czwartek, 25 grudnia 2014

Święta spędzamy w Hogwarcie.

Z okazji świąt Bożego Narodzenia życzymy Wam:
do Hogwartu przydzielenia.
Gryfon, Ślizgon, Krukon, Puchon
i prezentów pod poduchą!
Jak najwięcej Poczty sowiej,
 tej najlepszej miotły nowej.
Z obrony przed czarną magią wybitnego,
z zielarstwa zadowalającego
 i z eliksirów okropnego.
Zdrowia Hagrida,
bo to się Wam przyda,
szczęścia  w miłości,
 no i pomyślności.
Mądrości Hermiony, żołądka Rona,
 przebiegłości Dracona
i odpowiedzialności Krukona,
 odwagi Harrego,
radości Zabiniego,
 energii Ginny
 i wesołej miny.
Pod choinką kasztanowego
 na drutach pani Weasley swetra robionego
 i prezentu odlotowego,
Sylwestra udanego,
 ognistą whisky opitego.
Fajerwerków Freda i Georga wszędzie,
 to udany Sylwester będzie!
Tego Wam życzymy (tu nam znikły rymy).
Za wyświetlenia dziękujemy,
komentarzy więcej oczekujemy ;*
 Wesołych Świąt życzą:
~Veritaserum
~Amortencja
~Morsmorde
~Czekoladowa Żaba
~Silencio
Oraz nasza beta Kasia!

sobota, 6 grudnia 2014

Miniaturka LUCMIONE ''Wszystko dla niego...'' cz.II

Witajcie. Mam dla was obiecane Lucmione. Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać. Jest to druga część, jeżeli ktoś nie czytał pierwszej serdecznie zapraszam ;) Już niedługo świąteczne Dramione. Miłego czytania.
                                                                                                                                           /Veritaserum

                                                                    Część II

Hermiona szła przez ogród myśląc o wydarzeniach poprzednich miesięcy...Zerwała z Draco, związała się z Lucjuszem, mieszka u niego w domu, a co najlepsze niedługo na świat miało przyjść ich dziecko. Niestety nie wszystko było tak, jak to sobie wymarzyła. Hermiona musiała żyć w ukryciu...gdyby Voldemort dowiedział się, że będą mieć z Lucjuszem dziecko napewno skazałby go na śmierć.Usiadła na trawie i wystawiła twarz w stronę słońca bawiąc się źdźbłem trawy. Skurcz wstrząsną jej ciałem... "Nie to na pewno jeszcze nie teraz'- pomyślała. Wierzyła w to dopóki nie przyszedł następny i następny.
-Lucjusz! -zawołała.
-Tak?Na Merlina! Helen zrób coś z tym!
-Nie jedziemy do Munga ?-pisnęła.
-Chcesz żeby cały plan poszedł w cholerę? Dowiedzą się przecież, żę dziecko jest pół krwi..
Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy trzymałam w rękach Rose.
-Och Rose...-szepnęłam .
-Draco i Rose...-powiedział Lucjusz, głaskając córkę po głowie.
Mała wyglądała jak moja kopia z wyjątkiem szaroniebieskich oczu Lucjusza.
Ojciec wziął mała w objęcia i zaczął ją przytulać.
Gorsze było to co miało nadejść...
Voldemort razem z grupą śmierciożerców zamieszkał w NASZYM domu.
Siedziałam cicho z Rose w podziemiach zastanawiając się kiedy to wszystko się skończy gdy weszła Narcyza.
-Hmmm....wiedziałam, że tak skończysz Mionko...A było zostać z moim Draconem...przynieś mi wodę...a właściwie to ty Helen...-powiedziała i weszła na górę.
Chwilę później wbiegł do mnie Lucjusz. -
-Wiedzą o Rose...mam ją zabić by udowodnić, że Cię nie kocham.
-Nie...błagam....proszę-lamentowałam gdy on zabierał Rose z kołyski.
Gwałtownie odwrócił się i wszedł do komnaty Helen.
-Pilnuj ją- rozkazał zabierając przy tym jej córkę z kołyski i dając mi ją do rąk.
-Nawet o tym nie myśl...oklumencja....jeśli chcesz uratować Rose.
Złapał Hermionę za ramię i wprowadził do salonu gdzie ucztowali śmierciożercy, pośrodku siedział Czarny Pan razem z Narcyzą i Draco.
-Crucio! -wydarł się Lucjusz.
Krzyknęłam głośno cały czas starając się myśleć, że zabił naszą córkę. Voldemort zaśmiał się widząc moją rozpacz.
-Tak dobrze Narcyzo...cieszę się, żę dbasz o krew.
Hermiona do końca dnia siedziała w podziemiach z Rose. Helen nie odzywała się do niej rozpaczając po śmierci córki. Wieczorem odwiedził ją Lucjusz.
-Kochanie- podał mi kawę i zapas rogalików.Rzuciłam się na stertę jedzenia a Lucjusz zajął się Rose.
-Co teraz będzie? Nie chcę tak żyć....
-Musimy...zniszczyć Czarnego Pana.
-Ale jak? Pomyślałam o Harrym, Georgu, Fredzie, Nevillu oraz innych, którzy zginęli.
-System najlepiej zniszczyć od środka.
-Nie możesz tak ryzykować Lucjuszu...
-Ale chcę! Robię do dla was- odłożył córkę do kołyski- Szybko spakujcie się.
Zrobiłam to co kazał, po czym deportowaliśmy się do Nory.
-Alohomora- szepnął
Na podłodze leżała Ginny.
-NIE!!! -z mojego gardła wydarł się krzyk.
-Nie patrz Mionko- przytulił mnie i zasłonił widok martwej przyjaciółki.
Po policzku ciekła mi łza. Tyle lat wspólnie spędzonych. Ginny była taką nieśmiałą, życzliwą i wrażliwą osobą. Dlaczego to akurat tacy ludzie odchodzą tak prędko. Niestety wojna potrzebuje ofiar. Lucjusz chwycił moją dłoń i deportowaliśmy się. Po chwili staliśmy na plaży przed Muszelką. Zapukał do drzwi, które odtworzyła Fleur.
- Hermiona. Tak miło mi cię widzieć- ucałowała mnie w oba policzka- Uważaj! - już wyciągała różdżkę gdy...
-On jest ze mną- na twarzy Fleur malowało się zdziwienie.
-Wejdźcie- otworzyła szerzej drzwi i wpakowaliśmy się do środka.
Lucjusz wyjaśnił całą sytuację Fleur, która zgodziła się mnie chronić.
-Zajmiesz się na chwilę Rose?
-Tak, z chęcią. Uwielbiam maluszki.
Ujęła dziewczynkę i przytuliła ją. Ukochany złapał mnie za rękę i zaprowadził nad brzeg.
-Pamiętasz naszą pierwszą noc na plaży?
Przytaknęłam a on ukląkł i rzekł:
-Nie wiem czy przeżyje, ale chcę to zrobić...Hermiono wyjdziesz za mnie?
-Ja?- wydusiłam.
-Tak, jesteś kobietą mego życia.
-Lucjuszu...TAK.
Wyciągnął pierścionek z diamentem i założył go na mojego palca.
-Żegnaj Mionko, ucałuj Rose i uważajcie na siebie- pocałował mnie i deportował się do zamku.

