Z okazji świąt Bożego Narodzenia życzymy Wam:
do Hogwartu przydzielenia.
Gryfon, Ślizgon, Krukon, Puchon
i prezentów pod poduchą!
Jak najwięcej Poczty sowiej,
tej najlepszej miotły nowej.
Z obrony przed czarną magią wybitnego,
z zielarstwa zadowalającego
i z eliksirów okropnego.
Zdrowia Hagrida,
bo to się Wam przyda,
szczęścia w miłości,
no i pomyślności.
Mądrości Hermiony, żołądka Rona,
przebiegłości Dracona
i odpowiedzialności Krukona,
odwagi Harrego,
radości Zabiniego,
energii Ginny
i wesołej miny.
Pod choinką kasztanowego
na drutach pani Weasley swetra robionego
i prezentu odlotowego,
Sylwestra udanego,
ognistą whisky opitego.
Fajerwerków Freda i Georga wszędzie,
to udany Sylwester będzie!
Tego Wam życzymy (tu nam znikły rymy).
Za wyświetlenia dziękujemy,
komentarzy więcej oczekujemy ;*
Wesołych Świąt życzą:
~Veritaserum
~Amortencja
~Morsmorde
~Czekoladowa Żaba
~Silencio
Oraz nasza beta Kasia!
czwartek, 25 grudnia 2014
sobota, 6 grudnia 2014
Miniaturka LUCMIONE ''Wszystko dla niego...'' cz.II
Witajcie. Mam dla was obiecane Lucmione. Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać. Jest to druga część, jeżeli ktoś nie czytał pierwszej serdecznie zapraszam ;) Już niedługo świąteczne Dramione. Miłego czytania.
/Veritaserum
Hermiona szła przez ogród myśląc o wydarzeniach poprzednich miesięcy...Zerwała z Draco, związała się z Lucjuszem, mieszka u niego w domu, a co najlepsze niedługo na świat miało przyjść ich dziecko. Niestety nie wszystko było tak, jak to sobie wymarzyła. Hermiona musiała żyć w ukryciu...gdyby Voldemort dowiedział się, że będą mieć z Lucjuszem dziecko napewno skazałby go na śmierć.Usiadła na trawie i wystawiła twarz w stronę słońca bawiąc się źdźbłem trawy. Skurcz wstrząsną jej ciałem... "Nie to na pewno jeszcze nie teraz'- pomyślała. Wierzyła w to dopóki nie przyszedł następny i następny.
-Lucjusz! -zawołała.
-Tak?Na Merlina! Helen zrób coś z tym!
-Nie jedziemy do Munga ?-pisnęła.
-Chcesz żeby cały plan poszedł w cholerę? Dowiedzą się przecież, żę dziecko jest pół krwi..
Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy trzymałam w rękach Rose.
-Och Rose...-szepnęłam .
-Draco i Rose...-powiedział Lucjusz, głaskając córkę po głowie.
Mała wyglądała jak moja kopia z wyjątkiem szaroniebieskich oczu Lucjusza.
Ojciec wziął mała w objęcia i zaczął ją przytulać.
Gorsze było to co miało nadejść...
Voldemort razem z grupą śmierciożerców zamieszkał w NASZYM domu.
Siedziałam cicho z Rose w podziemiach zastanawiając się kiedy to wszystko się skończy gdy weszła Narcyza.
-Hmmm....wiedziałam, że tak skończysz Mionko...A było zostać z moim Draconem...przynieś mi wodę...a właściwie to ty Helen...-powiedziała i weszła na górę.
Chwilę później wbiegł do mnie Lucjusz. -
-Wiedzą o Rose...mam ją zabić by udowodnić, że Cię nie kocham.
-Nie...błagam....proszę-lamentowałam gdy on zabierał Rose z kołyski.
Gwałtownie odwrócił się i wszedł do komnaty Helen.
-Pilnuj ją- rozkazał zabierając przy tym jej córkę z kołyski i dając mi ją do rąk.
-Nawet o tym nie myśl...oklumencja....jeśli chcesz uratować Rose.
Złapał Hermionę za ramię i wprowadził do salonu gdzie ucztowali śmierciożercy, pośrodku siedział Czarny Pan razem z Narcyzą i Draco.
-Crucio! -wydarł się Lucjusz.
Krzyknęłam głośno cały czas starając się myśleć, że zabił naszą córkę. Voldemort zaśmiał się widząc moją rozpacz.
-Tak dobrze Narcyzo...cieszę się, żę dbasz o krew.
Hermiona do końca dnia siedziała w podziemiach z Rose. Helen nie odzywała się do niej rozpaczając po śmierci córki. Wieczorem odwiedził ją Lucjusz.
-Kochanie- podał mi kawę i zapas rogalików.Rzuciłam się na stertę jedzenia a Lucjusz zajął się Rose.
-Co teraz będzie? Nie chcę tak żyć....
-Musimy...zniszczyć Czarnego Pana.
-Ale jak? Pomyślałam o Harrym, Georgu, Fredzie, Nevillu oraz innych, którzy zginęli.
-System najlepiej zniszczyć od środka.
-Nie możesz tak ryzykować Lucjuszu...
-Ale chcę! Robię do dla was- odłożył córkę do kołyski- Szybko spakujcie się.
Zrobiłam to co kazał, po czym deportowaliśmy się do Nory.
-Alohomora- szepnął
Na podłodze leżała Ginny.
-NIE!!! -z mojego gardła wydarł się krzyk.
-Nie patrz Mionko- przytulił mnie i zasłonił widok martwej przyjaciółki.
Po policzku ciekła mi łza. Tyle lat wspólnie spędzonych. Ginny była taką nieśmiałą, życzliwą i wrażliwą osobą. Dlaczego to akurat tacy ludzie odchodzą tak prędko. Niestety wojna potrzebuje ofiar. Lucjusz chwycił moją dłoń i deportowaliśmy się. Po chwili staliśmy na plaży przed Muszelką. Zapukał do drzwi, które odtworzyła Fleur.
- Hermiona. Tak miło mi cię widzieć- ucałowała mnie w oba policzka- Uważaj! - już wyciągała różdżkę gdy...
-On jest ze mną- na twarzy Fleur malowało się zdziwienie.
-Wejdźcie- otworzyła szerzej drzwi i wpakowaliśmy się do środka.
Lucjusz wyjaśnił całą sytuację Fleur, która zgodziła się mnie chronić.
-Zajmiesz się na chwilę Rose?
-Tak, z chęcią. Uwielbiam maluszki.
Ujęła dziewczynkę i przytuliła ją. Ukochany złapał mnie za rękę i zaprowadził nad brzeg.
-Pamiętasz naszą pierwszą noc na plaży?
Przytaknęłam a on ukląkł i rzekł:
-Nie wiem czy przeżyje, ale chcę to zrobić...Hermiono wyjdziesz za mnie?
-Ja?- wydusiłam.
-Tak, jesteś kobietą mego życia.
-Lucjuszu...TAK.
Wyciągnął pierścionek z diamentem i założył go na mojego palca.
-Żegnaj Mionko, ucałuj Rose i uważajcie na siebie- pocałował mnie i deportował się do zamku.
***
-Zjedz coś moja droga.
-Fleur, nie chciałam siedzieć ci na głowie.
-Cieszę się, ze tiu jesteś. Mieszkanie samemu jest nudne. Rose to takie pocieszne dziecko.Wzięłam córkę na ręce i położyłam na piasku.
-Zobacz Rose, jaka śliczna babeczka.
-Babecka, sliczna babecka, babecka.
Wojna trwała już pół roku. Co jakiś czas czytałam w ,,Proroku'' o zdradzie kolejnych śmierciożerców. Ministerstwo cieszyło się z takiego rozwoju sytuacji.
-Fleur... mam prośbę...
-Tia...?
-Zaopiekujesz się Rose, jeśli zginę?
Nie mogłam bezczynnie siedzieć, gdy Lucjusz tam za mnie ginie.
-Żegnaj, moja droga.
-Nie żegnam się się, to zbyt trudne.
Gorąca łza spłynęła mi po policzku.Deportowałam się w sam środek bitwy.
-Crucio!
-Avada Kedavra!
-Drętwota!
Zaklęcia były wszędzie miotane.Ujrzałam Lucjusza walczącego z Voldemortem. Unikając zaklęć zakradłam się za kolumnę i szepnęłam:
-Expeliarmus.
Różdżka Voldemorta wyleciała w powietrze.
-Lucjuszu, łap- rzuciłam mu Czarną Różdżkę, którą złapałam.
-AVADA KEDAVRA! - ryknął Lucjusz.
Voldemort krzyknął i zamienił się w czarną chmurę.
-Curucio- jakiś śmierciożerca rzucił we mnie zaklęciem. Czułam jak gorący prąd trzepie moje ciało. Krzyczałam coś a Lucjusz niósł mnie na rękach. Płakałam bo ból był nie do wytrzymania. Paraliżował mnie. Chciałam już zasnąć, na zawsze.
