niedziela, 26 października 2014

miniaturka ,,Wbrew wszystkiemu"

Hej wam, to już moja druga miniaturka. Starałam się dostosować do waszych rad, które mi udzieliliście mi w komentarzach. Chcieliście żeby była dłuższa, i wyszła mi aż na 7 stron worda! Trochę się nad nią namęczyłam, więc proszę trzymajmy się zasady czytasz=komentujesz. I również dziękuję bardzo wszystkim osobom, które pozostawiły komentarz pod moją poprzednią. Jeżeli ktoś w tej miniaturce doszuka się podobieństwa do pewnego opowiadania, to od razu wam podpowiadam, że jest ona inspirowana blogiem Gdy Jesteśmy Sami.
~ Morsmorde

---



   Wydarzenia, które zmieniły moje życie na zawsze, rozpoczęły się tak jak każdy inny, normalny dzień w szeregach Czarnego Pana. Obudziłem się w swoim pokoju w Dworze Malfoyów, zjadłem śniadanie, poszedłem na zebranie, na którym Voldemort jak zwykle opowiadał o swoich najbliższych planach oraz zastanawiał się, jak znaleźć, po czym zgładzić Pottera. Jedyne wydarzenie tego dnia, które różniło się od tych w poprzednie, to to, że jeniec, którego uprowadzili moi ‘koledzy’ z oddziału, był mi znany z nazwiska z Hogwartu. Była to Lavender Brown. Nie ubolewałem nad jej przyszłym losem bardziej niż na losach pozostałych jeńców sprowadzanych do mojego domu, ponieważ nigdy z nią nie rozmawiałem. Tak jak w innych przypadkach Śmierciożercy trochę ją torturowali po czym kilka godzin później Czarny Pan zabił ją jednym zaklęciem, ponieważ pomimo swojej czystej krwi, nie dołączyła do jego szeregów.
   Wydarzenia te były rzeczą normalną podczas wojny, ale zapamiętałem ten dzień, ponieważ w dniu następnym złapano pewną osóbkę, która próbowała wkraść się na teren siedziby całkiem sama, jak się domyśliłem, po to, aby ratować już w tamtym momencie martwą koleżankę. Panna Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej-I-Zbawię-Świat-Ode-Złego-Bez-Niczyjej-Pomocy-Granger. Myślałem, że jest ona bardziej inteligenta i postępuje rozważnie. Mogę się założyć, że nikomu nie powiedziała o swojej wyprawie, gdyż była przekonana o swojej przebiegłości i sprycie.
   Zebraliśmy się w salonie za rozkazem Czarnego Pana. Granger ubrana w cienki, potargany płaszczyk przerażona leżała na ziemi. Widać było, że ledwo się powstrzymuje, żeby nie uronić ani jednej łzy. Jej kasztanowe loki były całe potargane, a na twarzy miała głębokie zadrapanie, z którego powoli sączyła się krew.
--Witajcie, drodzy przyjaciele – powiedział cichym i spokojnym głosem do nas. – Zebrałem was tu, aby was poinformować, że ta oto szlama, przyjaciółka Pottera, na którą od dawna polujemy – tu wskazał dłonią na Gryfonkę – postanowiła odwiedzić nas sama. Czyż to nie jest wspaniała informacja? – spytał bez grama wesołości w głosie – Nie obchodzi mnie, po co tu przybyłaś, ale naprawdę się cieszę, że w końcu mogę zobaczyć słynną Hermionę Granger. Przyszłaś do nas z własnej woli, więc może mógłbym cię przyjąć do naszych szeregów, gdyby nie twoja szlamowata krew, którą czuję aż stąd – jego twarz przybrała wyraz obrzydzenia, a czerwone oczy spojrzały na nią z nienawiścią. – Draco, mój drogi chłopcze, mam kilka spaw do załatwienia, więc wyręcz mnie w jednej z nich i zabij ją – powiedział do mnie głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Był to dla mnie cios poniżej pasa. Przecież ja ją znałem! Rozmawiałem z nią wiele razy. A poza tym nie byłem mordercą. Nie mogłem tego zrobić.
  Czarny Pan udał się do wyjścia a za nim większość zgromadzonych w Sali. Pozostałem tylko ja, moja matka oraz ciotka Bellatrix.
--Oczywiście Panie. A czy mógłbym się najpierw z nią trochę zabawić? – spytałem, żałując, że Gryfonka słyszy te słowa.
--Jeśli masz  taką potrzebę – i wyszedł. Rozległ się śmiech ciotki, która w momencie do mnie podbiegła i zaczęła głaskać mnie po karku jakbym był jakimś psem.
--To jak Dracusiu, co z nią najpierw zrobimy – spytała uśmiechając się jak jakaś chora psychopatka.
--Pozwól ciotko, że sam się nią zajmę – powiedziałem spoglądając najpierw na matkę patrzącą na mnie ze współczuciem w oczach, po czym na Granger, której wyraz twarzy wyrażał niemą prośbę. Była taka niewinna, taka biedna, kiedy leżała zwinięta na podłodze. Nienawidziłem się za to co później zrobiłem. Wyciągnąłem przed siebie różdżkę kierując ją na Gryfonkę, która patrzyła na mnie z niedowierzaniem w oczach i uroniła jedną jedyną łzę.
--Crucio.
***
   Siedziałem w ukrytej komnacie w moim pokoju, o której wiedziałem tylko ja i mój jedyny zaufany skrzat – Szwerak, który sam, za moim rozkazem ją wybudował, i patrzyłem na śpiącą Gryfonkę na kanapie. Mój plan się powiódł. Gdy po kilku minutach tortur biedna Granger zemdlała z bólu, znudzona ciotka wyszła wraz z moją matką. Gdy tylko zostałem z nią sam, wezwałem Szweraka i kazałem mu zanieść ją do komnaty. Śmierciożercom powiedziałem, że rozkazałem skrzatowi pozbyć się zbędnego ciała. Wszyscy mi uwierzyli, z tym nie było problem. Jedyny problem tkwił w tym, że nie miałem najmniejszego pojęcia, co dalej z dziewczyną zrobić. W Dworze Malfoyów teleportacja była niemożliwa, a wyprowadzić jej nie mogłem, bo wszyscy by mnie zobaczyli, po czym Czarny Pan najpierw zabił by ją, a po wielu godzinach tortur, i mnie.
   Patrzyłem jak Gryfonka w końcu się powoli budzi. Przyłożyła dłoń do skroni i powoli zaczęła ją rozmasowywać. Chwilę później gwałtownie otworzyła oczy, zapewne przypomniawszy sobie wydarzenia sprzed godziny. Gdy tylko mnie ujrzała, zeskoczyła z kanapy i przestraszona podbiegła pod najbliższą ścianę.
--Spokojnie, nic ci nie zrobię – powiedziałem, powoli się do niej zbliżając.
--Nie zbliżaj się do mnie! Słyszałam co wtedy mówiłeś! Co chcesz ze mną zrobić? – krzyczała przerażona, błądząc oczami po całym pokoju w poszukiwaniu sposobu na ucieczkę.
--Musisz mi uwierzyć. Nic ci nie zrobię. Nie jestem mordercą. Wszystkim powiedziałem, że jesteś już martwa. Wbrew pozorom mam serce i nie chcę ci zrobić krzywdy – mówiłem łagodnym głosem, dokładnie dobierając słowa, bojąc się, że jak zrobię jakiś gwałtowniejszy ruch, to się spłoszy niczym dzikie zwierze.
--Oczywiście! Nie jesteś mordercą, za to ja jestem kochanką Salazara Slytherina, który swoją drogą siedzi u mnie w kieszeni – mówiła głosem przepełnionym sarkazmem. Przesadziła. Ja tu poświęcam swoje życie, żeby jej dupę uratować, a ona jeszcze śmie wątpić w moją dobroduszność!
--Słuchaj Granger. Wcale mi się nie uśmiecha przetrzymywanie ciebie tutaj Merlin wie jak długo, ale to zrobię, bo –o ironio- jest mi cię szkoda. Nigdy nikogo nie zabiłem i w najbliższej przyszłości takiego zamiaru nie mam, chyba że będziesz mi tak dalej podnosić ciśnienie jak w chwili obecnej. Nie wiem jeszcze co z tobą zrobię, ale kiedy tylko będzie taka możliwość, to postaram się cię stąd wyprowadzić. Nikt, oprócz mojego jednego skrzata nie wie o twoim pobycie tutaj. W chwili obecnej znajdujesz się w ukrytej komnacie w moim pokoju. Będziesz tutaj mieszkać przez  pewien czas. W mojej sypialni znajduje się moja prywatna łazienka. Będę do ciebie przychodzić z jedzeniem, żebyś mi się tu nie zagłodziła. Sama stąd nie wyjdziesz. Ja mam jeden jedyny klucz, więc nawet nie myśl o ucieczce. Poza tym gdybyś to zrobiła bez zastanowienia by cię zabili, więc byłoby to bardzo głupie z twojej strony. Będę tu przychodzić raz na jakiś czas żeby cię wyprowadzić do łazienki, więc o to się nie martw. Zrozumiałaś wszystko? Mam nadzieję, że tak, bo nie mam zamiaru się powtarzać- po tych słowach odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z komnaty zamykając ją na klucz.