                                                                         ***
-Zjedz coś moja droga.
-Fleur, nie chciałam siedzieć ci na głowie.
-Cieszę się, ze tiu jesteś. Mieszkanie samemu jest nudne. Rose to takie pocieszne dziecko.Wzięłam córkę na ręce i położyłam na piasku.
-Zobacz Rose, jaka śliczna babeczka.
-Babecka, sliczna babecka, babecka.
Wojna trwała już pół roku. Co jakiś czas czytałam w ,,Proroku'' o zdradzie kolejnych śmierciożerców. Ministerstwo cieszyło się z takiego rozwoju sytuacji.
-Fleur... mam prośbę...
-Tia...?
-Zaopiekujesz się Rose, jeśli zginę?
Nie mogłam bezczynnie siedzieć, gdy Lucjusz tam za mnie ginie.
-Żegnaj, moja droga.
-Nie żegnam się się, to zbyt trudne.
Gorąca łza spłynęła mi po policzku.Deportowałam się w sam środek bitwy.
-Crucio!
-Avada Kedavra!
-Drętwota!
Zaklęcia były wszędzie miotane.Ujrzałam Lucjusza walczącego z Voldemortem. Unikając zaklęć zakradłam się za kolumnę i szepnęłam:
-Expeliarmus.
Różdżka Voldemorta wyleciała w powietrze.
-Lucjuszu, łap- rzuciłam mu Czarną Różdżkę, którą złapałam.
-AVADA KEDAVRA! - ryknął Lucjusz.
Voldemort krzyknął i zamienił się w czarną chmurę.
-Curucio- jakiś śmierciożerca rzucił we mnie zaklęciem. Czułam jak gorący prąd trzepie moje ciało. Krzyczałam coś a Lucjusz niósł mnie na rękach. Płakałam bo ból był nie do wytrzymania. Paraliżował mnie. Chciałam już zasnąć, na zawsze.



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Miniaturka „Dzień,który zmienił moje życie”

Witajcie Kochani! Bardzo wszystkich przepraszam. Obiecałam Wam miniaturkę 29.11, ale nie skończyłam jej do soboty i przez te dwa dni nie robiłam nic innego tylko ją pisałam. Oczywiście nie napisałabym jej bez pomocy moich kochanych koleżanek: Amortencji, Czekoladowej Żaby oraz Morsmorde. Dziewczyny serdecznie wam dziękuję, nie wiem co bym bez was zrobiła. Tytuł miniaturki może trochę nietypowy, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba ;* 
~Silencio~