/Veritaserum
Część II
Hermiona szła przez ogród myśląc o wydarzeniach poprzednich miesięcy...Zerwała z Draco, związała się z Lucjuszem, mieszka u niego w domu, a co najlepsze niedługo na świat miało przyjść ich dziecko. Niestety nie wszystko było tak, jak to sobie wymarzyła. Hermiona musiała żyć w ukryciu...gdyby Voldemort dowiedział się, że będą mieć z Lucjuszem dziecko napewno skazałby go na śmierć.Usiadła na trawie i wystawiła twarz w stronę słońca bawiąc się źdźbłem trawy. Skurcz wstrząsną jej ciałem... "Nie to na pewno jeszcze nie teraz'- pomyślała. Wierzyła w to dopóki nie przyszedł następny i następny.
-Lucjusz! -zawołała.
-Tak?Na Merlina! Helen zrób coś z tym!
-Nie jedziemy do Munga ?-pisnęła.
-Chcesz żeby cały plan poszedł w cholerę? Dowiedzą się przecież, żę dziecko jest pół krwi..
Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy trzymałam w rękach Rose.
-Och Rose...-szepnęłam .
-Draco i Rose...-powiedział Lucjusz, głaskając córkę po głowie.
Mała wyglądała jak moja kopia z wyjątkiem szaroniebieskich oczu Lucjusza.
Ojciec wziął mała w objęcia i zaczął ją przytulać.
Gorsze było to co miało nadejść...
Voldemort razem z grupą śmierciożerców zamieszkał w NASZYM domu.
Siedziałam cicho z Rose w podziemiach zastanawiając się kiedy to wszystko się skończy gdy weszła Narcyza.
-Hmmm....wiedziałam, że tak skończysz Mionko...A było zostać z moim Draconem...przynieś mi wodę...a właściwie to ty Helen...-powiedziała i weszła na górę.
Chwilę później wbiegł do mnie Lucjusz. -
-Wiedzą o Rose...mam ją zabić by udowodnić, że Cię nie kocham.
-Nie...błagam....proszę-lamentowałam gdy on zabierał Rose z kołyski.
Gwałtownie odwrócił się i wszedł do komnaty Helen.
-Pilnuj ją- rozkazał zabierając przy tym jej córkę z kołyski i dając mi ją do rąk.
-Nawet o tym nie myśl...oklumencja....jeśli chcesz uratować Rose.
Złapał Hermionę za ramię i wprowadził do salonu gdzie ucztowali śmierciożercy, pośrodku siedział Czarny Pan razem z Narcyzą i Draco.
-Crucio! -wydarł się Lucjusz.
Krzyknęłam głośno cały czas starając się myśleć, że zabił naszą córkę. Voldemort zaśmiał się widząc moją rozpacz.
-Tak dobrze Narcyzo...cieszę się, żę dbasz o krew.
Hermiona do końca dnia siedziała w podziemiach z Rose. Helen nie odzywała się do niej rozpaczając po śmierci córki. Wieczorem odwiedził ją Lucjusz.
-Kochanie- podał mi kawę i zapas rogalików.Rzuciłam się na stertę jedzenia a Lucjusz zajął się Rose.
-Co teraz będzie? Nie chcę tak żyć....
-Musimy...zniszczyć Czarnego Pana.
-Ale jak? Pomyślałam o Harrym, Georgu, Fredzie, Nevillu oraz innych, którzy zginęli.
-System najlepiej zniszczyć od środka.
-Nie możesz tak ryzykować Lucjuszu...
-Ale chcę! Robię do dla was- odłożył córkę do kołyski- Szybko spakujcie się.
Zrobiłam to co kazał, po czym deportowaliśmy się do Nory.
-Alohomora- szepnął
Na podłodze leżała Ginny.
-NIE!!! -z mojego gardła wydarł się krzyk.
-Nie patrz Mionko- przytulił mnie i zasłonił widok martwej przyjaciółki.
Po policzku ciekła mi łza. Tyle lat wspólnie spędzonych. Ginny była taką nieśmiałą, życzliwą i wrażliwą osobą. Dlaczego to akurat tacy ludzie odchodzą tak prędko. Niestety wojna potrzebuje ofiar. Lucjusz chwycił moją dłoń i deportowaliśmy się. Po chwili staliśmy na plaży przed Muszelką. Zapukał do drzwi, które odtworzyła Fleur.
- Hermiona. Tak miło mi cię widzieć- ucałowała mnie w oba policzka- Uważaj! - już wyciągała różdżkę gdy...
-On jest ze mną- na twarzy Fleur malowało się zdziwienie.
-Wejdźcie- otworzyła szerzej drzwi i wpakowaliśmy się do środka.
Lucjusz wyjaśnił całą sytuację Fleur, która zgodziła się mnie chronić.
-Zajmiesz się na chwilę Rose?
-Tak, z chęcią. Uwielbiam maluszki.
Ujęła dziewczynkę i przytuliła ją. Ukochany złapał mnie za rękę i zaprowadził nad brzeg.
-Pamiętasz naszą pierwszą noc na plaży?
Przytaknęłam a on ukląkł i rzekł:
-Nie wiem czy przeżyje, ale chcę to zrobić...Hermiono wyjdziesz za mnie?
-Ja?- wydusiłam.
-Tak, jesteś kobietą mego życia.
-Lucjuszu...TAK.
Wyciągnął pierścionek z diamentem i założył go na mojego palca.
-Żegnaj Mionko, ucałuj Rose i uważajcie na siebie- pocałował mnie i deportował się do zamku.
***
-Zjedz coś moja droga.
-Fleur, nie chciałam siedzieć ci na głowie.
-Cieszę się, ze tiu jesteś. Mieszkanie samemu jest nudne. Rose to takie pocieszne dziecko.Wzięłam córkę na ręce i położyłam na piasku.
-Zobacz Rose, jaka śliczna babeczka.
-Babecka, sliczna babecka, babecka.
Wojna trwała już pół roku. Co jakiś czas czytałam w ,,Proroku'' o zdradzie kolejnych śmierciożerców. Ministerstwo cieszyło się z takiego rozwoju sytuacji.
-Fleur... mam prośbę...
-Tia...?
-Zaopiekujesz się Rose, jeśli zginę?
Nie mogłam bezczynnie siedzieć, gdy Lucjusz tam za mnie ginie.
-Żegnaj, moja droga.
-Nie żegnam się się, to zbyt trudne.
Gorąca łza spłynęła mi po policzku.Deportowałam się w sam środek bitwy.
-Crucio!
-Avada Kedavra!
-Drętwota!
Zaklęcia były wszędzie miotane.Ujrzałam Lucjusza walczącego z Voldemortem. Unikając zaklęć zakradłam się za kolumnę i szepnęłam:
-Expeliarmus.
Różdżka Voldemorta wyleciała w powietrze.
-Lucjuszu, łap- rzuciłam mu Czarną Różdżkę, którą złapałam.
-AVADA KEDAVRA! - ryknął Lucjusz.
Voldemort krzyknął i zamienił się w czarną chmurę.
-Curucio- jakiś śmierciożerca rzucił we mnie zaklęciem. Czułam jak gorący prąd trzepie moje ciało. Krzyczałam coś a Lucjusz niósł mnie na rękach. Płakałam bo ból był nie do wytrzymania. Paraliżował mnie. Chciałam już zasnąć, na zawsze.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Miniaturka „Dzień,który zmienił moje życie”
Witajcie
Kochani! Bardzo wszystkich przepraszam. Obiecałam Wam miniaturkę 29.11, ale nie
skończyłam jej do soboty i przez te dwa dni nie robiłam nic innego tylko ją
pisałam. Oczywiście nie napisałabym jej bez pomocy moich kochanych koleżanek:
Amortencji, Czekoladowej Żaby oraz Morsmorde. Dziewczyny serdecznie wam dziękuję,
nie wiem co bym bez was zrobiła. Tytuł miniaturki może trochę nietypowy, ale
mam nadzieję, że Wam się spodoba ;*
~Silencio~
***
Otworzyłam oczy. Po prawej stronie na metalowej szafce stały
kwiaty, kartki i słodycze. Spojrzałam w lewo i ujrzałam białą zasłonę. Było mi
bardzo niewygodnie. Próbowałam podnieść się na łokciach, ale nie byłam w
stanie. Ciało mnie bolało, czułam, że jestem poobijana, a do tego głowa
pulsowała jak szalona. Wszystko wskazywało na to że jestem w skrzydle
szpitalnym. I tak też było. Niestety nie wiedziałam z jakiego powodu się tu
znalazłam. Za drugim razem udało mi się podnieść. Rozglądałam się, ale nikogo
tu nie było. Po chwili usłyszałam kroki i drzwi do sali otworzyły się.
- Obudziła się!- krzyknęła Ginny i już po chwili znaleźli
się przy mnie Harry, Ginny, Ron, Neville i Luna - Mionka tak strasznie się
martwiłam - Ruda wycałowała mnie, zresztą tak jak wszyscy.