***
   Po czterech dniach miałem jej już serdecznie dość. Zero wdzięczności. Codziennie do niej przychodziłem z jedzeniem i książkami. Cały czas marudziła i gardziła wszystkim co jej przynosiłem. Jedzenie było za zimne, książki już kiedyś czytała, a ubranie, które składało się z mojej starej koszuli i za małych spodni, zbyt niewygodne. Ale i tak najgorsze było wyprowadzanie jej do łazienki. Jej kąpiele trwały kilka godzin! A ja, jakbym nie miał co robić, musiałem siedzieć i czekać, aż księżniczka łaskawie opuści toaletę z wiadomością, że jest gotowa do spoczynku. Piątego dnia w końcu się czegoś dowiedziałem. Szczęśliwy wbiegłem w podskokach radości do jej pokoju i z uśmiechem szczęścia oznajmiłem jej:
--Za 12 dni się wyprowadzasz !
--Jak to?
--No normalnie! Byłem na dzisiejszym zebraniu. Czarny Pan powiedział na nim, że własne za 12 dni wyruszamy na jakąś akcję. Coś tam na jakiś sierociniec mugoli. No i ja jestem jednym z niewielu, których nie wyznaczył! To będzie nasza szansa!- ciągnąłem wciąż się uśmiechając. W końcu będzie jeden problem mniej.
--I ty się z tego powodu cieszysz? Voldemort oznajmia, że ma zamiar zaatakować mugolski sierociniec najprawdopodobniej zabijając wszystkie bezbronne dzieci znajdujące się w środku, a ty tak po prostu tutaj wbiegasz i z uśmiechem idioty oznajmiasz mi, że wyjeżdżam? – mówiła z niedowierzaniem wymalowanym na całej twarzy. No może nie patrzyłem na to z takiej perspektywy jak Granger, ale i tak, pomimo przyszłych ofiar się cieszyłem.
--No tak.
--No tak? Zniknij mi sprzed oczu ty demonie bez serca – oznajmiła z pogardą.
--Nie będziesz mi mówić co mam robić! To moja komnata i mam prawo w niej siedzieć tak długo jak mi się to tylko podoba! A poza tym nie masz prawa nazywać mnie demonem bez serca, bo zapewne zapomniałaś, ale od pięciu dni przetrzymuję cię tutaj ratując twoją wielką dupę przed pozostałymi Śmierciożercami!
--Moją jaką dupę? Uważasz, że mam wielki tyłek? Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem za gruba? Dzięki! Dziewczyny lubią to słyszeć! – wykrzyczała, próbując spojrzeć na swoje pośladki, chyba zapominając, że bez lustra jest to średnio możliwe.
--Merlinie, dodaj mi dla niej cierpliwości, bo jak mi dodasz siły tą przysięgam, że ją tutaj zaraz uduszę- powiedziałem spoglądając w kierunku sufitu nad moją głową i w błagalnym geście unosząc ręce do góry.
--Nienawidzę cię.
--Z wzajemnością Granger.
--I świetnie!
--Świetnie! – krzyknąłem wychodząc wkurzony z pokoju. I jak tu dyskutować z kobietą? Salazarze, kłócimy się jak stare, dobre małżeństwo.
   Po tym incydencie obraziłem się na nią jak na siedemnastolatka przystało, i więcej tego dnia do niej nie wchodziłem.
   Następnego dnia leżałem na łóżku w mojej sypialni czytając książkę, żeby zając czymś myśli, gdy nagle rozległo się pukanie od strony pokoju Granger i jej cichy, przepraszający głosik:
--Malfoy? Malfoy, jesteś tam? Przepraszam, że nazwalam cię demonem bez serca. Wiesz, że wcale tak nie myślę. Po prostu mnie poniosło. I jeszcze przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Halo Malfoy? Mógłbyś tu do mnie przyjść? Bo wiesz Malfoy… Nudzę się trochę. Halo? Jesteś tam? Malfoy?
Było ta takie słodkie i urocze, że nie mogłem się powstrzymać przed uśmiechem, który mimowolnie wpłynął na mój usta. Wstałem i skierowałem się do półki z książkami za którą były ukryte drzwi. Odsunąłem ją na bok, wyciągnąłem klucz z kieszeni spodni i otworzyłem drzwi. Przed wejściem nałożyłem maskę zdenerwowania na twarz i po tym szybkim i głośnym krokiem wszedłem już zaczynając swoje przemówienie.
--Czy ty jesteś normalna? A gdybym tak nie był w pokoju sam? Pomyślałaś o… - nie mogłem dokończyć. Patrząc na biedną Gryfonkę skuloną w najmniejszą kuleczkę na podłodze przy miejscu skąd pukała, nie mogłem dalej udawać rozgniewanego. Tak mnie rozczulił ten widok, że nie mogąc się powstrzymać usiadłem na podłodze obok niej. Spojrzała na mnie  nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale ja tylko pokiwałem głową i zaczął wyrzucać z siebie to wszystko co mi leżało na sercu. – Wiesz Granger, nawet nie wiesz jak mi jest przykro z tego powodu, jak cię traktowałem przez te wszystkie lata, ale powinnaś zrozumieć, że wpajano mi takie poglądy od najmłodszych lat… - i zacząłem swoją opowieść. Powiedziałem jej wszystko. O moim trudnym dzieciństwie bez miłości od strony rodziców, o szóstym roku w Hogwarcie i o tym, że nie miałem wyboru, że musiałem zabić Dumbledora. Chciałem po prostu żeby zrozumiała. Ta rozmowa wiele mi dała. Możliwość wygadania się drugiemu człowiekowi, który z chęcią mnie wysłucha, i przy okazji nie wyśmieje, było tym, czego w tamtym momencie najbardziej potrzebowałem.
***
   Od tamtego dnia przebywałem z nią częściej. Wieczorów nie spędzałem już leżąc samotnie na łóżku i czytając książkę. Wolałem zamiast tego posiedzieć z Gryfonką u boku i wysłuchać jej opowieści o przygodach jakie przeżyła wraz z Grzmoterem i Wieprzlejem. Takie rozmowy były miłą odskocznią od szarej codzinności w szeregach Czarnego Pana. Dowiedziałem się o niej wielu różnych, ciekawych rzeczy i zrozumiałem, że urodzenie się w rodzinie mugolskiej wcale nie jest rzeczą straszną, której powinno się wstydzić. Co więcej nawet jej tego zazdrościłem, że jej życie, do czasów powrotu Voldemrota, było beztroską przygodą w której pełno było miłości i śmiechu.
   Około sześciu dni przed jej wyprowadzką, gdy siedziałem pod łazienką i czekałem aż skończy się kąpać, usłyszałem kroki na korytarzu oraz głosy powoli zbliżające się do mojego pokoju. Nie wiedziałem co miałem zrobić. Nie mogli mnie zastać siedzącego pod łazienką, gdyż byłoby to dość dziwne zważywszy na to, że z prysznica lała się woda. Nie myśląc za bardzo co robię otworzyłem drzwi od łazienki i wbiegłem do środka. Zastałem Granger stojącą w samej bieliźnie przed lustrem. Jej długie włosy zarzucone były do tyłu przez co miałem idealny widok na jej okrągłe piersi schowane pod czarnym, koronkowym stanikiem. Jej policzki momentalnie przybrały odcień dojrzałej czereśni, zaczęła machać swoimi małymi rączkami w chaotycznej próbie zasłonięcia całego ciała. Już otwierała usta żeby na mnie nawrzeszczeć zapewne jakim to jestem zboczonym zwyrodnialcem, ale zdążyłem do niej podbiec i od tyłu zasłoniłem jej usta moją dłonią nachylając się nad jej uchem.
--Nic nie mów, ktoś tu idzie – szepnąłem najciszej jak tylko potrafiłem. Momentalnie przestała mi się wyrywać i znieruchomiała, jej klatka piersiowa zaczęła się unosić coraz szybciej, pewnie bojąc się, że ktoś tu wejdzie i dowie się o jej obecności. Starałem się skupić na dźwiękach dochodzących zza drzwi, ale było to dosyć niemożliwe. Zważywszy na to, że byłem od niej o ponad głowę wyższy, dzięki czemu gdy tylko spojrzałem w dół miałem idealny widok na jej piersi. Byłem tylko facetem, więc ciężko mi było powstrzymać się od co chwilowych spojrzeń w dół. Z transu wyrwało mnie dopiero głośne pukanie do drzwi.
--Draco, jesteś tam? – to był mój ojciec.
--Tak jestem, o co chodzi? Kąpę się!
--Czarny Pan ogłosił, że dzisiejsze zebranie odbędzie się godzinę wcześniej niż zaplanowano.
--Dobra, będę wcześniej – powiedziałem, uznając rozmowę za zakończoną. Usłyszałem oddalające się kroki i odgłos zamykanych drzwi. Dopiero w tamtym momencie pozwoliłem sobie puścić Gryfonkę. Sekundę po tym jak to zrobiłem już była cała owinięta ręcznikiem, i nawet nie wiem w którym momencie stanęła za mną i wypchnęła mnie z łazienki w momencie zamykając drzwi. Pomimo tego, że cała ta sytuacja trwała tylko kilkanaście sekund, widok dziewczyny w samej bieliźnie nie opuszczał mnie przez wiele następnych dni.
***
   Dwa dni przed jej zaplanowaną wyprowadzką przyszedłem do niej, żeby tak jak każdego wieczoru spędzić z nią czas na różnych opowieściach. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że zamiast siedzieć na kanapie, Granger chodzi w kółku po pokoju, najwyraźniej bardzo wściekła.
--O co chod… - nie dane mi było skończyć.
--Nie wytrzymam tutaj ani dnia dłużej! Zaraz dostanę klaustrofobii! Mam już dosyć. Rozumiesz? Dosyć! Rzygam już tą twardą, pełną wyłażących sprężyn kanapą, tymi zielonymi ścianami, i tym głupim dywanem, o który się wywaliłam już około 30 razy! Może i zostały już tylko dwa dni, ale… - co ona okres ma? Pierwszy raz się tak zachowuje. A co jeśli naprawdę ma okres? Przecież w mojej łazience nie ma żadnych podpasek bądź innych tego typu rzeczy. Kurczę, nie pomyślałem o tym. Jak ona bidulka sobie radzi? Może mógłbym być nią, bo jej życie wydaje się takie przyjemne i beztroskie, ale nie mógłbym być dziewczyną. Przecież taka miesiączka podobno boli. Albo rodzenie dzieci. Przecież jak ja to sobie wyobrażę… fuj. Nie, pod żadnym pozorem bym nie mógł być dziewczyną. Albo lesbijki. Przecież je pewnie podnieca widok własnych piersi! Jakoś tak to chyba działa. W sumie u gejów to też musi być dosyć skomplikowane bo…- MALFOY! Słuchasz mnie w ogóle?
--Co? Aaa.. Nie.
I w tym momencie dostałem w twarz. Tak po prostu uderzyła mnie w twarz. Po tych wszystkich dniach, w których narażałem swoje życie, żeby ją uratować ona mnie od tak bije! Tak, ma okres. Mimowolnie złapałem się za pulsujący policzek. Odwróciłem głowę, żeby na nią nawrzeszczeć, ale kiedy tylko zobaczyłem jej czerwone ze zdenerwowania policzki, jej zmarszczony w uroczy sposób nosek, jej klatkę piersiową unoszącą się coraz szybciej w złości, jej małe łapki zwinięte w piąstki ze zdenerwowania, nie mogłem się powstrzymać. Musiałem to zrobić. Postąpiłem krok do przodu i przygarnąłem ją do siebie łącząc nasze usta w pocałunku. Początkowo stała nieruchomo, zapewne w szoku, że zdobyłem się na taki krok, ale już chwili później położyła dłonie na mojej twarzy i oddała pocałunek. Nie była to miłość. Była to po prostu potrzeba obecności drugiego człowieka. Chwilę później zorientowałem się co robię. Puściłem jej talię i wyszedłem z pokoju pozostawiając w nim zdezorientowaną Gryfonkę. Położyłem się na łóżku rozmyślając. Nie mogłem robić takich rzeczy. Za dwa dni jej już tu nie będzie, a w najbliższej przyszłości rozegra się wojna, podczas której będziemy stać po dwóch różnych stronach. Nie byliśmy sobie pisani.
***
   Te dwa dni minęły szybciej niż bym chciał. Dnia wczorajszego starałem się ograniczyć z Granger wszelakie kontakty do minimum. Byłem w rozsypce. Jednocześnie chciałem, żeby została, bo dzięki niej, po siedemnastu latach dowiedziałem się co to jest uczucie, ale jednocześnie chciałem również żeby wyjechała, bo właśnie tego uczucia, którego mnie nauczyła, po prostu się bałem. Tak, to prawda. Ja, Draco Malfoy, chłopak z dotychczasowo zamrożonym sercem, przyznałem, że się boję.
   Około 20 minut temu prawie wszyscy Śmierciożercy udali się na misję. Wiedziałem, że to jest ten czas. Wszedłem do komnaty i zastałem Granger czekającą na mnie przy drzwiach. Bez słowa złapałem ją za rękę i po raz pierwszy wyprowadziłem z mojej sypialni. Znaleźliśmy się na długim korytarzu, na którego końcu znajdowały się schody prowadzące na parter. Zatrzymałem się przed zakrętem nasłuchując czyichkolwiek kroków. Po nie usłyszeniu nikogo zaprowadziłem ją szybkim truchtem do schodów. Przez obręcz zauważyłem, że na holu przed drzwiami wejściowymi również nikogo nie było. Zeszliśmy na dół i najciszej jak potrafiłem otworzyłem drzwi po czym wyszedłem z Granger na podwórze.
--Teraz słuchaj uważnie. Za domem jest mały lasek, a po kilkunastu drzewach jest płot. Dopiero jak będziesz stać tuż przy płocie możesz się teleportować. Ty idź przodem a ja będę kryć tyły – kiwnęła głową na znak, że rozumie i zaczęła okrążać dom a ja tuż za nią. Gdy byliśmy już z tyłu, około 250 metrów przed płotem, usłyszałem szeleszczenie dobiegające z drugiej strony budynku.
--Oj Draco, nieładnie. Wiedziałem, że taki młody gówniarz na nic nam w szeregach, ale Czarny Pan ci zaufał, więc myślałem, że może się mylę, podejrzewając cię o zdradę. A teraz nareszcie udowodniłem, że cały czas miałem rację – Carrow wyłonił się z ciemności i zbliżał się do nas z ohydnym uśmiechem na twarzy. Wiedziałem, że to nasz koniec. Odwróciłem się w kierunku Granger stojącej kilka metrów za mną i krzyknąłem:
--Biegnij! Drętwota! – krzyknąłem kierując różdżką gdzieś w okolicę Śmierciożercy. Sam zacząłem biec ile sił w nogach ale po około 50 metrów dostałem jakimś zaklęciem. Nagle poczułem śmiertelny ból w całych nogach, i chwilę później się przewróciłem. W niektórych miejscach połamane kawałki kości poprzebijały skórę, przez co całe nogi mi krwawiły. Połamał mi całe nogi. Jeżeli w ogóle uda mi się jakimś cudem stąd uciec, to już nigdy nie będę chodzić. Krzyknąłem. Ból był tak ogromny, że żaden Cruciatus nie może się z nim równać. Granger odwróciła się i gdy zobaczyła, że leżę chciała do mnie podbiec, ale ja tylko rzuciłem jej moją różdżkę. – Biegnij pod płot i się teleportuj, ty masz do kogo wracać!
   Spojrzała na mnie ze łzami w oczach i z ruchu jej warg wyczytałem jedno słowo: dziękuję. Chwilę później odwróciła się na pięcie i zniknęła między konarami drzew.
--No no no. Musiałeś być słaby w łóżku Malfoy, skoro na ciebie nie poczekała. Wiesz co nigdy cię nie lubiłem – skierował swoją różdżkę prosto w moją głową.
--Do zobaczenia w piekle – powiedziałem nie ukazując bólu, który mi rozrywał nogi.
--Avada Kedavra – wypowiedział te słowa bez grama współczucia w głosie.
   Po tych słowach przez ułamek sekundy ujrzałem zielony promień, który mknął w moim kierunku, a chwilę później nastała ciemność. Tak właśnie. Ciemność. A więc tym jest śmierć.

sobota, 18 października 2014

Miniaturka "Gorzej być już nie może..."

Hej! To ja Amortencja! Dawno mnie tu nie było. Miniaturka dłuuuga! 11 stron Worda! Brak weny twórczej, ale coś tam wyskrobałam! Starałam się zastosować do wszystkich rad. Mam jednak prośbę! Jeśli przeczytasz to skomentuj! Obojętnie czy źle czy dobrze, ale widziąc ile osób czyta moje wypociny robi mi się ciepło na serduchu, nie mówiąc już o tych pozytywnych komentarzach, które sprawiają, że unoszę się kilka metrów nad ziemią z tego całego szczęścia! Jeśli nie posiadasz konta lub wstydzisz się to dodaj z anonima, ważne abyś pozostawił po sobie ślad ;) Dobra, nie będę się tu rozpisywać. Miłego czytania!
***
Gorzej być już nie może...
      
    To  był najgorszy dzień w całym jej młodym życiu. Jej najlepsza przyjaciółka Ginny potajemnie spotykała się z jej , teraz już byłym chłopakiem Cormakiem Maclleganem. Gryfonka chciała z nim zerwać lecz w drodze na spotkanie z gryfonem usłyszała jakieś ciche odgłosy na korytarzu obok. Zaciekawiona zajrzała na hol i zobaczyła jak rudowłosa ościskuje się z jej aktualnym ex. Ta zdrada bardzo mocno ją zabolała, więc brązowowłosa pragnęła wyżalić się swojej drużynie marzeń lecz oni mieli ją ,za przeproszeniem, głęboko w dupie, ponieważ po wojnie woda sodowa uderzyła im do głowy i woleli szlajać się z jakimiś pustymi laskami. Biedna Mionka udała się do swojego dormitorium, żeby przynajmniej przytulić się do kota, który od niedawna ciężko chorował lecz gdy zaszła, zastała Krzywołapka już martwego.
     Hermiona siedziała pod drzewem przy brzegu jeziora, obserwując jego taflę. Panna-wiem-to-wszystko omijała właśnie wszystkie lekcje co do niej niepodobne lecz mało ją to obchodziło. Rozmyślała tak nad swoim losem i cicho szlochała w rękawy. Brązowooka bardzo potrzebowała teraz męskiego wsparcia, do którego mogłaby się przytulić i wypłakać wszystkie zmartwienia. Niestety, nikogo  już takiego nie miała.
***
       Był cholernie wściekły. Koniecznie musiał wyładować swoje emocje na kimś lub lepiej iść się gdzieś przejść z dala od ludzi żeby same opadły. Błonia. Tak, to całkiem dobry pomysł. Ślizgon zawsze tam chodził w ramach sanatorium dla nerwów. Widok jeziora i zakazanego lasu po prostu działały na niego jak najlepsza Melissa na uspokojenie.
     Nim się obejrzał już przekroczył drzwi wejściowe do Hogwartu. Była zima, więc poczuł jak chłód zaatakował jego ciało. Wokół było biało, zatrzymał się i wciągnął w płuca świeże powietrze. Postanowił, że uda się w swoje ulubione miejsce nad jezioro i usiądzie pod drzewem. Szedł i słyszał skrzypienie śniegu pod stopami. To również zawsze sprawiało mu przyjemność. Gdy dotarł zobaczył że ktoś go już wyprzedził.
   Co dziwne, przepraszam, bardzo dziwne, widok całej zapłakanej Granger rozczulił jego „zimne serce”. Złe emocje uciekły w siną dal, a zastąpiło je zaciekawienie. Czemu owa Gryfonka tak cierpi?
***
   -Czy to miejsce jest wolne?- Hermiona usłyszała znajomy głos za plecami i nim się obejrzała książę Slytherinu usiadł koło niej.
-Nie mam ochoty na przekomarzanki, Malfoy.- odpowiedziała od niechcenia, nadal wpatrując się w tafle jeziora.
-Oj Granger, Granger. Jest już po wojnie. Chyba wszyscy jesteśmy na tyle dorośli, że nie bawimy się w takie głupoty. – powiedział ślizgon i rzucił wzrokiem w to samo miejsce co gryfonka.- Powiesz mi co jest takie fascynującego w tej pustce.
-Nic. Przyciąga moje spojrzenie jak magnez.-szatynka nadal nie odrywała wzroku od tego samego miejsca. Nie chciała, bo bała się że gdy jej spojrzenie skrzyżuje się ze stalowymi oczami blondyna, coś w niej pęknie i on zobaczy jej łzy jak perły, przecież nie mogła się przy nim rozpłakać. Nie przy tym chłopaku.
-Rozumiem, a teraz ja doktor Draco Malfoy uleczę twoje mocno skaleczone serce, a depresję utopię na dnie tego jeziora. Słucham, wyrzuć to z siebie.- ucichł i skierował swoje spojrzenie na bursztynowooką.
-Malfoy...- Miona inaczej wyobrażała sobie to męskie oparcie. Na pewno nie był nim jej największy wróg, który właśnie proponuje jej pomoc.
- Nie ma żadnego Malfoy, Granger! Doceń to, że siedzę tutaj i z własnej woli chcę cię wysłuchać, a wyżalenie się jest ci teraz najbardziej potrzebne.- Ona go po prostu nie poznawała. Malfoy? Ten Malfoy rozmawia ze szlamą. Chyba już się coś dzieje z jej głową. Lecz tu miał racje, potrzebowała tego.
     Choć Hermiona tak bardzo nie chciała, uległa ślizgonowi i zaczęła wyrzucać wszystkie problemy z siebie, a on pochłaniał je jak gąbka wodę. Gdy tak jej słuchał zdał sobie sprawę, że tak dużo zmartwień nie może dopaść jednego człowieka, bo może eksplodować. Nie przeszkadzało mu, że  Herm w pewnym momencie przytuliła się do jego torsu mocząc łzami jego jedwabną koszule. Pozwalał jej na to. Siedzieli tak bardzo długo. Gryfonka kompletnie straciła rachubę czasu, było jej tak dobrze w tych męskich ramionach, że zapomniała o bożym świecie.
     Nagle właścicielka najbardziej wybujanych włosów poczuła jak Draco podnosi się z ziemi ,nadal trzymając ją w rękach.
- Gdzie idziesz?- zapytała nieco rozczarowanym głosem brązowowłosa lecz nie odrywała twarzy od jego klatki piersiowej.
-Jaki mamy miesiąc, Granger?- zmienił kompletnie temat co zdziwiło dziewczynę.
-Grudzień- odpowiedziała pewnym tonem.
-A jaka to pora roku?- „Do czego on dąży?” to pytanie męczyło pannę Granger.
- Zima.
-No właśnie! Zima! Nad jeziorem jest zimno jak w dupie Eskimosa! Nie wiem jak ty, ale ja na Mikołaja nie chcę dostać choróbska, które zabierze mnie do wspaniałej krainy cieknących glutów, gdzie nazwą nas Katar i Katarzyna. Wiesz, mi nie do twarzy z takim imieniem. – Gdy usłyszała pełen wyrzutów głos Malfoy’a uśmiech wpłynął na jej popękane od zimna usta. Szczerze powiedziawszy, nie pomyślałaby, że kiedykolwiek będzie jej się tak swobodnie i miło czuć u boku pewnego przystojnego ślizgona.
-No nie, ja też tego nie chcę.-odpowiedziała mu rozbawionym głosem.
     Szli w ciszy. Przekroczyli próg Hogwartu i zaczęła dziewczyna:
-Malfoy, puść już mnie na ziemię. Będziemy dziwnie wyglądać jak będziesz mnie nadal niósł.- Draco postawił Herm na ziemi, a ta próbowała zrobić kroki lecz na nic. Przez tak długi czas siedziała w tej samej pozycji, że mięśnie jej zesztywniały i nie potrafiła się ruszyć.
- Nie możesz chodzić, Granger. Chcesz się czołgać na brzuchu do swojego dormitorium, sierotko?- Jego uwaga zawstydziła ją odrobinę, nie miała wyjścia, ślizgon musiał ją zanieść.
-Dobra już. Zanieś mnie. Oby nie było uczniów na korytarzu.- zrezygnowana wyciągnęła ręce w stronę blondyna, a ten podniósł ją tak zwinnie jakby ważyła zaledwie piórko.
-Jako, że jesteś prefekt naczelną masz swój własny kąt, prawda?- zapytał zaciekawiony.
-Tak, obok wejścia do pokoju wspólnego Gryffindoru. A czemu pytasz?
-Bo nie chciałbym się pokazywać w norce gryfonów. Nie jestem tam raczej mile widziany.- Mionie wydawało się jakby Draco nagle zesmutniał, ale wolała nie drążyć dłużej tego tematu.
    Prawie dochodzili do wieży północnej gdy nagle Malfoy usłyszał głos swojego kolegi z domu.
-Wyjaśnisz mi, Draco, czemu niesiesz szlamę na rękach?- chłopak zobaczył, że dziewczyna ma zamknięte oczy.
-A no wiesz, Theodor. Rzuciłem na nią kilka Cruciatus i z wycieńczenia zasnęła bidulka.- zagadnął go swoim aroganckim tonem.
- Pieprz dalej może ci uwierzę, Smoku.- Nott jakoś nie był przekonany.
- Co cię to tak interesuje, Nott? Zakochałeś się w niej?- Draco szykował się do ostrej wymiany słownej.
-Yhy, i jeszcze czego! A ty nie boisz się że ubrudzisz się szlamem? Ojć przepraszam. Już się ubrudziłeś!- Theo nie dawał za wygraną.
- Spieprzaj stąd, póki jeszcze nie zmasakrowałem ci twojej zarozumiałej twarzyczki, Nott! – Stalowooki robił się coraz bardziej groźny, a każdy głupi wie do czego jest zdolny gdy się wścieka.
- Nie rozkazuj mi, Malfoy! I tak już stąd idę, bo nie lubię przebywać za dużo czasu w towarzystwie mugolaków.- Theodor udawał wielce dzielnego.
-To żegnam!- odpowiedział mu zimno blondyn i ruszył w swoją stronę. Gdy uznał, że jest już na bezpiecznej odległości odezwał się- Dzięki ,za udawanie, że śpisz. Świetny pomysł.
- Nie ma sprawy. – Hermiona była pod wielkim wrażeniem, że pierwszy raz jej największy wróg jej za coś podziękował. To naprawdę miłe uczucie.
- To te drzwi?- zapytał chłopak gdy stanęli obok rycerza strzegącego wejścia do pomieszczenia znajdującego się przy portrecie grubej damy.
-Tak.
- Wymień składniki, które trzeba użyć do najmocniejszego eliksiru miłosnego. – powiedział rycerz zagadkowym tonem.
- 5 płatków irysów (najlepiej zebranych o północy), skórka pomarańczy, korzenie mandragory i zarodnik paproci- odrzekła panna-wiem-to-wszystko bez zawahania, a ślizgon słuchał tego i stał jak zamurowany.
-Znakomicie! Możesz wejść!- zadowolony wpuścił ich do dormitorium.
   Draco postawił Mionkę na ziemi i gdy upewnił się, że da radę sama iść powiedział.
-Idź pod prysznic, ogarnij się, a ja idę po gorącą czekoladę dla nas. – Malfoy oglądał wystrój wnętrza i jednocześnie mówił do dziewczyny.
-O tak! Kocham gorącą czekoladę! Szczególnie taką gęstą, mleczną, niekończącą się, a w szczególności lubię ją pić w chłodne zimowe wieczory......-Brązowooka wymieniała rozmarzona.
-Dobra, dobra, Granger. Twoje czekoladowe marzenia są ujmujące i niezwykle interesujące , ale przestań już. Wracam za 10 min.-powiedział na odchodnym.
     Hermiona wyciągnęła z szafy swoje ulubione dresy i udała się do łazienki. Weszła pod prysznic i zmywała z siebie cały ten okropny dzień. Praktycznie nic nie robiła, a była zmęczona jakby co najmniej nauczyła się do 10 sprawdzianów. Gryfonka zauważyła, że jednak ślizgon tak jak powiedział, uleczył jej depresję, ponieważ przez pewien krótki czas zapomniała o wszystkich zmartwieniach. Gdy uznała, że jest wystarczająco czysta, wyszła z kąpieli i ubrała się. Szatynka związała sobie włosy w rozkopanego koka i przekroczyła próg dzielący ją od pokoju. Draco już w nim był, siedział na łóżku z tacą położoną na szafce nocnej i nalewał do kubków napoju bogów.
-Jak tutaj wszedłeś? – zapytała z zainteresowaniem dziewczyna przyglądając się mu uważnie.
-Nie tylko ty jesteś taka mądra w tej szkole.-odpowiedział zaczepnie ślizgon.- Siadaj i pij.
       Gryfonka rzuciła się dość nie zgrabnie na łóżko i w zastraszającym tempie porwała z szafki gorącą czekoladę.
-Mmmmm! Tego mi było trzeba!- powiedziała i opróżniła cały kubek na raz. Dracona bardzo rozbawiło, a jednocześnie rozczuliło jej zachowanie.
-Masz teraz wąsy jak Hagrid, Granger!- odpowiedział rozbawionym głosem. Prefekt naczelna szybko wytarła czekoladę z twarzy i zarumieniła się.-Oj nie wstydź się już tak, Hagrid! Każdemu się zdarza.-odrzekł i napełnił jej kolejną porcje.
           Ciepło z kominka, wygoda, napojenie i wykończenie sprawiły, że powieki Hermiony zaczęły opadać. Za minutę już smacznie spała jakby Draco dolał jej do napoju eliksir słodkiego snu. Przez następne pół godziny obserwował ją. Wyglądała tak bezbronnie, słodko, że mógłby oglądać ją godzinami. Lecz gdy jego też zaczął dopadać sen, przykrył ją kołdrą i opuścił dormitorium.
***
         Blade promienie słońca uparcie wdzierały się przez okiennice Hogwartu, rozświetlając jego wnętrze i tym samym budząc wypoczywających uczniów. Również pewną sztynkę i pewnego blondyna.
***
      Poczuła jak przyjemne ciepełko ogrzewa jej policzek i zaczęła powoli otwierać oczy. Obudziła się naprawdę wypoczęta. Spojrzała na zegarek i zobaczyła że jest dopiero 6:00, więc ma spokojnie 2h do śniadania. Gryfonka zaczęła sobie przypominać wydarzenia z wczorajszego dnia i gdy pomyślała jak wczoraj szybko zasnęła u boku ślizgona uśmiech wpłynął na jej usta. Po dłuższej chwili zastanowienia stwierdziła, że wczoraj było całkiem przyjemnie i chętnie by te chwile powtórzyła. Oczywiście te dobre!
***
     Pierwsza lekcja eliksiry z gryfonami. Musi się pośpieszyć, bo Snape’owi woli nie podpadać. Ruszył, więc w stronę lochów. Idealnie gdy doszedł, Severus otworzył wrota i zaprosił uczniów do środka. Draco zajął miejsce obok swojego przyjaciela Blaisa i usłyszał głos nietoperza.
- Malfoy, Granger. Profesor Dumbledore prosił abym was wysłał do niego teraz. Zbierajcie się szybko.- jego głos nie tolerował sprzeciwu.
Wszystkie pary oczu momentalnie przerzuciły się na ową dwójkę, a oni spojrzeli na profesora zdziwieni.
 - Draco, Granger mam wam wysłać specjalne zaproszenie? Ruszajcie tyłki!- mówił coraz to bardziej wściekłym tonem.
-Że ja? –gryfonka automatycznie spojrzała za siebie, jednak gdy zauważyła, że za nią nikt nie siedzi, znów odwróciła się do wykładowcy.
-Tak ty! Zjeżdżajcie już! –Snape wyraźnie się niecierpliwił.
   Wolała już nie ryzykować i posłusznie wstała z miejsca, udając się w stronę wyjścia z sali. Blondwłosy bez zbędnych słów ruszył w kierunku dziewczyny. Szła kilka metrów przed nim, nie odzywali się do siebie jakby wczoraj nic się nie stało. Nikt nie wiedział co powiedzieć.
   Stanęli przed wielkim posągiem, który prowadził do gabinetu dyrektora szkoły. Nie miała wyjścia, musiała się do niego odezwać.
-Znasz hasło, Malfoy?- zapytała i skierowała swój wzrok na chłopaka.
-Nie. –odpowiedział jej krótko.
-No to mamy problem. Hmm, pomyślmy. Wiesz jaki jest ulubiony przysmak Dumby’ego?
-Nie wiem, może fasolki wszystkich smaków?
-Nie.- gryfonka pokręciła głową.- Fasolek nie lubi. Harry mi mówił.
- Karaluchy Waniliowo – Czekoladowe- Dracona zaczęła bawić ta sytuacja.
- Kremowe bryły nugatu?
-Toffi o barwie miodu.
- Gumy Do Żucia Drooblesa.
-Kotlet.- Ślizgonowi brakowało pomysłów.
-Lodowe Myszy ?-powiedział gryfonka i spojrzała wymownie na blondyna.
-Ciasteczka?- powiedział zrezygnowany i spojrzał na wejście wyczekująco.
    Ku zdziwieniu posąg ruszył i przejście się otworzyło. Uczniowie weszli do gabinetu i zobaczyli staruszka wpatrującego się w widoki za oknem. Gdy ich usłyszał, szybciutko się obrócił i powiedział:
-O! Jesteście kochani! Przepraszam za utrudnienia w dostaniu się tu do mnie, ale starość nie radość. Już nie mam takiej pamięci jak kiedyś i zapomniałem powiedzieć Severusowi żeby podał wam hasło.-Uczniowie nic nie odpowiedzieli tylko spoglądali na profesora zdenerwowani.- No, ale daliście radę. Usiądźcie. Może przejdźmy od razu do rzeczy.
- Tak, chętnie dyrektorze.- odezwała się Hermiona.
-Bardzo mi przykro moi drodzy ale za wasze wczorajsze wagary musicie ponieść konsekwencje. Profesor Snape wymyślił wam karę. Dzisiaj w nocy stawicie się w jego gabinecie i pójdziecie sami do zakazanego lasu szukać rośliny o nazwie Portogeranium.
-Co?!- Jednoczesny i zsynchronizowany wrzask owej dwójki uczniów wypełnił Hogwart, do tego stopnia, że na terenie całej szkoły nie było osoby, która by go nie usłyszała.
-Spokojnie. Severus wytłumaczy wam jak ona wygląda i gdzie macie ją znaleźć. – Dyrektor nadal nie gubił uśmiechu z twarzy.
- Ale, dyrektorze.-pierwsza odezwała się brązowowłosa, która próbowała zachować spokój.- Przecież nie wolno wysyłać uczniów samemu do zakazanego lasu, do tego nocą. Temu przeczy regulamin Hogwartu.
- Tak, panienko Granger.  Ale ten punkt dotyczy uczniów z czterech pierwszych lat w naszej szkole.
-Ale to niedorzeczne.- Draco nic się nie odzywał lecz ta perspektywa również mu nie odpowiadała.
-Już jest postanowione. O 22:00 stawiacie się pod gabinetem profesora Snapa. Do widzenia kochani.- odpowiedział Dumbledore i wskazał im drzwi.
   Uczniowie podnieśli się z krzeseł, pożegnali się i opuścili w ciszy pomieszczenie.
-Nienawidze cię, Granger!
-Nienawidzę cię, Malfoy!- pożegnali się niezwykle ,,słodko’’.
***
-Oddajcie różdżki.-Głos profesora rozchodził się po gabinecie. Draco i Hermiona posłusznie wykonali polecenie.- Na pewno ciekawi was jak wygląda roślina, którą macie znaleźć. Portogeranium to bardzo rzadka odmiana zwykłego geranium. Wygląda bardzo podobnie, tylko jego liście świecą gdy wyczują dotyk człowieka...
-Notujesz to, Granger? –Ślizgon szepnął Herm niezauważalnie do ucha.
-Jasne. W głowie.-odpowiedziała mu równie cicho.
-Słyszę to! –warknął Snapei kontunuował.- Portogeranium możecie znaleźć  w różnych zakamarkach, wgłebieniach czy pod drzewami. Musicie się jednak zagłębić dość głęboko w środek lasu. Nie interesuje mnie ile wam zajmie szukanie tego, ale macie nie wracać z pustymi rękami. No to nie powodzenia.-skończył opowiadać i wyrzucił ich z pomieszczenia.
***
-Dobrze zapamiętałaś? – zapytał gryfonkę Draco.
  Udała, że nie usłyszała ostatniego pytania. Stanął obok niej zachowując największy z możliwych odstępów – blisko, a jednak tak bardzo daleko. Zachowywał się tak jakby wczorajszego dnia nie było, więc Hermiona też nie dawała po sobie znać, że zależy jej aby stał z nią ramie w ramie. Szli wolno do drzwi wejściowych, a dziewczyna niemal słyszała, jak w jej piersi łomoce rozemocjonowane serce. Starała się wmówić sobie, że to adrenalina pomieszana ze strachem, że to nie ma nic wspólnego z tym, który szedł obok niej i z odległością, jaka ich dzieliła. Nie mogła sobie na to pozwolić, nie teraz.
   Kiedy doszli do drzwi wejściowych prowadzących prosto na błonia, Draco, kiedy podnosił rękę by otworzyć wrota, musnął jej delikaną skórę na dłoni. W momencie zalała ją fala gorąca i przyjemny dreszcz. Pomyślała, że jeśli on jeszcze raz jej tak nie dotknie, umrze z tęsknoty. Przez chwilę ogarnęło ją pożądanie: zapragnęła złapać go za rękę lub chociażby musnąć jego dłoń, ale na to nie pozwalał gryfonce zdrowy rozsądek, który na szczęście wygrał walkę ze złymi emocjami.
   Otrzeźwiała dopiero gdy zawiało zimne powietrze z dworu.
   Szli powoli ścieżką prowadzącą do Zakazanego Lasu, robiąc głębokie ślady w śniegu, który od rana prószył i zdążył pokryć całą zieleń. Żadne z nich się nie odezwało, żadne nie skomentowało sytuacji, w której się znaleźli. Starała się skupić na otoczeniu: ciemność ogarniała uczniów ze wszystkich stron, w chatce Hagrida nie paliły się światła, a czubki drzew Zakazanego Lasu kołysały się niepozornie. Sam ten ruch był przerażający.
     Wreszcie, w połowie ścieżki, Draco przerwał milczenie.
 - Boisz się? – zapytał.
- Nie.- odpowiedziała nie zgodnie z prawdą. Bała się. Przerażało ją to wszystko co znajduje się wśród tych drzew. Wydarzenia, które zdarzyły się w tym miejscu na pierwszym roku w Hogwarcie, pozostawiły mocny ślad w jej pamięci.
-A no tak, przecież jesteś gryfonką, a gryfonów cechuje odwaga. Nie ma się co dziwić.-powiedział i zaśmiał się pod nosem. Tak naprawdę wiedział, że brązowowłosa nie jest z nim do końca szczera.
   Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Mimo iż zawsze była wygadana to teraz zabrakło jej słów. Nie miała pojęcia jak pociągnąć rozmowę, choć chciała żeby trwała ona wiecznie. Dziwne, ale ta pogawędka dawała by jej to poczucie bezpieczeństwa. Ślizgon jakby czytał jej w myślach, postanowił, że zacznie jeszcze raz pierwszy:
- Nie umiesz kłamać, Granger. Spokojnie. Przy mnie nic ci nie grozi. Znaczy tak mi się wydaje. Jak przyleci wilkołak żeby nas zjeść to ciebie rzucę pierwszą w jego szpony.- Znów się zaśmiał i spojrzał na jej zarumienione policzki.- Za granicami tego lasu żyje coś o wiele gorszego od wampirów, wilkołaków, olbrzymów i innych czarnomagicznych stworzeń.
-To jest coś jeszcze gorszego?- zapytała z nadzieją i również skierowała na niego swoje spojrzenie. Przepyszna czekolada i metalowa stal spotkały się na tej samej drodze. Żadne nie chciało odwracać wzroku, ale oboje to zrobili. Nie mogli wytrzymać tych wzajemnych iskier.
- Nie sądzę. Tak tylko powiedziałem żeby cię pocieszyć.-odpowiedział jej z uśmiechem.
-Wielkie mi pocieszenie. – powtórnie się speszyła. On już się nie odzywał.
 Znów zapadło między nimi milczenie, a w tej ciszy każdy trzask gałązki przypominał wybuch, a serce Miony waliło tak intensywnie, że była pewna, że Draco doskonale je słyszy. Weszli do środka jednej, wielkiej zagadki i szli przed siebie jakąś wąską ścieżką.
- Pamiętasz gdzie mamy szukać tego całego Portogeranium, panno Grager? – zapytał ją Draco głosem który dźwięk w dźwięk przypominał ten, który należy do profesora Snapa. Okazało się, że w tej sytuacji, ślizgon, który jest zawsze mało mówny, jest bardziej wylewny i szuka towarzystwa do rozmowy niż ona, ta wiecznie wygadana Gryfonka.
- Wszędzie i nigdzie. – odpowiedziała mu. Jej wzrok błądził dookoła chcąc cokolwiek zobaczyć lecz w takich ciemnościach nie było kompletnie nic widać.
- Ciemno tu jak w dupie u Blaisa. –Draco zaczął czegoś szukać w swojej kieszeni.
-Byłeś tam, że mówisz to z takim przekonaniem? – zachichotała.
- W najgorszych koszmarach!
-Ludu! Co ci się śni po nocach!- Teraz to już nie chichotała pod nosem tylko śmiała się na cały głos. Nie zważała na to, że ten hałas może przywołać coś groźnego. Draco spojrzał się na nią wzrokiem, który dość jasno dawał jej do zrozumienia, że juz może sobie wybierać trumnę w zakładzie pogrzebowym. Ona jednak nie potrafiła się przestać śmiać.
-Idź już, bo nie mogę na ciebie patrzeć.- Stalowooki odwrócił głowę w drugą stronę i udawał wielce obrażonego.
- No już dobra, dobra...- Herm powoli uspakajała się i ruszyła dalej.- Tylko nie płacz mi tu czasem.-dodała.
     Ścieżka wiła się między grubymi pniami drzew i ostrymi kolcami krzewów, a z każdą chwilą zwężała się coraz bardziej i przejście nią stawało się trudne. Była całkowita cisza, słychać było tylko trzaskanie gałęzi pod stopami i liście krzewów, które się o nie ocierały. Trzymała się blisko Malfoy’a w obawie przed wszystkim co czai się teraz w przeróżnych zakamarkach i zastanawia z jakim sosem zje sobie ich na kolacje.
   Uczniowie przemieszczali się coraz to dalej, ale nie zobaczyli nic godnego ich uwagi. Czas mijał, a Draconowi wydawało się, że stoją cały czas w miejscu. Już dawno zamienili się miejscami i teraz on szedł przodem pilnując by nie zboczyli ze ścieżki. Długo nie odwracał się za siebie, więc postanowił, że sprawdzi czy gryfonka idzie za nim. Obejrzał się i jej nie zobaczył. Nagle jego serce zaczęło bić w zdwojonym tempie. Usłyszał jej krzyk.
-AAAA! DRACO!- Próbował „wywęszyć” gdzie ona jest. Późniejsze słowa sprawiły, że dosłownie jak to się mówi, kamień spadł mu z serca.- Chyba znalazłam Portogeranium!
-Zabiję cię kiedyś, Granger! – powiedział i ruszył w stronę, z której  dobiegał jej głos.
Znalazł ją, klęczącą nad rośliną. Była widocznie rozczarowana.
- To nie ta roślina. Spójrz.- dotknęła kwiatka lecz ten nie zaświecił pod wpływem jej dotyku. – Nie zaświecił się. To zwykłe Geranium.- powiedziała załamanym głosem. Hermiona była bliska płaczu.
- Wiesz co? Czuję, że Snape tylko nas wrobił z tą rośliną. Nie istnieje taka. Wystawił naszą naiwność na próbę.- Draco wyraził swoje myśli na głos. Gryfonka nie była do końca przekonana. – No sama spójrz. Czy jest jakaś roślina, o której ty nie miałabyś pojęcia? Przecież ty wiesz wszystko! A tu nagle zjawia się Portogeranium, o którym obydwoje słyszymy pierwszy raz w życiu. Wracajmy do Hogwartu.- powiedział proszącym tonem.
-Chyba masz ra....- nie dokończyła zdania, ponieważ usłyszała podejrzany dźwięk dochodzący z pośród drzew. Zamarła na chwilę. W duchu modliła się aby to co było tak blisko nich uciekło. Nie tym razem. Warczenie stawało się coraz głośniejsze.
-Biegiem! – krzyknął jej do ucha Draco. Chłopak złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.
     Wiedziała, że w niewłaściwym momencie, ale poczuła się jakby fruwała. Kochała ten dotyk.
    Biegli przed siebie dobre trzy minuty. Słyszeli za sobą dźwięk pędzącego potwora, ale woleli się nie odwracać. Mieli nad tym dużą przewagę przez to, że wybiegli dość wcześniej.
-Umiesz wspiąć się na drzewo? – zapytał zdyszany.
-Tak.
-To wchodź na to szybko! Ma łatwo ułożone gałęzie, będzie ci się dobrze wchodziło. – odrzekł. Był wściekły na Snape, że zabrał im ich różdżki, ponieważ teraz spokojnie mógłby użyć zakęcia Wingardium Leviosa i gryfonka w momencie siedziałaby na drzewie.
     Warczenie dudniło jej w uszach, przypominając, że ma niewiele czasu. Było tak przerażające, że po całym ciele przeleciał Mionie nieprzyjemny dreszcz. Na szczęście właścicielka najbardziej wybujałych loków była zwinna i wdrapała się na drzewo w niecałe pół minuty. Draco wspiął się zaraz za nią i w ostatnim momencie zabrał nogę z niższej gałęzi, bo potwór doskoczył do niej i mógłby go za sobą pociągąć. Siedli w najwyższym punkcie, gdzie bestia nie mogłaby ich dopaść. Brązowooka nagle sobie coś uświadomiła, spojrzała na księżyc i zobaczyła, że tej nocy jest pełnia. Już nawet nie musiała spojrzeć w dół, od razu wiedziała co ich goniło. Wilkołak.
-Będziemy tu czekać do usranej śmierci, Granger?- zapytał chłopak.
- Jeśli to coś pożre nas za niedługo to długo nie będziemy się niecierpliwić.- odpowiedziała i spojrzała w dół.
- Nie doskoczy tu. Mi się wydaję, że pobędzie tu trochę i odejdzie bo zacznie mu się nudzić. – odpowiedział jej przekonany.
-Obyś miał rację.
  Rozsiedli się na gałęzi jak wygodniej się dało. Czekali. Czas bardzo się dłużył.Bestia nadal krążyła pod drzewem. Hermiona w pewnym momencie oparła głowę o ramię Dracona.
- Nie jest ci zimno?- zapytał z troską.
-Troszeczkę.- odpowiedziała zgodnie z prawdą. Myślała, że Ślizgon zdejmie swoją kurtkę jak to robią wszyscy lecz on niespodziewanie przysunął ją jeszcze bliżej i przytulił. Dziewczyna zupełnie nie spodziewała się takiego zachowania z jego strony.
- Ponoć najlepiej grzeje ciepło drugiego człowieka. – powiedział jej, nadal trzymając ją w objęciach. Ona czuła się jak w niebie. Ta chwila była cudowna. – A tak w ogóle, to wiesz, która jest godzina?
-Nie, ale sądzę, że zaraz zacznie świtać. – nic nie odpowiedział już jej.
   Siedzieli przytuleni do siebie jeszcze trochę i wilkołak w końcu poszedł. Na niebie robiło się coraz jaśniej. Poczekali chwilę aż potwór odejdzie daleko od nich.
-No to musimy teraz zeskoczyć. Niestety wchodząc tu połamałem prawie wszystkie gałęzie.- Draco szykował już się do zejścia na ziemię.
-Mam problem. Ja nie skoczę! Boję się! – odpowiedziała przerażona.
-Wcale nie ma problemu. Ja zeskoczę pierwszy, a ty druga. Złapię cię na dole.
- Aleee...- próbowała się sprzeciwić.
- Zaufaj mi. Proszę.- Spojrzał jej prosto w oczy. Zaufa mu. Widzi w jego oczach, że brak w nich złych intencji.
-Dobrze. Krzyknij mi kiedy mam skoczyć. – zaufała mu.
    Ślizgona w momencie nie było. Stał już na ziemi z wyciągniętymi rękami.
-Już. – Gryfonka nie zdążyła się przygotować. „Raz się żyje” pomyślała i rzuciła się w dół.
    Jak obiecał, tak zrobił. Wpadła mu w ramiona. Nagle obydwoje zaczęli się do siebie zbliżać. Coraz bliżej. Jeszcze bliżej. Draco w końcu poczuł smak jej ust. Nie liczył się świat wokoło nich. Wszystko przestało mieć znaczenie. Byli tylko oni. Czuli się jak w niebie. Jakby fruwali nad ziemią. Był to bardzo namiętny pocałunek. Ona oddała mu na własność swoje usta. Chciała by były jego już na zawsze.
    Każda chwila musi się jednak skończyć. Z trudem oderwali się do siebie.
-Granger, jesteś niesamowita!- powiedział podekscytowany Blondyn.
-Mogę powiedzieć o tobie to samo! Ale wracajmy już do szkoły, nie chcę kolejnego spotkania z wilkołakiem.- odpowiedziała zadowolona, patrząc w jego stalowe źrenice.
-Jak zawsze ma być takie zakończenie, to ja chcę spotykać te bestie co chwile! – musnął ją ponownie w usta.
    Znaleźli ścieżkę prowadzącą na błonia i ruszyli w ich stronę. Ta podróż trwała o wiele szybciej i przyjemniej. Rozmawiali ze sobą na tysiące tematów. Doszli do wrót prowadzących do Sali wejściowej. Weszli do zamku i od razu skierowali się do gabinetu. Snape otworzył im drzwi.
-Jesteście tak naiwni, że to aż śmieszne. Macie swoje różdżki. Wynocha!- I jak poprzednio wyrzucił ich za drzwi.
***
-Serio, Dziadku?! Gonił was wilkołak?!- zapytał podekscytowany wnuczek.
-Opłacało się! Co nie, Dziadku?- dodała wnuczka.
- Gonił. Opłacało się. Nie zapomnę tej nocy do końca życia.- Hermiona weszła do pokoju z uśmiechem.- A teraz chodźcie wszyscy na herbatkę. Dziadek Dracon na pewno wam jeszcze coś opowie.
-Tak! Dziadziusiu zaczynaj! – powiedziały zadowolone dzieci.
-Tylko od czego?- zapytał żony Draco.
-Od początku. – odpowiedziała mu Hermiona i posłała mu ciepły uśmiech.

piątek, 10 października 2014

Miniaturka „W zdrowiu w chorobie ”




Witam wszystkich ;* Miniaturka dzień wcześniej.Mam nadzieję,że się spodoba.Wena jakoś mi nie dopisała ale coś tam jest. ~Silencio      

 „W zdrowiu w chorobie ” 

Hermiona Granger spacerowała ulicami Londynu.Już nie była Panną-Wiem-To-Wszystko,jak za czasów Hogwartu.Strasznie się zmieniła.Dawna burza włosów układała się w śliczne loki a jej zęby były białe i proste.Nabrała również kobiecych kształtów.Niejeden mężczyzna się za nią oglądał,ale ona nie potrzebowała miłości.Nie chciała znów cierpieć.Ktoś już ją wystarczająco skrzywdził.A tą osobą był nie kto inny,jak Ronald Weasley.Mianowicie trzy lata temu rzucił ją gdy dowiedział się,że zostaną rodzicami.Gryfonka załamała się i poroniła.Od tamtego czasu Hermiona z nikim się nie wiązała.Zamknęła się w sobie i odcięła od świata.Jedyne co ją tutaj trzymało to praca w bibliotece i przyjaciele.Blaise i Ginny zawsze byli dla niej wsparciem a od pewnego czasu nawet Draco.Z arystokratycznej,tlenionej fretki wyrósł wysoki,dobrze zbudowany,przystojny mężczyzna.Zmienił równiez swoje poglądy na temat czystości krwi.Jest naprawdę dużym oparciem dla Hermiony,zawsze może na niego liczyć.
                                                                           ***
Dziewczyna właśnie doszła do biblioteki,w której pracowała.Uwielbia to miejsce.Cóż się dziwić skoro było tam mnóstwo książek,które Hermiona tak bardzo kocha.Czas bardzo szybko jej dziś minął.Nim się obejrzała ostatnia dziewczynka przyszła wypożyczyć książkę.Gdy zamykała bibliotekę poczuła,że ktoś za nią stoi.Obróciła się i zobaczyła wielki bukiet czerwonych róż.
-Część piękna-Malfoy wychylił się zza kwiatów-To dla ciebie.
-Draco,nie musiałeś-odebrała bukiet i cmoknęła chłopaka w policzek.On z kolei objął ją w talii co jej zupełnie nie przeszkadzało.
-To co dzisiaj robimy?Teatr,kino czy może jakaś impreza?
-Może kino?Grają naprawdę dobrą komedię.
-Nie ma problemu ale pod jednym warunkiem.Po filmie idziemy do mnie.
-No niech ci będzie.
                                                                          ***
Właśnie tak mijały dni Draco i Hermionie.On zawsze przychodził po nią po pracy i razem spędzali czas.Musicie wiedzieć,że blondyn już kilkakrotnie proponował gryfonce aby zostali parą.Idealnie się dogadywali,wręcz rozumieli się bez słów ale za każdym razem dziewczyna odmawiała.Tłumaczyła się,że jest jeszcze za wcześnie.Draconowi bardzo zależało na Hermionie,dlatego nie poddawał się i próbował dalej.Zauważył,że ostatnio brunetka jakoś dziwnie się zachowuje.Jest przygnębiona i smutna co go bardzo martwiło.Próbował z nią porozmawiać i pocieszyć ale bez skutku.
                                                                          ***
-Hermiona?Hej to ja Draco.Dzwonię spytać czy dzisiejsza kolacja jest aktualna?
-Przepraszam cię bardzo,ale chyba nie dam rady.Strasznie źle się czuje-ledwo co powiedziała krztusząc się.Wiedziała,że zrobi przykrość ślizgonowi,ale nie była w stanie ruszyć się z łóżka.
-No...to nie brzmi najlepiej.W takim razie zaraz u ciebie będę.
Dziewczyna nawet nie zdążyła zaprotestować bo chłopak się rozłączył.Po 10 minutach trzasnęło i pojawił się Draco.
-Jejj...nie wyglądasz za dobrze-przyznał po czym podszedł do Hermiony i dotknął jej czoła.-Skarbie,masz gorączkę i to wysoką.Poczekaj tu chwilkę,zrobię ci herbatki.I nie waż sie wychodzić z łóżka,musisz się wygrzać.
-Draco,dziękuję,że tu przy mnie jesteś.Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.
-To drobiazg-pocałował ją w czoło i poszedł do kuchni.
Hermiona nigdy nie okazywała mu uczuć tak jak powinna.Nie potrafiła.Wiedziała,że będzie cierpiał jeszcze bardziej niż ona.Ale z drugiej strony on zasługuje na szczerość.
Blondyn z dwoma kubkami napoju wsunął się obok gryfonki pod pierzynkę i podał jej herbatę.
-Draco możemy porozmawiać,ale tak szczerze ?
-No jasne a o czym ?
-O nas.Posłuchaj to nie tak,że nic do ciebie nie czuję.Jesteś mi bardzo bliską osobą,ale nie chcę żebyś później cierpiał czy żałował.
-Kochanie ja nie...
-Pozwól mi dokończyć.Kiedy to wszystko się skończy,kiedy mnie już nie będzie chcę,żebyś nie wracał do przeszłości.Ułożysz sobie życie i będziesz szczęśliwy.Możesz mi to obiecać ? 
-Hermiona,ty masz naprawdę wysoką temperaturę.Napij się i prześpij.Gorączka nie będzie cię tak męczyła i szybciej spadnie-w głosie Malfoy'a można było wyczuć troskę i strach.Gryfonka musiała mieć bardzo wysoką gorączkę skoro zaczęła gadać takie farmazony.Dziewczyna nawet nie zauważyła,że Draco dolał jej do herbaty eliksir słodkiego snu.Chłopak przez cały czas przy niej siedział.Bardzo się o nią martwił,ponieważ była dla niego wyjątkową osobą.W środku nocy przebudziła się.
-Draco?Co ty tutaj robisz ?-powiedziała zaspanym głosem,jednak po chwili wszystko sobie przypomniała-A no tak...Która godzina ?
-Przed trzecią-blondyn próbował zapanować na opadającymi powiekami-I jak się czujesz ?
-Już lepiej,ale za to ty nie wyglądasz za dobrze.W tej chwili masz wrócić do siebie i się natychmiast położyć-mimo tego,że była chora jej głos nadal brzmiał ostro i stanowczo.
-Zostanę z tobą na wszelki wypadek-zaoferował Draco.
-Naprawdę nie ma takiej potrzeby-zapewniała dziewczyna
-No dobrze,ale jakby coś się działo to dzwoń,dobrze?
-Obiecuję-ślizgon na pożegnanie pocałował Hermionę i deportował się do siebie.
                                                                     ***
 -Ginny???Czy ty płaczesz?...Uspokój się i powiedz jeszcze raz tylko wolniej.....Co?Hermiona w szpitalu?.....Nic się nie martw,już tam jadę.
Przez całą drogę do św.Munga obwiniał się o to,że nie został z nią na noc.Może takto nie trafiłaby do szpitala.Jego głowę zaprzątało 1000 myśli.Jeżeli to coś poważnego?Nigdy by sobie tego nie wybaczył.Co jeżeli skrzywdził osobę najbliższą jego sercu?
                                                                     ***
-Hermiona,skarbie co się stało?-wpadł do sali,w której leżała panna Granger.
-Draco-powiedziała ledwo słyszalnym głosem-To moje ostatnie tygodnie.
-O czym ty mówisz ?
-Mówię,że od roku mam raka,Pogorszyło mi się.To są moje ostatnie dni życia.Draco ja umieram-powiedziała a łzy spłynęły jej po policzku.
-Mionka,to nie może być prawda!Nie,nie...to są jakieś żarty-blondyn nie mógł uwierzyć,że już za niedługo kobieta,którą kocha zniknie z jego życia-Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
-Ja...ja się bałam,że ty mnie zostawisz i zostanę z tym wszystkim sama-powiedziała spuszczając głowę.Było jej głupio,że tak osądziła chłopaka.
-Kochanie nigdy bym cię nie zostawił i nie zostawię-powiedział przytulając ją do siebie-Zrobię wszystko,żeby cię z tego wyciągnąć.
                                                                  ***
Przez kolejny tydzień Draco codziennie przychodził do Hermiony i siedział przy niej całymi dniami.Robił wszystko,żeby ten czas jej umilić.Załatwił jej nawet osobną salę w św.Mugu,aby mogła czuć się swobodnie.Rano przychodziła do niej Ginny,która jako jedyna od samego początku wiedziała o chorobie.Popołudniu Malfoy zmieniał się z Rudą i siedział z gryfonką do późnego wieczora.Tak wyglądał każdy dzień Hermiony od przyjazdu do szpitala.Minęły dwa tygodnie a brunetka czuła się coraz gorzej.Schudła,zmizerniała i nie miała na nic ani siły,ani ochoty.

                                                                       ***
-Kochanie,już jestem-wparował rozpromieniony Draco-mam dobre wiadomości.Jutro przyjedzie do ciebie specjalista z Japonii.
Hermiona pokiwała głową.Chłopak spodziewał się innej reakcji.Podszedł i złapał ją za rękę.
-Hermi,słyszysz?Jest jeszcze szansa.Wyzdrowiejesz i już zawsze będziemy razem.
-Draco...jest za późno-powiedziała jak przez mgłę-To jest koniec.Nic nie możesz już zrobić.Jedną nogą jestem już tam,na górze.
-Hermiona miałaś wyzdrowieć.Miałaś zostać moją żoną,urodzić gromadkę ślicznych dzieci,mieliśmy się razem zestarzeć...-mówił a łzy kapały mu na zieloną koszulę
-Czy...czy ty naprawdę chciałeś założyć ze mną rodzinę?
-Oczywiście,że tak,ponieważ cię kocham!
Po tych słowach dłoń Hermiony opadła bezwładnie na łóżko a powieki delikatnie zamknęły się.Właśnie w tym momencie Hermiona Granger odeszła z tego świata już na zawsze.Pomimo,iż spotkało ją w życiu wiele złych rzeczy odeszła w szczęściu,ponieważ była przy niej osoba bliska jej sercu.
                                                                        ***


Draco Malfoy po śmierci ukochanej kompletnie się załamał.Parę dni po pogrzebie Draco popełnił samobójstwo.Bez Hermiony jego życie nie miało sensu.To ona była całym jego światem a odchodząc zabrała go ze sobą.Czy w zdrowiu,czy w chorobie już zawsze będą razem.....

środa, 8 października 2014

Miniaturka LUCMIONE "Wszystko dla niego..." Cz. I

Witajcie, dziś dla odmiany dodam Lucmione ze szczyptą Dramione. Niestety ale musiałam ją podzielić na III części . Miłego czytania!

                                                                                                                     /Veritaserum





Pociąg zajechał na peron. Wysiadłam rozglądając się wśród tłumu za moim przystojnym chłopakiem. Gdy tylko nasz wzrok spotkał się, puściłam się biegiem prosto w jego objęcia.
-Witaj kochanie.-Szepną mi prosto do ucha, gdy tylko znalazłam się w jego umięśnionych ramionach.
-Tak za Tobą tęskniłam –wyznałam przez łzy.
Nie widziałam się z Draco od czasów wojny w Hogwarcie. Mój przyjaciel Harry zmarł zostawiając nas na pastwę Voldemorta, który rozporządziłby szkoła nadal funkcjonowała jak wcześniej. Od tego czasu byłam też dziewczyną największego przystojniaka w szkole- Draco Malfoya.
Chodziłam wcześniej z Ronem, ale on był…no właśnie, jaki? Był zupełnym przeciwieństwem mojego obecnego chłopaka.
Udaliśmy się prosto do domu Malfoya.
-Pan Lucjusz!
--Witaj Mionko – ucałował mnie w oba policzki na powitanie.-Właśnie miałem zamiar podać obiad. Na pewno jesteś głodna i zmęczona. Zjesz może?
-Chętnie-odpowiedziałam z ulgą, że wreszcie coś zjem.
Usiadłam pomiędzy ojcem a synem wdając się w rozmowę. Zauważyłam brak Narcyzy przy stole.
-Jutro muszę jechać załatwić parę rzeczy u Gringota. Może pojedziecie tam dotrzymać mi towarzystwa, a później na jakąś pizzę?
Hermiona spojrzała na ukochanego niepewnie.
-Chętnie tato.
-Więc jesteśmy umówieni- ucieszył się ojciec.
Hermiona zaraz po zjedzeniu kolacji udała się do swojej tymczasowej sypialni i zasnęła w najlepsze.
                            ***
Nazajutrz stali przed ogromną skrytką Malfoy’ów. Gryfonka miała na sobie krótką szafirową sukienkę i buty na obcasie. Jej włosy układały się w fale, okalając jej twarz. 
Pan Lucjusz wyją ogromną sakwę ze skrytki i odrzekł;
-Pamiętaszby nie mówić o nowym haśle Narcyzie?
-Tak, tak Panie-pokiwał głową pracownik
Na pizzy bawili się świetnie. Miona dawno nie bawiła się tak dobrze. Wreszcie udali się do domu. Dziewczyna szybko założyła bikini i położyła się na trawniku przy domu obok basenu. Leżała tak patrząc w niebo, obok położył się Draco.
-Co tam Szlamciu?- Zapytał pieszczotliwie dostając w zamian kuksańca w żebra. – Kto ostatni w basenie ten zgniłe jajo-krzykną i wskoczył do basenu na bombę? Spojrzałam na niego z dezaprobatą i delikatnie tak by tylko się nie zamoczyć położyłam się na materacu. Sączyłam drinka patrząc jak Draco popisuje się w wodzie. Nagle poczułam uderzenie wody oraz, że idę na dno. Silne ramiona oplotły mnie i wynurzyły.
-Draco!!!Co robisz?! – Wrzeszczałam.
-Nie pień się.
-Wychodzę –warknełam. Założyłam szlafrok i usiadłam na kanapie w salonie. Lucjusz usiadł obok.
-Accio drinki –dwa zielone napoje przyfrunęły prosto do nas. Upiłam łyk i spojrzałam na byłego Ślizgona. Przysuną się do mnie i położył nieznacznie swoją dłoń na moim kolanie. Spojrzałam mu w oczy i czułam, że zaraz się coś zdarzy, gdy usłyszeliśmy dźwięk przekręcanej klamki, szybko odsunęliśmy się od siebie na bezpieczną odległość. Draco wyrwał mi szklankę z dłoni i upił łyk.
-Może byś tak spytał?-Warkną ojciec.
Syn spojrzał z lekceważeniem na ojca.
-Accio drinki –podał mi nowy drink-chodź do mnie do pokoju –pociągną mnie za rękaw.
Rzucił mnie na łóżko.
-Draco, nie- powiedziałam stanowczo, gdy tylko się do mnie zbliżył.
-Zamknij się- powiedział zdejmując ze mnie szlafrok. Chciałam go odepchnąć, ale on tylko zacieśnił ucisk na moich biodrach. Zaczął mnie gryźć po szyi.
-Nie chcę –jęczałam-Nie mam ochoty.
-Ale ja mam!-Odparł. Już miałam mu się oddać, gdy wyrwałam się z amoku.
-Alohomora! –Jednym zaklęciem otworzyłam drzwi i pobiegłam do jedynej obecnej w domu osoby. Pan Lucjusz stał ze zdziwioną miną w progu najwyraźniej słysząc nasze wcześniejsze krzyki. Zapłakana rzuciłam mu się prosto w ramiona.
-Już wszystko dobrze-szeptał, głaskając mnie po włosach. Poczułam niebiańską rozkosz, gdy delikatnie (w przeciwieństwie do syna) pocałował mnie.
-Widzisz mamusiu? –Usłyszałam za plecami widząc Draco z Narcyzą- Widziałem wszystko przez okno!-Wrzeszczał.
-Wyprowadzamy się syneczku- powiedziała Cyzia. Lucjusz nie protestował tylko stał ze mną w ramionach.
-Chodź kochanie, pojedziemy do Ciebie do domu żebyś się spakowała. Chyba, że nie chcesz u mnie zamieszkać?
-Oczywiście, że chcę Panie….
-….Lucjuszu, Hermionko.
W domu nie miałam za dużo do pakowania, ale że mój nowy narzeczony chciał zrobić mi prezent zabrał mnie na zakupy nie szczędząc galeonów na moje ubrania, buty, kosmetyki oraz dekoracje do nowego pokoju. Leżałam tak na łóżku przeglądając zakupy, gdy usłyszałam pukanie. Lucjusz wsuną się do pokoju.
Podał mi ognistą whisky, która obudziła mnie od środka.
-Chcesz zobaczyć tyły domu?-Zapytał, a ja tylko przytaknęłam głową. Złapał mnie za rękę, po cichu szliśmy krętą ścieżką za domem, gdy mym oczom ukazała się prywatna plaża z morzem.
-To cudowne –wyjąkałam zachwycona.
-Wiem…Cyzia marzyła o plaży..-Złapał mnie za rękę i wbiegliśmy do wody. Czułam jak mokre dżinsy i T-shirt kleją się do mnie, ale nie przeszkadzało mi to. Całowaliśmy się namiętnie, gdy raz po raz fale nas przykrywały.
-Lucjuszu-mruknęłam, gdy on rozpinał mój biustonosz. Szlag by trafił podwójne zapięcie. Zaprzestał próbą i powiedział:
-Kocham Cię…-zabierając mnie do domu a tam…
Rano obudziła mnie niska brunetka wyglądająca na gosposie. Wyglądało na to, że jest na początku ciąży. Na jej fartuszku pisało ‘Helen”
-Pan Lucjusz prosiłby zeszłą Pani na śniadanie-, po czym wróciła do kuchni.
Szybko się ubrałam i zeszłam na dół. Przy stole siedział mój ukochany.
-Witaj-pocałowałam go, dosiadając się i chwytając za jeszcze ciepłe bułeczki z marmoladą. Marzyłam by każdy dzień tak się zaczynał.

                         ***
-Dziecko?-Wyszeptał.
-Tak…
-Tak się cieszę! –Wykrzykną! Ale trzeba Cię dobrze ukryć…-zamyślił się.
-Dlaczego?-Zdziwiłam się.
-Czarny Pan wybaczył mi wszystko, gdy dowie się, że jestem zdrajcą krwi zabije nas i dziecko…Mam plan…Będziesz udawać pomocnicę Helen.
-Dobrze…


-Kocham Cię…-wyszeptał tak szczerze i namiętnie jak nigdy dotąd.