***
Otworzyłam oczy. Po prawej stronie na metalowej szafce stały kwiaty, kartki i słodycze. Spojrzałam w lewo i ujrzałam białą zasłonę. Było mi bardzo niewygodnie. Próbowałam podnieść się na łokciach, ale nie byłam w stanie. Ciało mnie bolało, czułam, że jestem poobijana, a do tego głowa pulsowała jak szalona. Wszystko wskazywało na to że jestem w skrzydle szpitalnym. I tak też było. Niestety nie wiedziałam z jakiego powodu się tu znalazłam. Za drugim razem udało mi się podnieść. Rozglądałam się, ale nikogo tu nie było. Po chwili usłyszałam kroki i drzwi do sali otworzyły się.
- Obudziła się!- krzyknęła Ginny i już po chwili znaleźli się przy mnie Harry, Ginny, Ron, Neville i Luna - Mionka tak strasznie się martwiłam - Ruda wycałowała mnie, zresztą tak jak wszyscy.
- Też się cieszę, że was widzę. A tak właściwie to co się stało? - zapytałam, a zamiast odpowiedzi zobaczyłam zdziwione spojrzenia przyjaciół. Po minucie odezwał się Harry.
- Myśleliśmy że to ty nam powiesz. 
-Powiesz ? Ale o czym? - w mojej głowie była wielka pustka - Ja.. ja.. ja.. nic nie pamiętam - tą odpowiedzią bardzo wszystkich zszokowałam. 
- Ależ proszę się nie martwić. To normalne po wypadku - Pani Pomfrey weszła do sali i kazała zrobić sobie miejsce.
- O jakim wypadku pani mówi? - Zapytałam gdy ona szykowała dawki eliksirów, które miałam zażyć.
- Och.. nic wielkiego. Miałaś lekki wstrząs mózgu.
Wstrząs mózgu? Jakim cudem? W mojej głowie rodziły się następne pytania.
- A od ilu dni tu jestem? -Zapytałam nie ukrywając mojego niezadowolenia.
- O nic się nie martw, kochanie. Zostałaś znaleziona w piątek wieczorem. Aktualnie mamy niedzielę a dokładnie - spojrzała na zegarek - piętnastą czterdzieści sześć. A teraz proszę wypij eliksiry - były strasznie gorzkie.
     Uff... Jak dobrze, że nie zawaliłam nauki. Leżąc tu 48 godzin mogłam narobić sobie sporych zaległości. Niestety miałam większe powody do zmartwień. Nadal nie wiedziałam, co wydarzyło się w piątek wieczorem. Nie ma nic gorszego niż niewiedza. Próbowałam się czegoś dowiedzieć od Harry'ego, ale on twierdził, że poszłam do biblioteki i długo nie wracałam. W związku z tym wysłał po mnie Rona, ale mnie już tam nie było. Dużo się dowiedziałam... Pani Pomfrey po zbadaniu mnie zostawiła nas samych. Zanim wyszła powiedziała, że muszę zostać jeszcze parę dni na obserwacji i za tydzień mogę stąd wyjść.
      Luna posiedziała jeszcze trochę i musiała się zbierać, ponieważ nie napisała jeszcze eseju na eliksiry. Neville zaoferował jej pomoc, więc poszli razem. Natomiast Ginny, Ron i Harry siedzieli za mną do samego wieczora. Opowiadali mi co działo się podczas mojej nieobecności. Nic ciekawego. Lavender zerwała z Deanem, jakiś puchon wysadził salę do eliksirów a McGonagall odjęła komuś 50 punktów za szlajanie się po korytarzu nocą. Ginny i Harry byli zadowoleni, że powoli wracam do siebie, natomiast Ron był jakiś przygaszony. Pewnie napędziłam mu dużo strachu. Swoją drogą, też bym się martwiła o niego gdyby przez dwa dni był nieprzytomny. Pomimo zmęczenia i osłabienia w nocy nie mogłam spać. Wierciłam się i przewracałam z boku na bok. Cały czas myślałam o wypadku. Jak mogło do niego dojść?  
   ***
   Tak jak mówiła pani Pomfrey, po tygodniu opuściłam skrzydło szpitalne. Czułam się dobrze, miałam tylko kilka drobnych zadrapań. Wszystko było w porządku oprócz jednego - straciłam pamięć. Pamiętałam wszystko z przed i po wypadku, ale nie wiedziałam jak do niego doszło. To było okropne. Ludzie wypytywali ,,co się stało?”, ja natomiast nie wiedziałam. Wiem, że nie powinnam, ale zmyśliłam historyjkę, w której potknęłam się na schodach i walnęłam w nie głową. Miałam dosyć tych wszystkich wścibskich i nachalnych ludzi. 
   Bardzo się cieszyłam, że z powrotem wróciłam na lekcje. Jeżeli chodzi o zaległości, to szybko je zadrobiłam, a nawet wyprzedziłam materiał. Moi przyjaciele wspierali i troszczyli się o mnie. Ron stał się nadzwyczaj opiekuńczy i troskliwy, co było do niego niepodobne. Szczerze mówiąc byłam zaskoczona, ale szybko się przyzwyczaiłam. Ginny obwiniała się, że ten cały wypadek był z jej winy, ponieważ ostatnio poświęcała mi mało czasu. Cóż się dziwić, skoro Harry nie odstępował jej na krok. Oni nie widzieli nic złego w publicznym okazywaniu sobie uczuć, w przeciwieństwie do mnie. Niestety Ron nie zgadzał się ze mną. Chciał abyśmy tak jak inne pary chodzili za rączki, przytulali i całowali się po kątach. Uważałam, że nie trzeba było odstawiać tego całego przedstawienia. Wystarczyła mi wiedza, że Ron mnie kocha. Ale moje zdanie najwidoczniej się nie liczy.
***
    Minęły dwa tygodnie, a ja czułam się świetnie. Pamięci jak dotąd nie odzyskałam, ale już się tak tym nie przejmowałam. Najwidoczniej nie było to nic ważnego. Stało się, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Czasami słyszałam jakieś głosy. Martwiło mnie to, ale uznałam, że jestem przemęczona i muszę odpocząć, dlatego wcześniej się położyłam. Była druga w nocy jak obudził mnie mój własny krzyk. Szybko się podniosłam, ale dziewczyny nadal spały. Wszystko wskazywało na to, że tylko ja go słyszałam. Byłam cała mokra, tak jakbym biegła w maratonie lub wyszła spod prysznica. Rzecz w tym, że biegłam, ale nie w maratonie. Nie chciałam budzić koleżanek z dormitorium, dlatego wzięłam szlafrok i zeszłam do pokoju wspólnego. Na dole nikogo nie było, palił się jedynie ogień w kominku. Usiadłam w fotelu i słuchałam, jak krople deszczu bębnią w szybkę. Próbowałam sobie to wszystko przeanalizować. Nie wiedziałam czy to był zwykły sen, czy przypomnienie z tamtego wieczoru. To było zbyt realistyczne na sen,chociaż widziałam wszystko jak przez mgłę. Biegłam gdzieś, a raczej uciekałam. Musiało być późno bo korytarze były puste. Najprawdopodobniej ktoś mnie gonił, bo co chwila obracałam się za sobie. Nie miałam celu, wbiegałam po kolejnych schodach na górę. Nie miałam już siły dlatego skręciłam w korytarz. Biegłam przed siebie, aż natrafiłam na ślepy zaułek. Na tym się skończyło,sen mi się urwał i obudził mnie krzyk. Nie wiem ile siedziałam w pokoju wspólnym, ale na dworze zaczęło świtać. W pewnym momencie głowa osunęła mi się na oparcie fotela i zasnęłam. Obudziłam się w swoim łóżku przytulona do poduszki.