- Też się cieszę, że was widzę. A tak właściwie to co się
stało? - zapytałam, a zamiast odpowiedzi zobaczyłam zdziwione spojrzenia
przyjaciół. Po minucie odezwał się Harry.
- Myśleliśmy że to ty nam powiesz.
-Powiesz ? Ale o czym? - w mojej głowie była wielka pustka -
Ja.. ja.. ja.. nic nie pamiętam - tą odpowiedzią bardzo wszystkich
zszokowałam.
- Ależ proszę się nie martwić. To normalne po wypadku - Pani
Pomfrey weszła do sali i kazała zrobić sobie miejsce.
- O jakim wypadku pani mówi? - Zapytałam gdy ona szykowała
dawki eliksirów, które miałam zażyć.
- Och.. nic wielkiego. Miałaś lekki wstrząs mózgu.
Wstrząs mózgu? Jakim cudem? W mojej głowie rodziły się
następne pytania.
- A od ilu dni tu jestem? -Zapytałam nie ukrywając mojego niezadowolenia.
- O nic się nie martw, kochanie. Zostałaś znaleziona w
piątek wieczorem. Aktualnie mamy niedzielę a dokładnie - spojrzała na zegarek -
piętnastą czterdzieści sześć. A teraz proszę wypij eliksiry - były strasznie
gorzkie.
Uff... Jak dobrze, że nie zawaliłam
nauki. Leżąc tu 48 godzin mogłam narobić sobie sporych zaległości. Niestety
miałam większe powody do zmartwień. Nadal nie wiedziałam, co wydarzyło się w
piątek wieczorem. Nie ma nic gorszego niż niewiedza. Próbowałam się czegoś
dowiedzieć od Harry'ego, ale on twierdził, że poszłam do biblioteki i długo nie
wracałam. W związku z tym wysłał po mnie Rona, ale mnie już tam nie było. Dużo
się dowiedziałam... Pani Pomfrey po zbadaniu mnie zostawiła nas samych. Zanim
wyszła powiedziała, że muszę zostać jeszcze parę dni na obserwacji i za tydzień
mogę stąd wyjść.
Luna posiedziała jeszcze trochę i
musiała się zbierać, ponieważ nie napisała jeszcze eseju na eliksiry. Neville
zaoferował jej pomoc, więc poszli razem. Natomiast Ginny, Ron i Harry siedzieli
za mną do samego wieczora. Opowiadali mi co działo się podczas mojej
nieobecności. Nic ciekawego. Lavender zerwała z Deanem, jakiś puchon wysadził
salę do eliksirów a McGonagall odjęła komuś 50 punktów za szlajanie się po
korytarzu nocą. Ginny i Harry byli zadowoleni, że powoli wracam do siebie,
natomiast Ron był jakiś przygaszony. Pewnie napędziłam mu dużo strachu. Swoją
drogą, też bym się martwiła o niego gdyby przez dwa dni był nieprzytomny.
Pomimo zmęczenia i osłabienia w nocy nie mogłam spać. Wierciłam się i
przewracałam z boku na bok. Cały czas myślałam o wypadku. Jak mogło do niego
dojść?
***
Tak jak mówiła pani Pomfrey, po tygodniu
opuściłam skrzydło szpitalne. Czułam się dobrze, miałam tylko kilka drobnych
zadrapań. Wszystko było w porządku oprócz jednego - straciłam pamięć.
Pamiętałam wszystko z przed i po wypadku, ale nie wiedziałam jak do niego
doszło. To było okropne. Ludzie wypytywali ,,co się stało?”, ja natomiast nie
wiedziałam. Wiem, że nie powinnam, ale zmyśliłam historyjkę, w której potknęłam
się na schodach i walnęłam w nie głową. Miałam dosyć tych wszystkich wścibskich
i nachalnych ludzi.
Bardzo się cieszyłam, że z powrotem wróciłam na
lekcje. Jeżeli chodzi o zaległości, to szybko je zadrobiłam, a nawet
wyprzedziłam materiał. Moi przyjaciele wspierali i troszczyli się o mnie. Ron
stał się nadzwyczaj opiekuńczy i troskliwy, co było do niego niepodobne.
Szczerze mówiąc byłam zaskoczona, ale szybko się przyzwyczaiłam. Ginny
obwiniała się, że ten cały wypadek był z jej winy, ponieważ ostatnio poświęcała
mi mało czasu. Cóż się dziwić, skoro Harry nie odstępował jej na krok. Oni nie
widzieli nic złego w publicznym okazywaniu sobie uczuć, w przeciwieństwie do
mnie. Niestety Ron nie zgadzał się ze mną. Chciał abyśmy tak jak inne pary
chodzili za rączki, przytulali i całowali się po kątach. Uważałam, że nie
trzeba było odstawiać tego całego przedstawienia. Wystarczyła mi wiedza, że Ron
mnie kocha. Ale moje zdanie najwidoczniej się nie liczy.
***
Minęły dwa tygodnie, a ja czułam się świetnie.
Pamięci jak dotąd nie odzyskałam, ale już się tak tym nie przejmowałam.
Najwidoczniej nie było to nic ważnego. Stało się, a ja nie mogłam nic na to
poradzić. Czasami słyszałam jakieś głosy. Martwiło mnie to, ale uznałam, że
jestem przemęczona i muszę odpocząć, dlatego wcześniej się położyłam. Była
druga w nocy jak obudził mnie mój własny krzyk. Szybko się podniosłam, ale
dziewczyny nadal spały. Wszystko wskazywało na to, że tylko ja go słyszałam.
Byłam cała mokra, tak jakbym biegła w maratonie lub wyszła spod prysznica.
Rzecz w tym, że biegłam, ale nie w maratonie. Nie chciałam budzić koleżanek z
dormitorium, dlatego wzięłam szlafrok i zeszłam do pokoju wspólnego. Na dole
nikogo nie było, palił się jedynie ogień w kominku. Usiadłam w fotelu i
słuchałam, jak krople deszczu bębnią w szybkę. Próbowałam sobie to wszystko
przeanalizować. Nie wiedziałam czy to był zwykły sen, czy przypomnienie z
tamtego wieczoru. To było zbyt realistyczne na sen,chociaż widziałam wszystko
jak przez mgłę. Biegłam gdzieś, a raczej uciekałam. Musiało być późno bo
korytarze były puste. Najprawdopodobniej ktoś mnie gonił, bo co chwila obracałam
się za sobie. Nie miałam celu, wbiegałam po kolejnych schodach na górę. Nie
miałam już siły dlatego skręciłam w korytarz. Biegłam przed siebie, aż
natrafiłam na ślepy zaułek. Na tym się skończyło,sen mi się urwał i obudził
mnie krzyk. Nie wiem ile siedziałam w pokoju wspólnym, ale na dworze zaczęło
świtać. W pewnym momencie głowa osunęła mi się na oparcie fotela i zasnęłam.
Obudziłam się w swoim łóżku przytulona do poduszki.
Skąd się tu wzięłam? Nie
wiedziałam, ale byłam temu komuś bardzo wdzięczna.
Na śniadanie nie poszłam, nie miałam
apetytu. Na lekcjach byłam nieprzytomna, wręcz nieobecna. Nie mogłam się na
niczym skupić. Cały dzień myślałam o tym śnie, jeżeli można to tak nazwać.
Chciałam o wszystkim opowiedzieć Ginny, ale sama nie wiedziałam czy to zdarzyło
się naprawdę. A nawet jeżeli, to nie mogłam. Przecież potknęłam się na
schodach. Bardzo żałowałam, że zmyśliłam tą całą historyjkę, ale było już za
późno, żeby to odkręcić. Gdy po kolacji wróciłam do dormitorium
przeanalizowałam sobie po raz kolejny ten sen. Próbowałam przypomnieć sobie
korytarze, którymi uciekałam, ale nic z tego. Wszystko było, tak niewyraźne, że
aż sama się dziwiłam, że coś zobaczyłam. Jeszcze jedno - głos. Był taki
znajomy. Nie wiedziałam co mówił, ale wyraźnie go słyszałam. A jeżeli
zwariowałam i wyobrażałam sobie rzeczy, które nigdy nie miały miejsca? Jedynym
ratunkiem będzie oddział zamknięty w Świętym Mungu. Albo.... pójście tam, gdzie
to wszystko się zaczęło.
Tak jak postanowiłam, tak też zrobiłam.
Poszłam do biblioteki. Z tego co pamiętam chciałam dowiedzieć się coś o
liczbach wewnętrznych na numerologię. Stanęłam przy danym regale i zaczęłam się
rozglądać. Niczego nie zauważyłam, żadnych śladów, kompletnie nic. Zaczęłam
przeglądać książki. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś jest w pobliżu,ale w
bibliotece była tylko pani Pince i kilka drugoklasistów. Wokół mnie nikogo nie
było,więc wróciłam do książek. Nagle czyjaś dłoń znalazła się na mojej tali,
sunęła w dół, aż zatrzymała się na pośladku. Z mojego gardła wydobył się krzyk.
