał mi całe nogi. Jeżeli w ogóle uda mi się jakimś cudem stąd uciec, to już nigdy nie będę chodzić. Krzyknąłem. Ból był tak ogromny, że żaden Cruciatus nie może się z nim równać. Granger odwróciła się i gdy zobaczyła, że leżę chciała do mnie podbiec, ale ja tylko rzuciłem jej moją różdżkę. – Biegnij pod płot i się teleportuj, ty masz do kogo wracać!
   Spojrzała na mnie ze łzami w oczach i z ruchu jej warg wyczytałem jedno słowo: dziękuję. Chwilę później odwróciła się na pięcie i zniknęła między konarami drzew.
--No no no. Musiałeś być słaby w łóżku Malfoy, skoro na ciebie nie poczekała. Wiesz co nigdy cię nie lubiłem – skierował swoją różdżkę prosto w moją głową.
--Do zobaczenia w piekle – powiedziałem nie ukazując bólu, który mi rozrywał nogi.
--Avada Kedavra – wypowiedział te słowa bez grama współczucia w głosie.
   Po tych słowach przez ułamek sekundy ujrzałem zielony promień, który mknął w moim kierunku, a chwilę później nastała ciemność. Tak właśnie. Ciemność. A więc tym jest śmierć.

11 komentarzy:

  1. Świetna! Jedna lepszych jakie czytałam! Zobaczyłam linka gdzieś na Facebooku i postanowiłam wejść, przeczytałam narazie tylko tą i tą wcześniejszą, ale po przeczytaniu ich dwóch już moge stwierdzić, że macie świetnego bloga. A co do miniaturki to nie mam żadnych zastrzeżeń. Była zabawna momentami, ale momentami rownież i smutna. I wcale nie widzę podbieństwa do bloga gdy jesteśmy sami. Tylko tyle, że akcja rozgrywa się jakby w takim samym miejscu.
    Będę częściej zaglądać, mam nadzieję, że jak najszybciej dodajcie kolejną. Polecę waszego bloga koleżance, bo widzę, że dopiero zaczynanie. Oby tak dalej!
    ~Alexa

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego nie piszesz rozległych opowiadań? Proszę, napisz Dramione osadzone w czasach wojny, proszę, proszę, PROSZĘ! świetna jesteś, naprawdę :)
    Pozdrawiam i czekam na jeszcze!
    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  3. Od początku tego bloga (czyli od Twojego pierwszego opowiadania) czekałam na więcej właśnie od Ciebie. Nareszcie się doczekałam! I szczerze... Wbiłaś mnie w siedzenie. Czytałam wcześniej Gdy Jesteśmy Sami i widzę to podobieństwo, ale wcale mi to nie przeszkadza, bo pomysł jest świetny. Natomiast Ty potrafisz pisać tak, że ja przeżywam to samo co bohaterowie! No i to zakończenie... Zupełnie się nie spodziewałam. Trochę mną wstrząsnęło, z racji tego, że jestem fanką Dramione, ale tak naprawdę dodało tylko smaczku. Podoba mi się tak bardzo, że po napisaniu tego komentarza zabiorę się za czytanie od nowa :) Faktycznie mogłabyś pisać historię Dramione. Na Twoje opowiadanie czekam najbardziej!

    xxx
    ~Ginny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo za miłe słowa. Za dłuższe opowiadanie raczej się nie zabiorę, bo nie jestem zbyt dobra w dłuższym ciągnięciu jednego wątku. Dlatego wlasnie wzięłam sie za miniaturki.
      I jeszcze raz dziękuje za wspaniały komentarz :)

      Usuń
  4. Jejciu ale fajne takie trochę nietypowe :> strasznie mi się podoba blog w ogóle pierwszy raznatknęłam się na bloga na którym są tylko miniaturki. Przyznam że fajny pomysł :]

    OdpowiedzUsuń
  5. Trudno trochę uwierzyć w tak szybką zmianę charakterów głównych bohaterów (zwłaszcza, że odbiegają one raczej od książkowych), ale rozumiem, że jest to uzasadnione formą i objętością. Nie spodziewałam się takiego zakończenia, dlatego jestem zadowolona, że udało ci się mnie zaskoczyć. Mam zamiar przeczytać jeszcze kilka waszych prac, bo jestem zaciekawiona, a ponadto lubię tematykę, więc czuję się jak w raju. :D
    Zapraszam do siebie [cissy-black.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i szczerze to sama się nie spodziewałam, że tak zakończę tą miniaturkę :D

      Usuń
  6. Ojej...
    Po pierwsze - miło, że wspomniałaś, że miniaturka jest inspirowana GJS, ale to naprawdę niewielka inspiracja. Wiele autorek dużo "mocniej" się mną inspiruje i ani myślą o tym wspomnieć - tak więc dziękuje :) Co do miniaturki klimat mi bliski, bo bardzo mroczny, ale nie mogę jej kochać z dwóch powodów - po I Hermiona jest w niej... okropna. Zero wdzięczności. Czytając to miałam ochotę wrzasnąć na nią, by trochę spokorniała. Drugi i najważniejszy powód, dla którego choć miniaturka bardzo dobra - to ja nie potrafię jej pokochać - to taki, że nie ma Happy Endu... Niepoprawna romantyczka - czyli ja, zawsze powtarza jedno :D Nie po to pisze się blogi o niemożliwej miłości dramione, która jednak się wydarzyła, by na końcu znów udowodnić, że tak miłość jednak była niemożliwa, bo ktoś zginął :D Ale to takie moje rozważania na temat... nie bierz tego do siebie, bo gust każdy ma inny. Niemniej za styl i pomysł dużo +++ :) Pozdrowionka i kociołka weny dla Ciebie!
    Venetiia Noks

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najprawdziwsza Venetiia Noks skomentowalam moją mianiturkę.... Raj, po prostu raj. Dziękuję bardzo za miłe słowa ale za również trochę krytyki, mocniejsze zdanie zawsze daje mi kopa w tyłek. Jeśli chodzi o klimat moich miniaturek to chciałam, żeby w momencie w ktorym czytelnik zauważa podpis Morsmorde, już się na początku wczuł w w mocniejszy i bardziej dołujący klimat. Ale pomimo to postaram się w najbliższej przyszłości dodac coś z Happy Endem :)

      Usuń
  7. "-Do zobaczenia w piekle" Mnie po postu rozwaliło... Aż to sobie wyobraziłam... Cudownie, choć smutno :/ Dlaczego? Dlaczego, on nie mógł przeżyć? Dlaczego znikąd nie mogła się pojawić Narcyza i go uratować? Dlaczego nie mógł uniknąć zielonego promienia pędzącego w jego stronę?
    Morsmorde/Hermiono/Autorko, liczę na kolejną miniaturkę w miarę szybko ,bo naprawdę zapierają dech w piersiach i sprawiają, że mam ochotę wrzasnąć; Dlaczego nie ma ciągu dalszego??
    Dlaczego?...

    Pozdrawiam i życzę weny,
    Annie M
    coseeterne.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń