~ Morsmorde
---
Wydarzenia, które
zmieniły moje życie na zawsze, rozpoczęły się tak jak każdy inny, normalny
dzień w szeregach Czarnego Pana. Obudziłem się w swoim pokoju w Dworze
Malfoyów, zjadłem śniadanie, poszedłem na zebranie, na którym Voldemort jak
zwykle opowiadał o swoich najbliższych planach oraz zastanawiał się, jak
znaleźć, po czym zgładzić Pottera. Jedyne wydarzenie tego dnia, które różniło
się od tych w poprzednie, to to, że jeniec, którego uprowadzili moi ‘koledzy’ z
oddziału, był mi znany z nazwiska z Hogwartu. Była to Lavender Brown. Nie
ubolewałem nad jej przyszłym losem bardziej niż na losach pozostałych jeńców
sprowadzanych do mojego domu, ponieważ nigdy z nią nie rozmawiałem. Tak jak w
innych przypadkach Śmierciożercy trochę ją torturowali po czym kilka godzin
później Czarny Pan zabił ją jednym zaklęciem, ponieważ pomimo swojej czystej
krwi, nie dołączyła do jego szeregów.
Wydarzenia te były
rzeczą normalną podczas wojny, ale zapamiętałem ten dzień, ponieważ w dniu
następnym złapano pewną osóbkę, która próbowała wkraść się na teren siedziby
całkiem sama, jak się domyśliłem, po to, aby ratować już w tamtym momencie
martwą koleżankę. Panna Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej-I-Zbawię-Świat-Ode-Złego-Bez-Niczyjej-Pomocy-Granger.
Myślałem, że jest ona bardziej inteligenta i postępuje rozważnie. Mogę się
założyć, że nikomu nie powiedziała o swojej wyprawie, gdyż była przekonana o
swojej przebiegłości i sprycie.
Zebraliśmy się w
salonie za rozkazem Czarnego Pana. Granger ubrana w cienki, potargany płaszczyk
przerażona leżała na ziemi. Widać było, że ledwo się powstrzymuje, żeby nie
uronić ani jednej łzy. Jej kasztanowe loki były całe potargane, a na twarzy
miała głębokie zadrapanie, z którego powoli sączyła się krew.
--Witajcie, drodzy przyjaciele – powiedział cichym i
spokojnym głosem do nas. – Zebrałem was tu, aby was poinformować, że ta oto
szlama, przyjaciółka Pottera, na którą od dawna polujemy – tu wskazał dłonią na
Gryfonkę – postanowiła odwiedzić nas sama. Czyż to nie jest wspaniała
informacja? – spytał bez grama wesołości w głosie – Nie obchodzi mnie, po co tu
przybyłaś, ale naprawdę się cieszę, że w końcu mogę zobaczyć słynną Hermionę
Granger. Przyszłaś do nas z własnej woli, więc może mógłbym cię przyjąć do
naszych szeregów, gdyby nie twoja szlamowata krew, którą czuję aż stąd – jego
twarz przybrała wyraz obrzydzenia, a czerwone oczy spojrzały na nią z
nienawiścią. – Draco, mój drogi chłopcze, mam kilka spaw do załatwienia, więc
wyręcz mnie w jednej z nich i zabij ją – powiedział do mnie głosem pozbawionym
jakichkolwiek uczuć. Był to dla mnie cios poniżej pasa. Przecież ja ją znałem!
Rozmawiałem z nią wiele razy. A poza tym nie byłem mordercą. Nie mogłem tego
zrobić.
Czarny Pan udał się
do wyjścia a za nim większość zgromadzonych w Sali. Pozostałem tylko ja, moja
matka oraz ciotka Bellatrix.
--Oczywiście Panie. A czy mógłbym się najpierw z nią trochę
zabawić? – spytałem, żałując, że Gryfonka słyszy te słowa.
--Jeśli masz taką
potrzebę – i wyszedł. Rozległ się śmiech ciotki, która w momencie do mnie
podbiegła i zaczęła głaskać mnie po karku jakbym był jakimś psem.
--To jak Dracusiu, co z nią najpierw zrobimy – spytała
uśmiechając się jak jakaś chora psychopatka.
--Pozwól ciotko, że sam się nią zajmę – powiedziałem
spoglądając najpierw na matkę patrzącą na mnie ze współczuciem w oczach, po
czym na Granger, której wyraz twarzy wyrażał niemą prośbę. Była taka niewinna,
taka biedna, kiedy leżała zwinięta na podłodze. Nienawidziłem się za to co
później zrobiłem. Wyciągnąłem przed siebie różdżkę kierując ją na Gryfonkę,
która patrzyła na mnie z niedowierzaniem w oczach i uroniła jedną jedyną łzę.
--Crucio.
***
Siedziałem w
ukrytej komnacie w moim pokoju, o której wiedziałem tylko ja i mój jedyny
zaufany skrzat – Szwerak, który sam, za moim rozkazem ją wybudował, i patrzyłem
na śpiącą Gryfonkę na kanapie. Mój plan się powiódł. Gdy po kilku minutach
tortur biedna Granger zemdlała z bólu, znudzona ciotka wyszła wraz z moją
matką. Gdy tylko zostałem z nią sam, wezwałem Szweraka i kazałem mu zanieść ją
do komnaty. Śmierciożercom powiedziałem, że rozkazałem skrzatowi pozbyć się
zbędnego ciała. Wszyscy mi uwierzyli, z tym nie było problem. Jedyny problem
tkwił w tym, że nie miałem najmniejszego pojęcia, co dalej z dziewczyną zrobić.
W Dworze Malfoyów teleportacja była niemożliwa, a wyprowadzić jej nie mogłem,
bo wszyscy by mnie zobaczyli, po czym Czarny Pan najpierw zabił by ją, a po
wielu godzinach tortur, i mnie.
Patrzyłem jak
Gryfonka w końcu się powoli budzi. Przyłożyła dłoń do skroni i powoli zaczęła
ją rozmasowywać. Chwilę później gwałtownie otworzyła oczy, zapewne
przypomniawszy sobie wydarzenia sprzed godziny. Gdy tylko mnie ujrzała,
zeskoczyła z kanapy i przestraszona podbiegła pod najbliższą ścianę.
--Spokojnie, nic ci nie zrobię – powiedziałem, powoli się do
niej zbliżając.
--Nie zbliżaj się do mnie! Słyszałam co wtedy mówiłeś! Co
chcesz ze mną zrobić? – krzyczała przerażona, błądząc oczami po całym pokoju w
poszukiwaniu sposobu na ucieczkę.
--Musisz mi uwierzyć. Nic ci nie zrobię. Nie jestem
mordercą. Wszystkim powiedziałem, że jesteś już martwa. Wbrew pozorom mam serce
i nie chcę ci zrobić krzywdy – mówiłem łagodnym głosem, dokładnie dobierając
słowa, bojąc się, że jak zrobię jakiś gwałtowniejszy ruch, to się spłoszy
niczym dzikie zwierze.
--Oczywiście! Nie jesteś mordercą, za to ja jestem kochanką
Salazara Slytherina, który swoją drogą siedzi u mnie w kieszeni – mówiła głosem
przepełnionym sarkazmem. Przesadziła. Ja tu poświęcam swoje życie, żeby jej
dupę uratować, a ona jeszcze śmie wątpić w moją dobroduszność!
--Słuchaj Granger. Wcale mi się nie uśmiecha przetrzymywanie
ciebie tutaj Merlin wie jak długo, ale to zrobię, bo –o ironio- jest mi cię
szkoda. Nigdy nikogo nie zabiłem i w najbliższej przyszłości takiego zamiaru
nie mam, chyba że będziesz mi tak dalej podnosić ciśnienie jak w chwili
obecnej. Nie wiem jeszcze co z tobą zrobię, ale kiedy tylko będzie taka
możliwość, to postaram się cię stąd wyprowadzić. Nikt, oprócz mojego jednego
skrzata nie wie o twoim pobycie tutaj. W chwili obecnej znajdujesz się w
ukrytej komnacie w moim pokoju. Będziesz tutaj mieszkać przez pewien czas. W mojej sypialni znajduje się
moja prywatna łazienka. Będę do ciebie przychodzić z jedzeniem, żebyś mi się tu
nie zagłodziła. Sama stąd nie wyjdziesz. Ja mam jeden jedyny klucz, więc nawet
nie myśl o ucieczce. Poza tym gdybyś to zrobiła bez zastanowienia by cię
zabili, więc byłoby to bardzo głupie z twojej strony. Będę tu przychodzić raz
na jakiś czas żeby cię wyprowadzić do łazienki, więc o to się nie martw.
Zrozumiałaś wszystko? Mam nadzieję, że tak, bo nie mam zamiaru się powtarzać-
po tych słowach odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z komnaty zamykając ją na
klucz.
***
Po czterech dniach
miałem jej już serdecznie dość. Zero wdzięczności. Codziennie do niej
przychodziłem z jedzeniem i książkami. Cały czas marudziła i gardziła wszystkim
co jej przynosiłem. Jedzenie było za zimne, książki już kiedyś czytała, a
ubranie, które składało się z mojej starej koszuli i za małych spodni, zbyt
niewygodne. Ale i tak najgorsze było wyprowadzanie jej do łazienki. Jej kąpiele
trwały kilka godzin! A ja, jakbym nie miał co robić, musiałem siedzieć i
czekać, aż księżniczka łaskawie opuści toaletę z wiadomością, że jest gotowa do
spoczynku. Piątego dnia w końcu się czegoś dowiedziałem. Szczęśliwy wbiegłem w
podskokach radości do jej pokoju i z uśmiechem szczęścia oznajmiłem jej:
--Za 12 dni się wyprowadzasz !
--Jak to?
--No normalnie! Byłem na dzisiejszym zebraniu. Czarny Pan
powiedział na nim, że własne za 12 dni wyruszamy na jakąś akcję. Coś tam na
jakiś sierociniec mugoli. No i ja jestem jednym z niewielu, których nie
wyznaczył! To będzie nasza szansa!- ciągnąłem wciąż się uśmiechając. W końcu
będzie jeden problem mniej.
--I ty się z tego powodu cieszysz? Voldemort oznajmia, że ma
zamiar zaatakować mugolski sierociniec najprawdopodobniej zabijając wszystkie
bezbronne dzieci znajdujące się w środku, a ty tak po prostu tutaj wbiegasz i z
uśmiechem idioty oznajmiasz mi, że wyjeżdżam? – mówiła z niedowierzaniem
wymalowanym na całej twarzy. No może nie patrzyłem na to z takiej perspektywy
jak Granger, ale i tak, pomimo przyszłych ofiar się cieszyłem.
--No tak.
--No tak? Zniknij mi sprzed oczu ty demonie bez serca –
oznajmiła z pogardą.
--Nie będziesz mi mówić co mam robić! To moja komnata i mam
prawo w niej siedzieć tak długo jak mi się to tylko podoba! A poza tym nie masz
prawa nazywać mnie demonem bez serca, bo zapewne zapomniałaś, ale od pięciu dni
przetrzymuję cię tutaj ratując twoją wielką dupę przed pozostałymi
Śmierciożercami!
--Moją jaką dupę? Uważasz, że mam wielki tyłek? Czy ty
właśnie zasugerowałeś, że jestem za gruba? Dzięki! Dziewczyny lubią to słyszeć!
– wykrzyczała, próbując spojrzeć na swoje pośladki, chyba zapominając, że bez
lustra jest to średnio możliwe.
--Merlinie, dodaj mi dla niej cierpliwości, bo jak mi dodasz
siły tą przysięgam, że ją tutaj zaraz uduszę- powiedziałem spoglądając w
kierunku sufitu nad moją głową i w błagalnym geście unosząc ręce do góry.
--Nienawidzę cię.
--Z wzajemnością Granger.
--I świetnie!
--Świetnie! – krzyknąłem wychodząc wkurzony z pokoju. I jak
tu dyskutować z kobietą? Salazarze, kłócimy się jak stare, dobre małżeństwo.
Po tym incydencie
obraziłem się na nią jak na siedemnastolatka przystało, i więcej tego dnia do
niej nie wchodziłem.
Następnego dnia
leżałem na łóżku w mojej sypialni czytając książkę, żeby zając czymś myśli, gdy
nagle rozległo się pukanie od strony pokoju Granger i jej cichy, przepraszający
głosik:
--Malfoy? Malfoy, jesteś tam? Przepraszam, że nazwalam cię
demonem bez serca. Wiesz, że wcale tak nie myślę. Po prostu mnie poniosło. I jeszcze
przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Halo Malfoy? Mógłbyś tu do mnie
przyjść? Bo wiesz Malfoy… Nudzę się trochę. Halo? Jesteś tam? Malfoy?
Było ta takie słodkie i urocze, że nie mogłem się
powstrzymać przed uśmiechem, który mimowolnie wpłynął na mój usta. Wstałem i
skierowałem się do półki z książkami za którą były ukryte drzwi. Odsunąłem ją
na bok, wyciągnąłem klucz z kieszeni spodni i otworzyłem drzwi. Przed wejściem
nałożyłem maskę zdenerwowania na twarz i po tym szybkim i głośnym krokiem
wszedłem już zaczynając swoje przemówienie.
--Czy ty jesteś normalna? A gdybym tak nie był w pokoju sam?
Pomyślałaś o… - nie mogłem dokończyć. Patrząc na biedną Gryfonkę skuloną w
najmniejszą kuleczkę na podłodze przy miejscu skąd pukała, nie mogłem dalej
udawać rozgniewanego. Tak mnie rozczulił ten widok, że nie mogąc się
powstrzymać usiadłem na podłodze obok niej. Spojrzała na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale ja tylko
pokiwałem głową i zaczął wyrzucać z siebie to wszystko co mi leżało na sercu. –
Wiesz Granger, nawet nie wiesz jak mi jest przykro z tego powodu, jak cię
traktowałem przez te wszystkie lata, ale powinnaś zrozumieć, że wpajano mi
takie poglądy od najmłodszych lat… - i zacząłem swoją opowieść. Powiedziałem
jej wszystko. O moim trudnym dzieciństwie bez miłości od strony rodziców, o
szóstym roku w Hogwarcie i o tym, że nie miałem wyboru, że musiałem zabić
Dumbledora. Chciałem po prostu żeby zrozumiała. Ta rozmowa wiele mi dała.
Możliwość wygadania się drugiemu człowiekowi, który z chęcią mnie wysłucha, i
przy okazji nie wyśmieje, było tym, czego w tamtym momencie najbardziej
potrzebowałem.
***
Od tamtego dnia
przebywałem z nią częściej. Wieczorów nie spędzałem już leżąc samotnie na łóżku
i czytając książkę. Wolałem zamiast tego posiedzieć z Gryfonką u boku i
wysłuchać jej opowieści o przygodach jakie przeżyła wraz z Grzmoterem i
Wieprzlejem. Takie rozmowy były miłą odskocznią od szarej codzinności w
szeregach Czarnego Pana. Dowiedziałem się o niej wielu różnych, ciekawych
rzeczy i zrozumiałem, że urodzenie się w rodzinie mugolskiej wcale nie jest
rzeczą straszną, której powinno się wstydzić. Co więcej nawet jej tego
zazdrościłem, że jej życie, do czasów powrotu Voldemrota, było beztroską
przygodą w której pełno było miłości i śmiechu.
Około sześciu dni
przed jej wyprowadzką, gdy siedziałem pod łazienką i czekałem aż skończy się
kąpać, usłyszałem kroki na korytarzu oraz głosy powoli zbliżające się do mojego
pokoju. Nie wiedziałem co miałem zrobić. Nie mogli mnie zastać siedzącego pod
łazienką, gdyż byłoby to dość dziwne zważywszy na to, że z prysznica lała się
woda. Nie myśląc za bardzo co robię otworzyłem drzwi od łazienki i wbiegłem do
środka. Zastałem Granger stojącą w samej bieliźnie przed lustrem. Jej długie
włosy zarzucone były do tyłu przez co miałem idealny widok na jej okrągłe
piersi schowane pod czarnym, koronkowym stanikiem. Jej policzki momentalnie
przybrały odcień dojrzałej czereśni, zaczęła machać swoimi małymi rączkami w
chaotycznej próbie zasłonięcia całego ciała. Już otwierała usta żeby na mnie
nawrzeszczeć zapewne jakim to jestem zboczonym zwyrodnialcem, ale zdążyłem do
niej podbiec i od tyłu zasłoniłem jej usta moją dłonią nachylając się nad jej
uchem.
--Nic nie mów, ktoś tu idzie – szepnąłem najciszej jak tylko
potrafiłem. Momentalnie przestała mi się wyrywać i znieruchomiała, jej klatka
piersiowa zaczęła się unosić coraz szybciej, pewnie bojąc się, że ktoś tu wejdzie
i dowie się o jej obecności. Starałem się skupić na dźwiękach dochodzących zza
drzwi, ale było to dosyć niemożliwe. Zważywszy na to, że byłem od niej o ponad
głowę wyższy, dzięki czemu gdy tylko spojrzałem w dół miałem idealny widok na
jej piersi. Byłem tylko facetem, więc ciężko mi było powstrzymać się od co
chwilowych spojrzeń w dół. Z transu wyrwało mnie dopiero głośne pukanie do
drzwi.
--Draco, jesteś tam? – to był mój ojciec.
--Tak jestem, o co chodzi? Kąpę się!
--Czarny Pan ogłosił, że dzisiejsze zebranie odbędzie się
godzinę wcześniej niż zaplanowano.
--Dobra, będę wcześniej – powiedziałem, uznając rozmowę za
zakończoną. Usłyszałem oddalające się kroki i odgłos zamykanych drzwi. Dopiero
w tamtym momencie pozwoliłem sobie puścić Gryfonkę. Sekundę po tym jak to
zrobiłem już była cała owinięta ręcznikiem, i nawet nie wiem w którym momencie
stanęła za mną i wypchnęła mnie z łazienki w momencie zamykając drzwi. Pomimo
tego, że cała ta sytuacja trwała tylko kilkanaście sekund, widok dziewczyny w
samej bieliźnie nie opuszczał mnie przez wiele następnych dni.
***
Dwa dni przed jej
zaplanowaną wyprowadzką przyszedłem do niej, żeby tak jak każdego wieczoru
spędzić z nią czas na różnych opowieściach. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że
zamiast siedzieć na kanapie, Granger chodzi w kółku po pokoju, najwyraźniej
bardzo wściekła.
--O co chod… - nie dane mi było skończyć.
--Nie wytrzymam tutaj ani dnia dłużej! Zaraz dostanę
klaustrofobii! Mam już dosyć. Rozumiesz? Dosyć! Rzygam już tą twardą, pełną
wyłażących sprężyn kanapą, tymi zielonymi ścianami, i tym głupim dywanem, o
który się wywaliłam już około 30 razy! Może i zostały już tylko dwa dni, ale… -
co ona okres ma? Pierwszy raz się tak zachowuje. A co jeśli naprawdę ma okres?
Przecież w mojej łazience nie ma żadnych podpasek bądź innych tego typu rzeczy.
Kurczę, nie pomyślałem o tym. Jak ona bidulka sobie radzi? Może mógłbym być
nią, bo jej życie wydaje się takie przyjemne i beztroskie, ale nie mógłbym być
dziewczyną. Przecież taka miesiączka podobno boli. Albo rodzenie dzieci.
Przecież jak ja to sobie wyobrażę… fuj. Nie, pod żadnym pozorem bym nie mógł
być dziewczyną. Albo lesbijki. Przecież je pewnie podnieca widok własnych
piersi! Jakoś tak to chyba działa. W sumie u gejów to też musi być dosyć
skomplikowane bo…- MALFOY! Słuchasz mnie w ogóle?
--Co? Aaa.. Nie.
I w tym momencie dostałem w twarz. Tak po prostu uderzyła
mnie w twarz. Po tych wszystkich dniach, w których narażałem swoje życie, żeby
ją uratować ona mnie od tak bije! Tak, ma okres. Mimowolnie złapałem się za pulsujący
policzek. Odwróciłem głowę, żeby na nią nawrzeszczeć, ale kiedy tylko
zobaczyłem jej czerwone ze zdenerwowania policzki, jej zmarszczony w uroczy
sposób nosek, jej klatkę piersiową unoszącą się coraz szybciej w złości, jej
małe łapki zwinięte w piąstki ze zdenerwowania, nie mogłem się powstrzymać.
Musiałem to zrobić. Postąpiłem krok do przodu i przygarnąłem ją do siebie
łącząc nasze usta w pocałunku. Początkowo stała nieruchomo, zapewne w szoku, że
zdobyłem się na taki krok, ale już chwili później położyła dłonie na mojej
twarzy i oddała pocałunek. Nie była to miłość. Była to po prostu potrzeba
obecności drugiego człowieka. Chwilę później zorientowałem się co robię.
Puściłem jej talię i wyszedłem z pokoju pozostawiając w nim zdezorientowaną
Gryfonkę. Położyłem się na łóżku rozmyślając. Nie mogłem robić takich rzeczy.
Za dwa dni jej już tu nie będzie, a w najbliższej przyszłości rozegra się
wojna, podczas której będziemy stać po dwóch różnych stronach. Nie byliśmy
sobie pisani.
***
Te dwa dni minęły
szybciej niż bym chciał. Dnia wczorajszego starałem się ograniczyć z Granger
wszelakie kontakty do minimum. Byłem w rozsypce. Jednocześnie chciałem, żeby
została, bo dzięki niej, po siedemnastu latach dowiedziałem się co to jest
uczucie, ale jednocześnie chciałem również żeby wyjechała, bo właśnie tego
uczucia, którego mnie nauczyła, po prostu się bałem. Tak, to prawda. Ja, Draco
Malfoy, chłopak z dotychczasowo zamrożonym sercem, przyznałem, że się boję.
Około 20 minut temu
prawie wszyscy Śmierciożercy udali się na misję. Wiedziałem, że to jest ten
czas. Wszedłem do komnaty i zastałem Granger czekającą na mnie przy drzwiach.
Bez słowa złapałem ją za rękę i po raz pierwszy wyprowadziłem z mojej sypialni.
Znaleźliśmy się na długim korytarzu, na którego końcu znajdowały się schody
prowadzące na parter. Zatrzymałem się przed zakrętem nasłuchując czyichkolwiek
kroków. Po nie usłyszeniu nikogo zaprowadziłem ją szybkim truchtem do schodów.
Przez obręcz zauważyłem, że na holu przed drzwiami wejściowymi również nikogo
nie było. Zeszliśmy na dół i najciszej jak potrafiłem otworzyłem drzwi po czym
wyszedłem z Granger na podwórze.
--Teraz słuchaj uważnie. Za domem jest mały lasek, a po
kilkunastu drzewach jest płot. Dopiero jak będziesz stać tuż przy płocie możesz
się teleportować. Ty idź przodem a ja będę kryć tyły – kiwnęła głową na znak,
że rozumie i zaczęła okrążać dom a ja tuż za nią. Gdy byliśmy już z tyłu, około
250 metrów przed płotem, usłyszałem szeleszczenie dobiegające z drugiej strony budynku.
--Oj Draco, nieładnie. Wiedziałem, że taki młody gówniarz na
nic nam w szeregach, ale Czarny Pan ci zaufał, więc myślałem, że może się mylę,
podejrzewając cię o zdradę. A teraz nareszcie udowodniłem, że cały czas miałem
rację – Carrow wyłonił się z ciemności i zbliżał się do nas z ohydnym uśmiechem
na twarzy. Wiedziałem, że to nasz koniec. Odwróciłem się w kierunku Granger
stojącej kilka metrów za mną i krzyknąłem:
--Biegnij! Drętwota! – krzyknąłem kierując różdżką gdzieś w
okolicę Śmierciożercy. Sam zacząłem biec ile sił w nogach ale po około 50
metrów dostałem jakimś zaklęciem. Nagle poczułem śmiertelny ból w całych
nogach, i chwilę później się przewróciłem. W niektórych miejscach połamane
kawałki kości poprzebijały skórę, przez co całe nogi mi krwawiły. Połamał mi
całe nogi. Jeżeli w ogóle uda mi się jakimś cudem stąd uciec, to już nigdy nie
będę chodzić. Krzyknąłem. Ból był tak ogromny, że żaden Cruciatus nie może się
z nim równać. Granger odwróciła się i gdy zobaczyła, że leżę chciała do mnie podbiec,
ale ja tylko rzuciłem jej moją różdżkę. – Biegnij pod płot i się teleportuj, ty
masz do kogo wracać!
Spojrzała na mnie
ze łzami w oczach i z ruchu jej warg wyczytałem jedno słowo: dziękuję. Chwilę
później odwróciła się na pięcie i zniknęła między konarami drzew.
--No no no. Musiałeś być słaby w łóżku Malfoy, skoro na
ciebie nie poczekała. Wiesz co nigdy cię nie lubiłem – skierował swoją różdżkę
prosto w moją głową.
--Do zobaczenia w piekle – powiedziałem nie ukazując bólu,
który mi rozrywał nogi.
--Avada Kedavra – wypowiedział te słowa bez grama
współczucia w głosie.
Po tych słowach
przez ułamek sekundy ujrzałem zielony promień, który mknął w moim kierunku, a
chwilę później nastała ciemność. Tak właśnie. Ciemność. A więc tym jest śmierć.