Szybko się obróciłam, ale nikogo za mną nie było. Byłam przerażona. Wyobraziłam
to sobie? A może to stało się naprawdę? Nic już nie wiedziałam. Wzięłam
pierwszą lepszą książkę i w pośpiechu opuściłam bibliotekę.
***
Nie wiem co się ze mną działo. Ostatnio
wszyscy mnie drażnili i wkurzali. Na niczym nie potrafiłam się skupić, a nawet
najdrobniejsza rzecz, najdrobniejszy gest mnie irytował. Chciałam być sama.
Tylko ja i moje myśli. Wszystko stało się jasne.... ktoś próbował mnie skrzywdzić.
Wydarzenia z tamtego dnia śniły mi się co noc. Każdej nocy przeglądałam książki
w bibliotece, czułam dłonie na moim ciele, uciekałam korytarzami i wpadałam w
ślepą uliczkę. Następnie słyszałam regułki zaklęć, które odbijały się od ścian
i cień postaci stojącej nade mną, a na koniec wielka ciemna plama.
Nie miałam z nikim kontaktu. Odsunęłam się od
przyjaciół. Nie potrafiłam z nimi rozmawiać. Wolałam być sam na sam z moimi
problemami. Chciałam wiedzieć kto tak bardzo pragnął zrobić mi krzywdę.
Wszystko zmieniło się po lekcji transmutacji. Wykład trwał już 10
minut. Profesor McGonagall oddała testy, które pisaliśmy w zeszłym tygodniu.
Nagle drzwi do sali otworzyły się i stanął w nich Draco Malfoy. Przeprosił za
spóźnienie i zajął swoje miejsce, nie odrywając ode mnie oczu. Próbowałam go
zignorować, ale jego spojrzenie strasznie mnie rozpraszało. Widziałam go po raz
pierwszy od czasu gdy wyszłam ze skrzydła szpitalnego i coś zaczęło mi świtać.
Cała scena z TEGO wieczoru przeleciała mi przed oczami. Osoba, która nade mną
stała to Malfoy. Zakręciło mi się w głowie i zrobiło ciemno przed oczami.
Nauczycielka musiała to zauważyć, ponieważ pozwoliła mi wyjść do łazienki.
Wybiegłam z sali jak poparzona. Stanęłam nad umywalką i przemyłam twarz zimną wodą.
Spojrzałam w lustro i pisnęłam. Ujrzałam za mną znienawidzonego ślizgona.
Jeszcze raz przemyłam twarz, ale on nadal tam stał.
- To byłeś ty! - wrzasnęłam tak głośno, że pewnie usłyszała
to cała szkoła. Nie ważne. To nie było teraz moim problemem.
- O czym mówisz? - zapytał powoli zbliżając się do mnie.
- Nie podchodź!!!! - W mojej głowie rodził się plan na jak
najszybszą ucieczkę z tego miejsca.
Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam ją prosto w jego
klatkę piersiową. Cała się trzęsłam, ale próbowałam wyglądać na opanowaną.
- Wtedy w bibliotece. To ty mnie goniłeś! To ty próbowałeś
mnie skrzywdzić! To ty się nade mną znęcałeś! To ty popchnąłeś mnie na tą
cholerną ścianę i straciłam przytomność! TO BYŁEŚ TY!
Sama zdziwiłam się swoją postawą. Byłam pewna siebie,
ale nie pewna tego co mówię. Natomiast on.... W jego oczach mieszał się smutek,
gniew, nienawiść i rozczarowanie.
- Zgadza się. To byłem ja.- Wiedziałam! Wiedziałam! Ja to po
prostu wiedziałam!
Nawet nie zastanawiając się skierowałam różdżkę
na ścianę, o którą opierał się Malfoy i z mojej różdżki wystrzeliło zaklęcie
Reducto. Kafelki zaczęły spadać i przygniatać blondyna. Nie wiem jakim cudem
wygrzebał się spod sterty pyłu i połamanych płytek. Cała łazienka była
zakurzona. Próbowałam wcelować w coś jeszcze żeby go przygniotło, ale trafiłam
w niego. Oberwał Rictisemprą. Wleciał w kabinę przy okazji rozwalając ją. Leżał
w kałuży wody, a krew spływała mu z czoła. Na Merlina co ja zrobiłam? Czy on
żyje? Nie podeszłam do niego, uciekłam. Nie było mnie stać na nic
więcej.
Nie wróciłam już na lekcje, poszłam na
wieżę astronomiczną i siedziałam tam do późnego wieczoru. Dlaczego to zrobiłam?
Co się się ze mną działo? Przestałam nad sobą panować. Jestem nieobliczalna.
Kiedyś nie skrzywdziłabym muchy, a co dopiero człowieka. Teraz było mi wszystko
jedno. Próbowałam jakoś to sobie wytłumaczyć i po pewnym czasie znalazłam
odpowiedź - zasłużył sobie na to!
Następnego dnia wstałam wcześniej po i
tak nieprzespanej nocy i zeszłam na śniadanie. W Wielkiej Sali były pustki,
wszyscy jeszcze spali. Wszyscy oprócz Draco Malfoy'a. Siedział przy stole węża
i jadł tosty z dżemem. Ewidentnie unikał mojego spojrzenia. Miał zabandażowaną
głowę i szramę na policzku. Było mi go żal. Miałam wyrzuty sumienia, ale starałam
się o tym nie myśleć. Zabrałam się za jedzenie jajecznicy. Gdy zobaczyłam
jedzenie mój brzuch dał o sobie znać głośnym burknięciem. Nie dziwię się mu, w
końcu nie byłam wczoraj na obiedzie i kolacji.
Coraz więcej osób schodziło na śniadanie. Ron
wraz z Harrym dosiedli się do mnie. Zapytali mnie gdzie wczoraj zniknęłam,
chociaż widziałam, że za bardzo ich to nie interesowało. Byli pochłonięci
rozmową o meczu quidicha, który miał się odbyć w przyszłą sobotę.
- Stary nie martw się wygramy to. Nie mają z nami szans -
Ron zapewniał Harry'ego nakładając na talerz tyle jedzenia ile się tylko dało -
Hermiono, gdzie wczoraj byłaś? Dziwnie się zachowujesz. Co się z tobą dzieje? -
zapytał obejmując mnie.
- A co ma się dziać? Wszystko jest w porządku. Po prostu
wczoraj źle się poczułam i zabolała mnie głowa.
- Dobra, nie musisz się tak unosić.
Dopiłam resztę soku z dyni, po czym strąciłam rękę rudego z
mojego ramienia i skierowałam się do wyjścia. Na schodach czekała na mnie
opiekunka mojego domu.
- Panno Granger, profesor Dumbledore chce z panią
porozmawiać.
Domyślałam się o czym. Szłam za profesor
McGonagall, a nogi się pode mną uginały. Cała się trzęsłam. Bo przecież co ja
mu powiem, że rzuciłam Malfoy'a w ścianę? Spanikowałam, ale na ucieczkę było za
późno, posąg chimery otworzył się. Merlinie dopomóż, proszę. Pomyślałam sobie w
duchu.
- Panno Granger, miło panią widzieć - dyrektor wpuścił mnie
do środka gabinetu.
Przez siedem lat nic się tu nie zmieniło. Po
środku stało biurko, tuż za nim regał, na którym spoczywała Tiara Przydziału.
Mnóstwo półek z książkami, portrety byłych dyrektorów Hogwartu, drążek, na
którym jak zwykle siedział Fawkes, myślodsiewnia i .... zaraz zaraz.... Co tu
robi Malfoy? No tak, przecież to on jest tutaj najbardziej poszkodowany.
- Proszę sobie usiąść. - wskazał mi krzesło obok ślizgona -
Zapewne słyszała pani o zdarzeniu, które miało miejsce wczoraj wieczorem. W
damskiej toalecie na trzecim piętrze dokonano niemałych zniszczeń. Akurat was
dwoje nie było wtedy na lekcjach. Czy możecie mi to wytłumaczyć?
- To chyba oczywiste, że cała wina spada na pannę Granger.
Draco sam by się przecież nie okaleczył - do gabinetu wkroczył Seveus Snape
- Ooo, Severus. Widzę, że dostałeś moją wiadomość - wtrącił
się profesor Dumbledore.
- Czy mam rację? - nietoperz poczęstował mnie wzrokiem
bazyliszka.
- Panie profesorze.... źle się poczułam, więc wyszłam ....
Byłam bezradna. Nie wiedziałam co mam zrobić.
Powiedzieć prawdę i wylecieć ze szkoły? A może skłamać i ratować swój tyłek?
Dlaczego to akurat na mnie spadają wszystkie nieszczęścia?
W tym momencie odezwał się Draco.
- Granger nie poszła do łazienki, skręciła korytarzem w
prawo do wieży gryfindoru. To ja jestem odpowiedzialny za te wszystkie
zniszczenia. Zrobiłem to, ponieważ dostałem kolejny okropny z transmutacji, a
ojciec zagroził mi, że jeszcze jedna taka ocena a mogę pożegnać się z
majątkiem. Zdenerwowałem się i miałem chęć zniszczenia czegoś, więc udałem się
do damskiej łazienki. Granger nie ma z tym nic wspólnego.
Dlaczego to zrobił? Krył mnie. Nigdy bym nie
pomyślała, że Draco Malfoy mój największy wróg wstawi się za mną.
- Draco czy to prawda? - dyrektor uważnie przyjrzał się
blondynowi. Nie wyglądał jakby kłamał. Był bardzo wiarygodny, może dlatego
Dumbledore we wszystko uwierzył.
- W takim razie panna Granger jest wolna. Z tobą chciałbym
jeszcze zamienić słówko.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Pożegnałam się i jak
najszybciej opuściłam gabinet dyrektora. Gdy schodziłam po schodach słyszałam
zażalenia i protesty Snape'a. Nie obchodziło mnie to, teraz chciałam znaleźć
się w swoim dormitorium. Dlaczego on to zrobił? To pytanie nie dawało mi
spokoju. Pewnie chciał abym milczała
***
Nadszedł dzień oczekiwany przez całą szkołę - mecz quidditcha gryfoni kontra ślizgoni. W wieży gryfindoru od samego rana panował zamęt. Drużyna z Harrym na czele siedziała przed kominkiem na dywanie i po raz kolejny omawiała strategię. Dziewczyny siedziały w dormitoriach i szykowały się. Paznokcie, fryzury, miniówki i wielkie dekoldy. Po co to wszystko? Przecież to zwykły mecz. Nie chciałam być gorsza, ale też nie chciałam wyglądać, jak co niektóre lafiryndy. Dlatego włosy ułożyłam w ładne loki, zrobiłam delikatny makijaż i założyłam dżinsy a do tego skórzaną kurtkę. Gdy Ron mnie zobaczył przyciągnął do siebie i pocałował. Czułam się niekomfortowo i to nie pierwszy raz. Trzymał mnie w ramionach i wpychał język do ust. Oderwałam się od niego i chciałam mu walnąć, ale powstrzymałam się. Za dwie godziny miał mecz i nie powinien się denerwować, musiał być w formie. Obiecałam sobie, że porozmawiam z nim po tym jak już wygra ten cały Puchar Quidicha.
Wszyscy razem zeszliśmy na śniadanie. Cały
Hogwart rozmawiał o meczu, nawet nauczyciele. Usiedliśmy do stołu, ale jakoś
nie miałam apetytu. Bardzo bolała mnie głowa. W trakcie śniadania profesor
Dumbledore wstał i życzył wszystkim powodzenia. W mgnieniu oka ludzie rzucili
się do drzwi. Chcieli zająć najlepsze miejsca. Wraz z Ginny poszłyśmy dać
chłopakom po buziaku na szczęście i zajęłyśmy miejsca na trybunach. Na boisko
wyszli chłopaki w czerwonych i zielonych szatach. Kapitanowie uścisnęli sobie
dłonie i wzbili się w górę.
Mecz trwał już od ponad godziny, a wynik co
chwilę ulegał zmianie. Gra była zacięta, zawodnicy szli łeb w łeb. W tym meczu
nie było lepszych, obie drużyny grały znakomicie. Nie można było doczepić się
także kibiców, którzy dopingowali swoim faworytom. Na trybunach roiło się od
szyldów, szalików i chorągiewek w kolorze zielonym lub czerwonym. Seamus jako
komentator opisywał wszystko co działo się na boisku.
- Proszę państwa, szukający Slytherinu Draco Malfoy zauważył
znicza!!!!!!! Harry Potter poszedł w jego ślady i leci tuż za nim!!! A cóż to?
Obrońca Gryffindoru Ronald Weasley porzucił swoje stanowisko i leci w stronę
szukającego Slytherinu.
Do jasnej cholery co on robi?
- Ała... to musiało boleć, proszę państwa......
Nic więcej nie słyszałam. Stałam jak osłupiała
i patrzałam jak Ron wleciał w Mafloy'a jednocześnie strącając go z miotły.
Zakręciło mi się w głowie i straciłam równowagę. W ostatnim momencie chwyciłam
się barierki,aby nie upaść.Wszystko mi się przypomniało.
Poczułam dłoń na moim pośladku a po chwili ktoś mnie objął.
- Zostaw Ron, nie tutaj!
Wyślizgnęłam się z jego objęć i sięgnęłam po
wybraną książkę.
- Ciii... wyluzuj- powiedział muskając palcami mój policzek
i zbliżając usta do moich. Odwróciłam głowę. Jego gorący oddech palił mi
skórę.
- Nie chcę robić tego teraz
Powiedziałam chrapliwie. Czy nikogo tutaj nie
ma? Gdzie jest pani Pince?
- Ty nigdy nie chcesz- wymamrotał z ustami przy mojej szyi.
- Może źle się do tego zabierasz....- powiedziałam mu coraz
bardziej przerażonym głosem.
Zaczął całować mnie bo obojczykach.
- Przestań!
Odepchnęłam go i wyszłam z biblioteki. Szedł tuż za
mną. Bałam się jak cholera, było późno i korytarze były puste. Przyśpieszyłam,
a za rogiem zaczęłam biec. Ron deptał mi po piętach. Nie miałam już siły, z
ledwością pokonałam ostatnie schody i wślizgnęłam się na korytarz na siódme
piętro. Biegłam przed siebie, ale co to? Nie nie nie!!!! Ślepy zaułek. Wszystko
tylko nie to. Już po mnie. Ron powoli zbliżał się do mnie. Nie miałam żadnej
ucieczki. Przysunął mnie do ściany i nachylił się.
- Nie wierć się, bo będzie bolało.
Wyszeptał wprost do mojego ucha i ugryzł je.
Pisnęłam. Usiłowałam wyślizgnąć się spomiędzy jego i ściany. Wbiłam mu dłonie w
pierś, ale je odepchnął. Wgniótł mnie w zimną ścianę całym ciężarem swojego
ciała. Poczułam jak włoski jeżą mi się na karku i zaczęłam rozważać opcje jakie
mi pozostały. Mogłam krzyczeć, ale były nikłe szanse, że ktoś mnie usłyszy.
Mogłam go walnąć. Raczej głupi pomysł, zważając na to, że jest ode mnie wyższy
i silniejszy. Niestety nic nie mogłam zrobić. Ron na nic nie zważał. Naparł na
mnie jeszcze mocniej. To było CHORE! Dysząc rozgniatał moje usta swoimi i
niemal już się wtapiałam w ścianę.
- Nie...
Szepnęłam. Nic nie odpowiedział.Twarde pożądliwe
dłonie wdarły się pod moją szatę. Czując jego dłonie na swoim ciele kurczowo
wciągałam powietrze. Zaczęłam płakać. Mój oddech był nierówny i szarpany
tłumionym łkaniem. Chwyciłam jego rękę i odepchnęłam ją od siebie z siłą o jaką
się nie podejrzewałam. Znów po mnie sięgnął. Zaczął szarpać się z zamkiem od
mojej spódnicy a wtedy bez namysłu odwinęłam się i go uderzyłam . Nie zdążyłam
uświadomić sobie, jak zapiekła mnie dłoń bo poczułam uderzenie na twarzy. Na
swojej twarzy! Roztrzęsiona i zapłakana zaczęłam osuwać się po ścianie.
Bezsilna i sparaliżowana leżałam na podłodze. Policzki miałam zimne i
szczypiące od łez. Ron zaczął się nade mną nachylać. Wtem głos otwieranych
drzwi przerwał moje szlochy. Ktoś wychodził z pokoju życzeń. To był Malfoy.
Obrócił się w naszą stronę. Najpierw spojrzał na mnie a później przeniósł swój
wzrok na Rona. W błyskawicznym tempie wyciągnął różdżkę i zaczął ciskać w niego
zaklęciami. Ron również szybko zaczął się bronić. Zaklęcia odbijały się od
wszystkiego co możliwe. Bałam się, że zaraz oberwę.
- Granger, uciekaj! No już!!!
Zaledwie się podniosłam a Ron doskoczył do mnie i z całej
siły popchnął mnie na ścianę. Walnęłam w nią głową i straciłam przytomność.
Draco dobiegł do mnie i ostatnie co widziałam, to jego blond włosy opadające mu
na czoło.
- Hermiona! Hermiona, dobrze się czujesz?- pytała Ginny potrząsając mną.
Parę razy przetarłam oczy i złapałam się za pulsującą
głowę. Po chwili uświadomiłam sobie,że mecz nadal trwa. Zerknęłam na boisko i
wzrokiem szukałam Draco. Jest tam, nic mu się nie stało. Spojrzałam wyżej i
ujrzałam Rona. Bez zastanowienia zaczęłam przepychać się do wyjścia. Szybko
opuściłam trybuny i skierowałam się w stronę zamku. Jak on mógł mi to zrobić?
Wiele razy mnie do tego namawiał, a ja się nie zgadzałam, ale nigdy w życiu nie
podejrzewałabym go o takie coś. O gwałt! Tak bardzo chciałam wiedzieć co się
stało tamtego wieczoru.Teraz oddałabym wszystko, żeby o tym zapomnieć Biegłam
przed siebie, na niczym mi nie zależało. Było mi wszystko obojętne. Chciałam
uciec od rzeczywistości, być sama. Zaczęłam się zastanawiać nad miejscem, w
którym nikt nie będzie mógł mnie znaleźć. Wieża astronomiczna? Nie. Pokój
życzeń? Nie, nigdy nie przejdę tym korytarzem. Może pokój Run? Też nie.
Krążyłam po dziedzińcu i próbowałam coś wymyślić. Spojrzałam w górę i ......
Tak, wieża zegarowa, to jest to. Wspinałam się po krętych,drewnianych schodach,
aż znalazłam się na szczycie. Z okna zobaczyłam całe boisko i zawodników, a
wśród nich Rona. Dopiero wtedy wszystko do mnie dotarło. Osunęłam się po
ścianie a z mojego gardła wydobył się stłumiony szloch. Płakałam jak dziecko.
Nie mogłam tego pojąć, jak chłopak, którego kochałam mógł zrobić coś takiego.
Przez myśl mi to nie przychodziło. Wymacałam przez koszulkę łańcuszek od Rona i
zerwałam go. Obracałam go pomiędzy palcami i przypominałam sobie nasze pierwsze
spotkanie w pociągu do Hogwartu, nasze przygody, pierwszy pocałunek, wszystkie
chwile spędzone razem. Pomyśleć, że już tego nie ma. Nie ma NAS! Nagle
usłyszałam czyjeś kroki. Serce podskoczyło mi do gardła, przecież wszyscy są na
meczu. Kto to? Podniosłam się i wyciągnęłam różdżkę. Kroki były coraz bardziej
wyraziste. Wpatrywałam się w zbliżający się cień. Byłam przerażona.... a jeżeli
to on? Różdżka wyleciała mi z dłoni i przeturlikała się w stronę schodów.
Schyliłam się po nią. Wyciągnęłam rękę, ale napotkałam czyjąś dłoń. Podniosłam
głowę i napotkałam błękitne tęczówki. Wstałam i rzuciłam mu się na szyję. Nie
obchodziło mnie,że mnie odtrąci. O dziwo tego nie zrobił. Przyciągnął mnie do
siebie i przytulił. On po prostu przytulił, a ja wypłakałam się w jego pierś.
Potrzebowałam teraz bliskości drugiego człowieka.
- A co z meczem?
- Ty jesteś ważniejsza.
Nie wiem dlaczego, ale w jego ramionach czułam się
bezpieczna i potrzebna. Z kolei on trzymał mnie jakbym była największym skarbem
na ziemi. Gdy już się uspokoiłam zadałam pytanie, które mnie dręczyło
- Draco, dlaczego wtedy, w łazience powiedziałeś, że to
byłeś ty?- zapytałam go nie odrywając głowy od jego torsu.
- A czy uwierzyłabyś gdym powiedział ci prawdę?- w jego
głosie dało się słyszeć smutek i rozczarowanie.
Milczałam. Zabolało go to.
- Sama widzisz... Ale gdyby mi ktoś powiedział, że łasica
jest zdolny do czegoś takiego,też bym nie uwierzył. Jak cię wtedy zobaczyłem,
przeżyłem szok. Byłaś taka bezbronna, bezsilna a w twoich oczach malowała się
pustka. Nie mogłem się po tym pozbierać. Przez miesiąc unikałem cię i nie
chodziłem na wspólne lekcje. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że źle zrobiłem.
Powinienem od razu wyjawić ci całą prawdę.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?- powtórzył zadane przeze mnie pytanie.
- Dlaczego go powstrzymałeś? Równie dobrze mogłeś przejść
obok niczego nie widząc.
Uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ponieważ zależy mi na tobie.- Nie wierzyłam w te słowa.
Wydawały mi się jakimś nie śmiesznym żartem.
- Przecież jestem zwykłą nic nie wartą szlamą a ty.... -
odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Nigdy nie mów o sobie w taki sposób. Wiem, że tyle razy
cię obrażałem i poniżałam, ale to ojciec wszczepił we mnie tą nienawiść do osób
niemagicznego pochodzenia. Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Przepraszam za
wszystkie przykrości, które przydarzyły ci się z mojego powodu. A powstrzymałem
go dlatego, że jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Dopiero tamtego wieczoru sobie
to uświadomiłem i nie mogłem pozwolić żebyś kolejny raz przeze mnie cierpiała.-
Tak, to wydaje sie coraz bardziej prawdopodobne.
Otarł mi łzę z policzka i pocałował w czoło. Po ty geście
już wiedziałam, że wszystko co mówi jest prawdą. Wierzyłam mu.
Nagle do wieży wpadł rozwścieczony Ron.
- Nie wierz mu! To zwyczajny śmieć! Hermiona on kłamie,
nigdy bym cię nie skrzywdził. Kochanie...
- Zamknij się sukinsynie! Drętwota! - chłopak puścił mnie.
Draco potajemnie wyciągnął różdżkę i cisnął zaklęciem w
rudego. Ten odskoczył i stracił przytomność. Ślizgon złapał mnie za rękę i
poprowadził do wyjścia. Zanim opuściliśmy wieżę kopnął Rona w żebra i
powiedział
- Mam nadzieję, że polubiłeś dementorów, bo od dzisiaj będą
to twoi jedyni przyjaciele.
***
Hogwart ukończyłam 6 lat temu. Obecnie mam 24
lata. Wyszłam za Dracona 4 lata temu, mamy razem 2-letnią córeczkę Channel.
Rozdział z Ronem jest już dla mnie skończony. Aktualnie został zamknięty w
Azkabanie i prędko stamtąd nie wyjdzie. Nareszcie mogę powiedzieć, że jestem
szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nic nie mogłoby popsuć mojej rodziny ani relacji z
przyjaciółmi.
sobota, 22 listopada 2014
Prorok Sobotni !
Witajcie kochani ! Wiem, że zaglądacie na bloga i czekacie na następne miniaturki, ale ostatnio nie mamy czasu, aby je wstawić.W zeszłym tygodniu miałyśmy dużo nauki a dzisiaj byłyśmy na urodzinach i nie miałyśmy jak dodać. Nie martwcie się za tydzień już na 100 % będzie miniaturka. Najprawdopodobniej będzie to druga część Lucmione autorstwa Veritaserum albo moja nowa miniaturka Dramione, nad którą właśnie pracuje. Na dzisiaj to wszystko. Mam nadzieję, że nie zraziliście się systematycznością dodawania postów. Sami rozumiecie, że pomysły nie wpadają do głowy tak szybko jakbyśmy chcieli. Zachęcam do czytania i komentowania oraz zapraszam 29.11 na nową miniaturkę ;*
~Silencio~
~Silencio~
piątek, 7 listopada 2014
Miniaturka "Droga do miłości"
Witam!
Dziś bardzo krótka miniaturka napisana jednym tchem (dodana dzień wcześcniej)
Lucmione jak na razie nie dodaje ponieważ nikt na nią specjalnie nie czeka :P
Więc miłego czytania :)
Veritaserum
Droga do miłości
Jak on mógł to zrobić? Umrzeć? Jak? On...?
Jego blada, zimna twarz. Martwe zaszklone oczy patrzyły gdzieś w dal...
Pogłaskałam go po policzku, a moje gorące łzy kapały na jego białą, koszulę.
Jeszcze kilka godzin temu byłam pewna, że zaraz wróci do domu, a teraz?
Wyjęłam z jego zaciśniętej pięści różdżkę.
Mój kochany Draco...
Lekarz zamkną mu oczy....
Ginny złapała mnie za rękę i poprowadziła do domu...sama nie wiem jak się w nim znalazłam.
Byłam jak w amoku.
W środku czułam ogromną pustkę, serce mi drżało. W głowie miałam tysiące myśli. To takie straszne uczucie gdy ktoś bliski umiera.
Siedziałam na sofie trzymając kubek z herbatą.
Jak się tu wprowadziliśmy to też piliśmy tu herbatę...razem.
A na tym blacie kuchennym całowaliśmy się tak namiętnie jak nigdy.
Na tym dywanie p...no nieważne.
Proszę żeby to był tylko jakiś koszmar, zaraz mnie obudzi Draco!!!
W myślach biłam się sama ze sobą.
Chcę już zasnąć...
Obudziłam się i obiegłam całe mieszkanie.
Nigdzie go nie ma...
Czyli to jednak prawda...
Wspomnienia z poprzedniego dnia uderzyły mnie jak lodowata fala wody.
Obrazy przeleciały mi przed oczami.
Uklękłam na kafelkach i zaczęłam uderzać głową w ścianę.
Łkałam,płakałam, dusiłam się naraz.
Dreszcze przechodziły moje ciało.
Co zrobić by znów go zobaczyć?
Wiem...
Na czworakach doszłam do łazienki i wyjęłam żyletkę.
Złapałam ją mocno w zaciśniętą dłoń. Na pewno chcę to zrobić?
Przymierzyłam ją do nadgarstka i wbiłam delikatnie w skórę sycząc z bólu.
Ulga towarzysząca cięciu dawała mi na chwilę zapomnieć o Draco...
Draco...
Robiłam rany coraz mocniej, coraz bardziej zapadając w obłęd.
Patrzyłam jak krew leje się na ziemię.
Muszę znaleźć szybszy sposób.
Gdyby tak wrzucić suszarkę do wanny? Nie...
Pobiegłam do apteczki. Wysypałam na rękę wszystkie apapy, ibupromy i nurofeny jakie były w domu. Dla pewności zapiłam alkoholem.
Poczułam się błogo...śpiewałam, tańczyłam, bawiłam się.
Ból z nadgarstków coraz bardziej promieniował.
Upadłam na ziemię, było mi niedobrze, kręciło mi się w głowie.
Ale z drugiej strony byłam szczęśliwa bo wiedziałam, że dopięłam swego.
Ostatnia myśl przeszła mi przez głowę....
'Idę do Ciebie Draco'
Dziś bardzo krótka miniaturka napisana jednym tchem (dodana dzień wcześcniej)
Lucmione jak na razie nie dodaje ponieważ nikt na nią specjalnie nie czeka :P
Więc miłego czytania :)
Veritaserum
Droga do miłości
Jak on mógł to zrobić? Umrzeć? Jak? On...?
Jego blada, zimna twarz. Martwe zaszklone oczy patrzyły gdzieś w dal...
Pogłaskałam go po policzku, a moje gorące łzy kapały na jego białą, koszulę.
Jeszcze kilka godzin temu byłam pewna, że zaraz wróci do domu, a teraz?
Wyjęłam z jego zaciśniętej pięści różdżkę.
Mój kochany Draco...
Lekarz zamkną mu oczy....
Ginny złapała mnie za rękę i poprowadziła do domu...sama nie wiem jak się w nim znalazłam.
Byłam jak w amoku.
W środku czułam ogromną pustkę, serce mi drżało. W głowie miałam tysiące myśli. To takie straszne uczucie gdy ktoś bliski umiera.
Siedziałam na sofie trzymając kubek z herbatą.
Jak się tu wprowadziliśmy to też piliśmy tu herbatę...razem.
A na tym blacie kuchennym całowaliśmy się tak namiętnie jak nigdy.
Na tym dywanie p...no nieważne.
Proszę żeby to był tylko jakiś koszmar, zaraz mnie obudzi Draco!!!
W myślach biłam się sama ze sobą.
Chcę już zasnąć...
Obudziłam się i obiegłam całe mieszkanie.
Nigdzie go nie ma...
Czyli to jednak prawda...
Wspomnienia z poprzedniego dnia uderzyły mnie jak lodowata fala wody.
Obrazy przeleciały mi przed oczami.
Uklękłam na kafelkach i zaczęłam uderzać głową w ścianę.
Łkałam,płakałam, dusiłam się naraz.
Dreszcze przechodziły moje ciało.
Co zrobić by znów go zobaczyć?
Wiem...
Na czworakach doszłam do łazienki i wyjęłam żyletkę.
Złapałam ją mocno w zaciśniętą dłoń. Na pewno chcę to zrobić?
Przymierzyłam ją do nadgarstka i wbiłam delikatnie w skórę sycząc z bólu.
Ulga towarzysząca cięciu dawała mi na chwilę zapomnieć o Draco...
Draco...
Robiłam rany coraz mocniej, coraz bardziej zapadając w obłęd.
Patrzyłam jak krew leje się na ziemię.
Muszę znaleźć szybszy sposób.
Gdyby tak wrzucić suszarkę do wanny? Nie...
Pobiegłam do apteczki. Wysypałam na rękę wszystkie apapy, ibupromy i nurofeny jakie były w domu. Dla pewności zapiłam alkoholem.
Poczułam się błogo...śpiewałam, tańczyłam, bawiłam się.
Ból z nadgarstków coraz bardziej promieniował.
Upadłam na ziemię, było mi niedobrze, kręciło mi się w głowie.
Ale z drugiej strony byłam szczęśliwa bo wiedziałam, że dopięłam swego.
Ostatnia myśl przeszła mi przez głowę....
'Idę do Ciebie Draco'
wtorek, 4 listopada 2014
Prorok Wtorkowy!
Witam witam! Nasza świetna Morsmorde stworzyła nam super zakładki. Każda z nas posiada teraz własną, w której znajdują się jej miniaturki :) Myślę, że ułatwi wam to szukanie tej pożądanej i będzie wam o wiele wygodniej :) O! I jeszcze bardzo chciałybyśmy mieć świetny szablon! Wiemy, że pewnie nikt się nie zgłosi, ale jednak jak ktoś byłby chętny do wykonania go, to prosimy o skontaktowanie się z nami przez gmaila: hjgrangerm@gmail.com i najlepiej żeby ten ktoś dał nam o sobie znać w komentarzu :) To na tyle. Miłego Dnia! :)
niedziela, 2 listopada 2014
Miniaturka „ Nowe oblicze ”
Witam i przepraszam wszystkich. Miniaturka miała być wczoraj
wieczorem, ale wiecie jak to jest - Wszystkich Świętych.Nie jestem z niej w
pełni zadowolona. Średnio mi się podoba, no ale oceńcie sami. Jeszcze raz
przepraszam ;*
~Silencio~
„ Nowe oblicze ”
- Pani Hermiona Malfoy ?
- Przy telefonie. O co chodzi ?
- Z tej strony doktor Norman Fabiszin. Jestem dyrektorem
oddziału urazów magiozoologicznych.Czy mogłaby pani jak najszybciej zjawić się
w Św. Mungu ? Chodzi o pani męża.
- Już jadę - Hermiona drżącymi rękami odłożyła słuchawkę. Wzięłą
na ręce 4-letnią córeczkę i deportowała się do Ginny. Zostawiła małą i chwilę
później stałą w recepcji magicznego szpitala.
- Draco Malfoy ! Gdzie leży Draco Malfoy ???
- Czy jest pani kimś z rodziny ?
- Jestem jego żoną !
- A tak ... doktor Fabiszin już na panią czeka. Pierwsze
piętro pokój nr. 48
Hermiona wiedziała, że jest coś nie tak. Draco wyjechał na
misję i powinien wrócić tydzień temu. Była kilkakrotnie w ministerstwie, ale
nikt nic nie wiedział. Cóż zostało jej tylko czekać na powrót ukochanego do
domu.
- Pani mąż wybierając zawód aurora doskonale wiedział co się
z tym wiąże. Znaleźliśmy go dziś rano.Jego stan jest stabilny, ale ma kilka poważnych
obrażeń.
- Panie doktorze, proszę mi powiedzieć co się
stało-poprosiła.
- Pan Dracon został zaatakowany przez wilkołaka-tylko tyle
dotarło do kobiety, później była ciemność
Po 10 minutach ocknęła się. Dostałą szklankę wody i
doprowadziła się do porządku. Nadal nie mogła uwierzyć,że Draco, jej kochany
Draco jest ranny.
- Czy aby na pewno dobrze się pani czuje ? - zapytała
pielęgniarka.
- Tak,dziękuję. A....czy ja mogłabym go zobaczyć ?
- Myślę, że w tej sytuacji powinna wrócić pani do domu. Poza
tym pani mąż musi teraz sporo wypoczywać. Jutro jak najbardziej będzie go mogła
pani odwiedzić.
Następnego dnia Hermiona szła do ukochanego.Oczy miała sine
i podkrążone.W nocy nawet na 5 minut nie zmrużyła oka. Jej głowę zaprzątało
tysiące myśli. Jak to się mogło stać ? Przecież Draco jest jednym z najlepszych
aurorów w Londynie. Zawsze jest ostrożny i wyrafinowany, zna się na swoje prcy.
Wystarczyła chwila nieuwagi i życie zmienia się o 180°.Zastanawiałaby się nad
tym dłużej, ale weszła do Św, Munga.
- O pani Malfoy. Witam, pan Dracon leży w sali nr.63 na
pierwszym piętrze. Proszę za mną - doktor Fabiszin zaprowadził brunetkę do
ślizgona.
Gdy go zobaczyła łzy zapłynęły jej do oczu.Draco cały
poobijany spał na łóżku szpitalnym.Na policzkach i ramionach miał szramy a
klatka piersiowa byłą owinięta opatrunkeim.Podeszła do niego i pocałowała w
czoło.