        Skąd się tu wzięłam? Nie wiedziałam, ale byłam temu komuś bardzo wdzięczna.
     Na śniadanie nie poszłam, nie miałam apetytu. Na lekcjach byłam nieprzytomna, wręcz nieobecna. Nie mogłam się na niczym skupić. Cały dzień myślałam o tym śnie, jeżeli można to tak nazwać. Chciałam o wszystkim opowiedzieć Ginny, ale sama nie wiedziałam czy to zdarzyło się naprawdę. A nawet jeżeli, to nie mogłam. Przecież potknęłam się na schodach. Bardzo żałowałam, że zmyśliłam tą całą historyjkę, ale było już za późno, żeby to odkręcić. Gdy po kolacji wróciłam do dormitorium przeanalizowałam sobie po raz kolejny ten sen. Próbowałam przypomnieć sobie korytarze, którymi uciekałam, ale nic z tego. Wszystko było, tak niewyraźne, że aż sama się dziwiłam, że coś zobaczyłam. Jeszcze jedno - głos. Był taki znajomy. Nie wiedziałam co mówił, ale wyraźnie go słyszałam. A jeżeli zwariowałam i wyobrażałam sobie rzeczy, które nigdy nie miały miejsca? Jedynym ratunkiem będzie oddział zamknięty w Świętym Mungu. Albo.... pójście tam, gdzie to wszystko się zaczęło.
      Tak jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Poszłam do biblioteki. Z tego co pamiętam chciałam dowiedzieć się coś o liczbach wewnętrznych na numerologię. Stanęłam przy danym regale i zaczęłam się rozglądać. Niczego nie zauważyłam, żadnych śladów, kompletnie nic. Zaczęłam przeglądać książki. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś jest w pobliżu,ale w bibliotece była tylko pani Pince i kilka drugoklasistów. Wokół mnie nikogo nie było,więc wróciłam do książek. Nagle czyjaś dłoń znalazła się na mojej tali, sunęła w dół, aż zatrzymała się na pośladku. Z mojego gardła wydobył się krzyk. Szybko się obróciłam, ale nikogo za mną nie było. Byłam przerażona. Wyobraziłam to sobie? A może to stało się naprawdę? Nic już nie wiedziałam. Wzięłam pierwszą lepszą książkę i w pośpiechu opuściłam bibliotekę.
***
     Nie wiem co się ze mną działo. Ostatnio wszyscy mnie drażnili i wkurzali. Na niczym nie potrafiłam się skupić, a nawet najdrobniejsza rzecz, najdrobniejszy gest mnie irytował. Chciałam być sama. Tylko ja i moje myśli. Wszystko stało się jasne.... ktoś próbował mnie skrzywdzić. Wydarzenia z tamtego dnia śniły mi się co noc. Każdej nocy przeglądałam książki w bibliotece, czułam dłonie na moim ciele, uciekałam korytarzami i wpadałam w ślepą uliczkę. Następnie słyszałam regułki zaklęć, które odbijały się od ścian i cień postaci stojącej nade mną, a na koniec wielka ciemna plama.
    Nie miałam z nikim kontaktu. Odsunęłam się od przyjaciół. Nie potrafiłam z nimi rozmawiać. Wolałam być sam na sam z moimi problemami. Chciałam wiedzieć kto tak bardzo pragnął zrobić mi krzywdę.        Wszystko zmieniło się po lekcji transmutacji. Wykład trwał już 10 minut. Profesor McGonagall oddała testy, które pisaliśmy w zeszłym tygodniu. Nagle drzwi do sali otworzyły się i stanął w nich Draco Malfoy. Przeprosił za spóźnienie i zajął swoje miejsce, nie odrywając ode mnie oczu. Próbowałam go zignorować, ale jego spojrzenie strasznie mnie rozpraszało. Widziałam go po raz pierwszy od czasu gdy wyszłam ze skrzydła szpitalnego i coś zaczęło mi świtać. Cała scena z TEGO wieczoru przeleciała mi przed oczami. Osoba, która nade mną stała to Malfoy. Zakręciło mi się w głowie i zrobiło ciemno przed oczami. Nauczycielka musiała to zauważyć, ponieważ pozwoliła mi wyjść do łazienki. Wybiegłam z sali jak poparzona. Stanęłam nad umywalką i przemyłam twarz zimną wodą. Spojrzałam w lustro i pisnęłam. Ujrzałam za mną znienawidzonego ślizgona. Jeszcze raz przemyłam twarz, ale on nadal tam stał.
- To byłeś ty! - wrzasnęłam tak głośno, że pewnie usłyszała to cała szkoła. Nie ważne. To nie było teraz moim problemem.
- O czym mówisz? - zapytał powoli zbliżając się do mnie.
- Nie podchodź!!!! - W mojej głowie rodził się plan na jak najszybszą ucieczkę z tego miejsca.
  Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam ją prosto w jego klatkę piersiową. Cała się trzęsłam, ale próbowałam wyglądać na opanowaną.
- Wtedy w bibliotece. To ty mnie goniłeś! To ty próbowałeś mnie skrzywdzić! To ty się nade mną znęcałeś! To ty popchnąłeś mnie na tą cholerną ścianę i straciłam przytomność! TO BYŁEŚ TY!
  Sama zdziwiłam się swoją postawą. Byłam pewna siebie, ale nie pewna tego co mówię. Natomiast on.... W jego oczach mieszał się smutek, gniew, nienawiść i rozczarowanie.
- Zgadza się. To byłem ja.- Wiedziałam! Wiedziałam! Ja to po prostu wiedziałam!
   Nawet nie zastanawiając się skierowałam różdżkę na ścianę, o którą opierał się Malfoy i z mojej różdżki wystrzeliło zaklęcie Reducto. Kafelki zaczęły spadać i przygniatać blondyna. Nie wiem jakim cudem wygrzebał się spod sterty pyłu i połamanych płytek. Cała łazienka była zakurzona. Próbowałam wcelować w coś jeszcze żeby go przygniotło, ale trafiłam w niego. Oberwał Rictisemprą. Wleciał w kabinę przy okazji rozwalając ją. Leżał w kałuży wody, a krew spływała mu z czoła. Na Merlina co ja zrobiłam? Czy on żyje?   Nie podeszłam do niego, uciekłam. Nie było mnie stać na nic więcej.
      Nie wróciłam już na lekcje, poszłam na wieżę astronomiczną i siedziałam tam do późnego wieczoru. Dlaczego to zrobiłam? Co się się ze mną działo? Przestałam nad sobą panować. Jestem nieobliczalna. Kiedyś nie skrzywdziłabym muchy, a co dopiero człowieka. Teraz było mi wszystko jedno. Próbowałam jakoś to sobie wytłumaczyć i po pewnym czasie znalazłam odpowiedź - zasłużył sobie na to!
     
     Następnego dnia wstałam wcześniej po i tak nieprzespanej nocy i zeszłam na śniadanie. W Wielkiej Sali były pustki, wszyscy jeszcze spali. Wszyscy oprócz Draco Malfoy'a. Siedział przy stole węża i jadł tosty z dżemem. Ewidentnie unikał mojego spojrzenia. Miał zabandażowaną głowę i szramę na policzku. Było mi go żal. Miałam wyrzuty sumienia, ale starałam się o tym nie myśleć. Zabrałam się za jedzenie jajecznicy. Gdy zobaczyłam jedzenie mój brzuch dał o sobie znać głośnym burknięciem. Nie dziwię się mu, w końcu nie byłam wczoraj na obiedzie i kolacji. 
    Coraz więcej osób schodziło na śniadanie. Ron wraz z Harrym dosiedli się do mnie. Zapytali mnie gdzie wczoraj zniknęłam, chociaż widziałam, że za bardzo ich to nie interesowało. Byli pochłonięci rozmową o meczu quidicha, który miał się odbyć w przyszłą sobotę.
- Stary nie martw się wygramy to. Nie mają z nami szans - Ron zapewniał Harry'ego nakładając na talerz tyle jedzenia ile się tylko dało - Hermiono, gdzie wczoraj byłaś? Dziwnie się zachowujesz. Co się z tobą dzieje? - zapytał obejmując mnie.
- A co ma się dziać? Wszystko jest w porządku. Po prostu wczoraj źle się poczułam i zabolała mnie głowa.
- Dobra, nie musisz się tak unosić.
Dopiłam resztę soku z dyni, po czym strąciłam rękę rudego z mojego ramienia i skierowałam się do wyjścia. Na schodach czekała na mnie opiekunka mojego domu.
- Panno Granger, profesor Dumbledore chce z panią porozmawiać.
   Domyślałam się o czym. Szłam za profesor McGonagall, a nogi się pode mną uginały. Cała się trzęsłam. Bo przecież co ja mu powiem, że rzuciłam Malfoy'a w ścianę? Spanikowałam, ale na ucieczkę było za późno, posąg chimery otworzył się. Merlinie dopomóż, proszę. Pomyślałam sobie w duchu.
- Panno Granger, miło panią widzieć - dyrektor wpuścił mnie do środka gabinetu.
   Przez siedem lat nic się tu nie zmieniło. Po środku stało biurko, tuż za nim regał, na którym spoczywała Tiara Przydziału. Mnóstwo półek z książkami, portrety byłych dyrektorów Hogwartu, drążek, na którym jak zwykle siedział Fawkes, myślodsiewnia i .... zaraz zaraz.... Co tu robi Malfoy? No tak, przecież to on jest tutaj najbardziej poszkodowany.
- Proszę sobie usiąść. - wskazał mi krzesło obok ślizgona - Zapewne słyszała pani o zdarzeniu, które miało miejsce wczoraj wieczorem. W damskiej toalecie na trzecim piętrze dokonano niemałych zniszczeń. Akurat was dwoje nie było wtedy na lekcjach. Czy możecie mi to wytłumaczyć?
- To chyba oczywiste, że cała wina spada na pannę Granger. Draco sam by się przecież nie okaleczył - do gabinetu wkroczył Seveus Snape
- Ooo, Severus. Widzę, że dostałeś moją wiadomość - wtrącił się profesor Dumbledore.
- Czy mam rację? - nietoperz poczęstował mnie wzrokiem bazyliszka.
- Panie profesorze.... źle się poczułam, więc wyszłam ....
   Byłam bezradna. Nie wiedziałam co mam zrobić. Powiedzieć prawdę i wylecieć ze szkoły? A może skłamać i ratować swój tyłek? Dlaczego to akurat na mnie spadają wszystkie nieszczęścia? 
    W tym momencie odezwał się Draco.
- Granger nie poszła do łazienki, skręciła korytarzem w prawo do wieży gryfindoru. To ja jestem odpowiedzialny za te wszystkie zniszczenia. Zrobiłem to, ponieważ dostałem kolejny okropny z transmutacji, a ojciec zagroził mi, że jeszcze jedna taka ocena a mogę pożegnać się z majątkiem. Zdenerwowałem się i miałem chęć zniszczenia czegoś, więc udałem się do damskiej łazienki. Granger nie ma z tym nic wspólnego.
   Dlaczego to zrobił? Krył mnie. Nigdy bym nie pomyślała, że Draco Malfoy mój największy wróg wstawi się za mną.
- Draco czy to prawda? - dyrektor uważnie przyjrzał się blondynowi. Nie wyglądał jakby kłamał. Był bardzo wiarygodny, może dlatego Dumbledore we wszystko uwierzył.
- W takim razie panna Granger jest wolna. Z tobą chciałbym jeszcze zamienić słówko.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Pożegnałam się i jak najszybciej opuściłam gabinet dyrektora. Gdy schodziłam po schodach słyszałam zażalenia i protesty Snape'a. Nie obchodziło mnie to, teraz chciałam znaleźć się w swoim dormitorium. Dlaczego on to zrobił? To pytanie nie dawało mi spokoju. Pewnie chciał abym milczała

***

  Nadszedł dzień oczekiwany przez całą szkołę - mecz quidditcha gryfoni kontra ślizgoni. W wieży gryfindoru od samego rana panował zamęt. Drużyna z Harrym na czele siedziała przed kominkiem na dywanie i po raz kolejny omawiała strategię. Dziewczyny siedziały w dormitoriach i szykowały się. Paznokcie, fryzury, miniówki i wielkie dekoldy. Po co to wszystko? Przecież to zwykły mecz. Nie chciałam być gorsza, ale też nie chciałam wyglądać, jak co niektóre lafiryndy. Dlatego włosy ułożyłam w ładne loki, zrobiłam delikatny makijaż i założyłam dżinsy a do tego skórzaną kurtkę. Gdy Ron mnie zobaczył przyciągnął do siebie i pocałował. Czułam się niekomfortowo i to nie pierwszy raz. Trzymał mnie w ramionach i wpychał język do ust. Oderwałam się od niego i chciałam mu walnąć, ale powstrzymałam się. Za dwie godziny miał mecz i nie powinien się denerwować, musiał być w formie. Obiecałam sobie, że porozmawiam z nim po tym jak już wygra ten cały Puchar Quidicha. 
   Wszyscy razem zeszliśmy na śniadanie. Cały Hogwart rozmawiał o meczu, nawet nauczyciele. Usiedliśmy do stołu, ale jakoś nie miałam apetytu. Bardzo bolała mnie głowa. W trakcie śniadania profesor Dumbledore wstał i życzył wszystkim powodzenia. W mgnieniu oka ludzie rzucili się do drzwi. Chcieli zająć najlepsze miejsca. Wraz z Ginny poszłyśmy dać chłopakom po buziaku na szczęście i zajęłyśmy miejsca na trybunach. Na boisko wyszli chłopaki w czerwonych i zielonych szatach. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie i wzbili się w górę.
   Mecz trwał już od ponad godziny, a wynik co chwilę ulegał zmianie. Gra była zacięta, zawodnicy szli łeb w łeb. W tym meczu nie było lepszych, obie drużyny grały znakomicie. Nie można było doczepić się także kibiców, którzy dopingowali swoim faworytom. Na trybunach roiło się od szyldów, szalików i chorągiewek w kolorze zielonym lub czerwonym. Seamus jako komentator opisywał wszystko co działo się na boisku.
- Proszę państwa, szukający Slytherinu Draco Malfoy zauważył znicza!!!!!!! Harry Potter poszedł w jego ślady i leci tuż za nim!!! A cóż to? Obrońca Gryffindoru Ronald Weasley porzucił swoje stanowisko i leci w stronę szukającego Slytherinu.
  Do jasnej cholery co on robi?
- Ała... to musiało boleć, proszę państwa......
   Nic więcej nie słyszałam. Stałam jak osłupiała i patrzałam jak Ron wleciał w Mafloy'a jednocześnie strącając go z miotły. Zakręciło mi się w głowie i straciłam równowagę. W ostatnim momencie chwyciłam się barierki,aby nie upaść.Wszystko mi się przypomniało.

   Poczułam dłoń na moim pośladku a po chwili ktoś mnie objął. 
- Zostaw Ron, nie tutaj!
   Wyślizgnęłam się z jego objęć i sięgnęłam po wybraną książkę. 
- Ciii... wyluzuj- powiedział muskając palcami mój policzek i zbliżając usta do moich. Odwróciłam głowę. Jego gorący oddech palił mi skórę. 
- Nie chcę robić tego teraz
    Powiedziałam chrapliwie. Czy nikogo tutaj nie ma? Gdzie jest pani Pince?
- Ty nigdy nie chcesz- wymamrotał z ustami przy mojej szyi.
- Może źle się do tego zabierasz....- powiedziałam mu coraz bardziej przerażonym głosem.
   Zaczął całować mnie bo obojczykach. 
- Przestań!
  Odepchnęłam go i wyszłam z biblioteki. Szedł tuż za mną. Bałam się jak cholera, było późno i korytarze były puste. Przyśpieszyłam, a za rogiem zaczęłam biec. Ron deptał mi po piętach. Nie miałam już siły, z ledwością pokonałam ostatnie schody i wślizgnęłam się na korytarz na siódme piętro. Biegłam przed siebie, ale co to? Nie nie nie!!!! Ślepy zaułek. Wszystko tylko nie to. Już po mnie. Ron powoli zbliżał się do mnie. Nie miałam żadnej ucieczki. Przysunął mnie do ściany i nachylił się.
- Nie wierć się, bo będzie bolało.
   Wyszeptał wprost do mojego ucha i ugryzł je. Pisnęłam. Usiłowałam wyślizgnąć się spomiędzy jego i ściany. Wbiłam mu dłonie w pierś, ale je odepchnął. Wgniótł mnie w zimną ścianę całym ciężarem swojego ciała. Poczułam jak włoski jeżą mi się na karku i zaczęłam rozważać opcje jakie mi pozostały. Mogłam krzyczeć, ale były nikłe szanse, że ktoś mnie usłyszy. Mogłam go walnąć. Raczej głupi pomysł, zważając na to, że jest ode mnie wyższy i silniejszy. Niestety nic nie mogłam zrobić. Ron na nic nie zważał. Naparł na mnie jeszcze mocniej. To było CHORE! Dysząc rozgniatał moje usta swoimi i niemal już się wtapiałam w ścianę.
- Nie...
  Szepnęłam. Nic nie odpowiedział.Twarde pożądliwe dłonie wdarły się pod moją szatę. Czując jego dłonie na swoim ciele kurczowo wciągałam powietrze. Zaczęłam płakać. Mój oddech był nierówny i szarpany tłumionym łkaniem. Chwyciłam jego rękę i odepchnęłam ją od siebie z siłą o jaką się nie podejrzewałam. Znów po mnie sięgnął. Zaczął szarpać się z zamkiem od mojej spódnicy a wtedy bez namysłu odwinęłam się i go uderzyłam . Nie zdążyłam uświadomić sobie, jak zapiekła mnie dłoń bo poczułam uderzenie na twarzy. Na swojej twarzy! Roztrzęsiona i zapłakana zaczęłam osuwać się po ścianie. Bezsilna i sparaliżowana leżałam na podłodze. Policzki miałam zimne i szczypiące od łez. Ron zaczął się nade mną nachylać. Wtem głos otwieranych drzwi przerwał moje szlochy. Ktoś wychodził z pokoju życzeń. To był Malfoy. Obrócił się w naszą stronę. Najpierw spojrzał na mnie a później przeniósł swój wzrok na Rona. W błyskawicznym tempie wyciągnął różdżkę i zaczął ciskać w niego zaklęciami. Ron również szybko zaczął się bronić. Zaklęcia odbijały się od wszystkiego co możliwe. Bałam się, że zaraz oberwę.
- Granger, uciekaj! No już!!!
Zaledwie się podniosłam a Ron doskoczył do mnie i z całej siły popchnął mnie na ścianę. Walnęłam w nią głową i straciłam przytomność. Draco dobiegł do mnie i ostatnie co widziałam, to jego blond włosy opadające mu na czoło.

- Hermiona! Hermiona, dobrze się czujesz?- pytała Ginny potrząsając mną. 
  Parę razy przetarłam oczy i złapałam się za pulsującą głowę. Po chwili uświadomiłam sobie,że mecz nadal trwa. Zerknęłam na boisko i wzrokiem szukałam Draco. Jest tam, nic mu się nie stało. Spojrzałam wyżej i ujrzałam Rona. Bez zastanowienia zaczęłam przepychać się do wyjścia. Szybko opuściłam trybuny i skierowałam się w stronę zamku. Jak on mógł mi to zrobić? Wiele razy mnie do tego namawiał, a ja się nie zgadzałam, ale nigdy w życiu nie podejrzewałabym go o takie coś. O gwałt! Tak bardzo chciałam wiedzieć co się stało tamtego wieczoru.Teraz oddałabym wszystko, żeby o tym zapomnieć Biegłam przed siebie, na niczym mi nie zależało. Było mi wszystko obojętne. Chciałam uciec od rzeczywistości, być sama. Zaczęłam się zastanawiać nad miejscem, w którym nikt nie będzie mógł mnie znaleźć. Wieża astronomiczna? Nie. Pokój życzeń? Nie, nigdy nie przejdę tym korytarzem. Może pokój Run? Też nie. Krążyłam po dziedzińcu i próbowałam coś wymyślić. Spojrzałam w górę i ...... Tak, wieża zegarowa, to jest to. Wspinałam się po krętych,drewnianych schodach, aż znalazłam się na szczycie. Z okna zobaczyłam całe boisko i zawodników, a wśród nich Rona. Dopiero wtedy wszystko do mnie dotarło. Osunęłam się po ścianie a z mojego gardła wydobył się stłumiony szloch. Płakałam jak dziecko. Nie mogłam tego pojąć, jak chłopak, którego kochałam mógł zrobić coś takiego. Przez myśl mi to nie przychodziło. Wymacałam przez koszulkę łańcuszek od Rona i zerwałam go. Obracałam go pomiędzy palcami i przypominałam sobie nasze pierwsze spotkanie w pociągu do Hogwartu, nasze przygody, pierwszy pocałunek, wszystkie chwile spędzone razem. Pomyśleć, że już tego nie ma. Nie ma NAS! Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Serce podskoczyło mi do gardła, przecież wszyscy są na meczu. Kto to? Podniosłam się i wyciągnęłam różdżkę. Kroki były coraz bardziej wyraziste. Wpatrywałam się w zbliżający się cień. Byłam przerażona.... a jeżeli to on? Różdżka wyleciała mi z dłoni i przeturlikała się w stronę schodów. Schyliłam się po nią. Wyciągnęłam rękę, ale napotkałam czyjąś dłoń. Podniosłam głowę i napotkałam błękitne tęczówki. Wstałam i rzuciłam mu się na szyję. Nie obchodziło mnie,że mnie odtrąci. O dziwo tego nie zrobił. Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. On po prostu przytulił, a ja wypłakałam się w jego pierś. Potrzebowałam teraz bliskości drugiego człowieka.
- A co z meczem?
- Ty jesteś ważniejsza.
  Nie wiem dlaczego, ale w jego ramionach czułam się bezpieczna i potrzebna. Z kolei on trzymał mnie jakbym była największym skarbem na ziemi. Gdy już się uspokoiłam zadałam pytanie, które mnie dręczyło
- Draco, dlaczego wtedy, w łazience powiedziałeś, że to byłeś ty?- zapytałam go nie odrywając głowy od jego torsu.
- A czy uwierzyłabyś gdym powiedział ci prawdę?- w jego głosie dało się słyszeć smutek i rozczarowanie.
Milczałam. Zabolało go to.
- Sama widzisz... Ale gdyby mi ktoś powiedział, że łasica jest zdolny do czegoś takiego,też bym nie uwierzył. Jak cię wtedy zobaczyłem, przeżyłem szok. Byłaś taka bezbronna, bezsilna a w twoich oczach malowała się pustka. Nie mogłem się po tym pozbierać. Przez miesiąc unikałem cię i nie chodziłem na wspólne lekcje. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że źle zrobiłem. Powinienem od razu wyjawić ci całą prawdę.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?- powtórzył zadane przeze mnie pytanie.
- Dlaczego go powstrzymałeś? Równie dobrze mogłeś przejść obok niczego nie widząc.
Uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ponieważ zależy mi na tobie.- Nie wierzyłam w te słowa. Wydawały mi się jakimś nie śmiesznym żartem.
- Przecież jestem zwykłą nic nie wartą szlamą a ty.... - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Nigdy nie mów o sobie w taki sposób. Wiem, że tyle razy cię obrażałem i poniżałam, ale to ojciec wszczepił we mnie tą nienawiść do osób niemagicznego pochodzenia. Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Przepraszam za wszystkie przykrości, które przydarzyły ci się z mojego powodu. A powstrzymałem go dlatego, że jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Dopiero tamtego wieczoru sobie to uświadomiłem i nie mogłem pozwolić żebyś kolejny raz przeze mnie cierpiała.- Tak, to wydaje sie coraz bardziej prawdopodobne.
Otarł mi łzę z policzka i pocałował w czoło. Po ty geście już wiedziałam, że wszystko co mówi jest prawdą. Wierzyłam mu. 
   Nagle do wieży wpadł rozwścieczony Ron.
- Nie wierz mu! To zwyczajny śmieć! Hermiona on kłamie, nigdy bym cię nie skrzywdził. Kochanie...
- Zamknij się sukinsynie! Drętwota! - chłopak puścił mnie.
Draco potajemnie wyciągnął różdżkę i cisnął zaklęciem w rudego. Ten odskoczył i stracił przytomność. Ślizgon złapał mnie za rękę i poprowadził do wyjścia. Zanim opuściliśmy wieżę kopnął Rona w żebra i powiedział
- Mam nadzieję, że polubiłeś dementorów, bo od dzisiaj będą to twoi jedyni przyjaciele.

***
   Hogwart ukończyłam 6 lat temu. Obecnie mam 24 lata. Wyszłam za Dracona 4 lata temu, mamy razem 2-letnią córeczkę Channel. Rozdział z Ronem jest już dla mnie skończony. Aktualnie został zamknięty w Azkabanie i prędko stamtąd nie wyjdzie. Nareszcie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nic nie mogłoby popsuć mojej rodziny ani relacji z przyjaciółmi.