- Hermiona ? - obudził się pod wpływem jej dotyku.
- Nic nie mów kochanie,odpoczywaj - łzy spływały jej po
twarzy.
- Dlaczego płaczesz ? - spytał łapiąc ją za dłoń.
- Ze szczęścia Draco.Myślałam,że już do nas nie wrócisz,że
cię nigdy nie zobaczę.Rose codziennie o ciebie pyta
-Wróciłem,tylko trochę w innym ciele - uśmiechnął się
smutno.
- Wybaczcie,że przerywam,ale muszę z państwem porozmawiać -
para kompletnie zapomniała o obecności lekarza.Doktor Norman podał Hermionie
krzesło a sam usiadł na łóżku pacjenta - Więc,został pan pogryziony przez
wilkołaka,przez co pan też się nim stał.Pana życie od teraz będzie inaczej
wyglądało.Mianowicie raz w miesiącu w czasie pełni przejdzie pan przemianę.Z
poczatku będzie to bardzo bolesne,ale z czasem da się do tego przywyknąć.Będzie
pan miał również większy apetyt i siłę.Jeszcze jednym skutkiem ubocznym jest
owłosienie.Po prostu będzie trzeba częściej odwiedzać fryzjera.
- Panie doktorze a czy Draco ma jakieś poważne obrażenia ? -
spytała przejęta Hermiona.
- Tak.Pani mąż ma połamane trzy żebra oraz skręconą kostkę -
widząc minę kobiety od razu ją uspokoił - ale proszę się nie martwić.Wszystko
jest już na swoim miejscu.Wystarczy kilka tygodni aby kości się
zregenerowały.Myślę,że to wszystko co powinniście wiedzieć.Czy mają państwo
jakieś pytania ?
- Kiedy stąd wyjdę i wrócę do domu ? - po raz pierwszy od
początku rozmowy odezwał się Draco
- Gdzieś za dwa tygodnie.Musi pan być pod stałą
obserwacją.Antybiotyki i eliksiry jak na razie się
przyjęły,ale nie wiemy co będzie za tydzień,za dwa.No to ja
was zostawię samych
-Dziękujemy bardzo - Hermiona wstała i uścisnęła dłoń
doktora.
- No to teraz będę smażyła krwiste steki,co ? - odezwała się,aby
rozluźnić atmosferę.
- Taa...Miona musimy porozmawiać.
- O co chodzi ?
- Nie chcę,żebyś marnowała sobie życia przy kimś takim,jak
ja - powiedział z żalem.
- Chodzi o to,że raz w miesiącu staniesz się futrzakiem ?
Czy o to,że masz pare szram ? A może to wszystko jest wymówką i ty już mnie po
prostu nie kochasz ? - wyrzuciła w końcu z siebie.
- Kochanie,oczywiście,że się kocham.Tylko chcę,żebyś była
szczęśliwa.
- Jeżeli mam być szczęśliwa,to tylko przy tobie
- uśmiechnęła się i delikatnie go pocałowała - Draco
jest jeszcze coś o czym powinieneś wiedzieć.
- Co takiego ? - zapytał zdumiony.
- Chodzi oto,że wyglądasz trochę ... no ... jak Harry -
powiedziała podając mu lusterko.
- O kurwa - przeklął blondyn dotykając blizny na czole.
***
- Kochanie,masz gości ! - do sali wparowała szeroko
uśmiechnięta Hermiona.
- Ej,Miona co Potter robi ma łóżku smoka ? - Blaise nie mógł
się powstrzymać od tego komentarza,za co dostał z łokcia od swojej małżonki.
- Draco,nie jest aż tak źle - pocieszyła go Ginny.
- Ha ha ha bardzo śmieszne - blondyn przywitał się z
przyjaciółmi.
- Co tam u ciebie futrzasty kumplu ? - Diabeł nie dawał za
wygraną.
- Uważaj bo zaraz też nim będziesz - dogryzł mu Draco - a
tak na serio,to leżę tu dopiero cztery dni a czuję się,jakby minęły dwa
miesiące.
- No a jak się czujesz ? - spytała ruda.
- Dobrze,chociaż jak patrzę na twojego męża to mi się
pogarsza - odpowiedział iście ślizgońskim tonem.
- Hermiona jak ty możesz z nim wytrzymywać ?
- Tak samo jak ty z nim przez 7 lat w jednym dormitorium -
brunetka postanowiła bronić męża.
- Ależ ty waleczna moja gryfonko - blondyn pocałował
ukochaną.
- Ja tak,w przeciwieństwie do ciebie,moja tchórzliwa fretko.
- Ej mała nie pozwalaj sobie - Draco zrobił minę obrażonego
3-latka.
- Patrzcie teraz wygląda zupełnie jak Rose - wszyscy zaczęli
się śmiać - No właśnie a gdzie jest córeczka tatusia ? - zapytała zatroskana
ciocia.
- Jest u moich rodziców.Teraz jak codziennie przyjeżdżam do
Draco nie mogę poświęcić jej tyle czasu ile bym chciała.Nie chcę,żeby to
odczuła,dlatego pojechała na tydzień do dziadków.
Siedzieli tak jeszcze dwie godziny.Wszyscy śmiali się i
razem żartowali.Co chwilę Blaise i Draco dogryzali sobie.Pomimo tego Diabeł
cieszył się,że jego przyjaciel jest cały i zdrowy.
- No futrzaki - Zabini puścił oczko do Malfoy'a - my się już
będziemy zbierać.Bill z Fleur przyjechali i zostaliśmy zaproszeni na kolację do
Nory - Uścisnął dłoń przyjaciela - stary chcesz mi wszystkie palce połamać ?
Nie tak mocno - wyrwał się z uścisku zdezorientowanego Smoka.
Hermiona poszła odprowadzić państwa Zabinich.Gdy wróciła
zastała Dracona stojącego w oknie.Podeszła i go przytuliła
- Ej,fretko nie powinieneś być w łóżku ? Draco co się dzieje
?
- Miona ja się boję.Widziałaś ? Połamałbym Blaisowi
palce.Nie umiem nad tym zapanować.Co jeśli zrobię wam krzywdę ?
- Kotek,przecież Diabeł żartował.Pamiętasz co mówił doktor ?
Masz zdwojoną siłę i musisz się do tego przyzwyczaić.Poza tym nie skrzywdził
byś nas.Znam cię.
- Hermiona zrozum,że ja nie jestem już tą samą osobą co
kiedyś.Jestem potworem.
- Draco ! Proszę cię nie mów tak - przerwała mu pocałunkiem
-jesteś najlepszym mężczyzną jakiego mogłabym sobie wymarzyć.
***
- Rose już śpi ? - pierwsze co zobaczyła gdy weszła do
sypialni był blondyn rozwalony na łóżku.Leżał i czytał książkę .
- Tak,bardzo szybko zasnęła.Była zmęczona.To miło ze strony
naszych przyjaciół,że zrobili dla ciebie przyjęcie powitalne.
- Taa...bardzo - odpowiedział nie odrywając oczy od książki.
- Draco nie musiałeś być dla wszystkich taki oschły i
niemiły.
- Nie moja wina,że Potter jest imbecylem i nie da się go
lubić.
- Okej Harrego zrozumiem,ale Pansy nie zasłużyła sobie
na takie zachowanie - wytknęła mu z wyrzutem.
- Bardziej beznadziejnego prezentu chyba nigdy nie dostałem.
- Tę uwagę mogłeś zostawić dla siebie - położyła się obok i
przytuliła.
- Masz rację.Przepraszam,ale nie musieliście urządzać tej
całej szopki.Wystarczyłyście mi tylko wy.
- Wiem,tylko sam wiesz jaki jest Zabini.Jak on się na coś
uprze to już nie odpuści.
- Niestety wiem - zaśmiał się i pocałował Hermionę.
- Draco ostatnio jakoś dziwnie się zachowujesz,o co chodzi ?
Źle się czujesz ?
- Nie,po prostu boję się tego wszystkiego,tej przemiany.Nie
wiem kiedy to nastąpi,co się będzie za mną działo,ile to wszystko będzie
trwało.Gdyby nie ta cała wojna Lupin by żył i może ..... zresztą nie
ważne.Jestem zagubiony,czuję,że nikt mnie nie rozumie.
- Kochanie nie przejmuj się.Pamiętaj,że masz jeszcze mnie.
Następnego dnia Hermiona miała do załatwienia ważną
sprawę.Nie mogła patrzeć jak jej ukochany sam się z tym wszystkim męczy.Gdy on
cierpiał ona razem z nim.Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
- Dzień dobry pani Weasley - otworzyła jej jak zawsze
uśmiechnięta Molly.
- Hermionko,kochanie jak miło się widzieć.Co cię do nas
sprowadza ?
- Czy jest Bill ? Muszę z nim porozmawiać.
Od wizyty gryfonki w Norze minęły dwa tygodnie.Przez te
czternaście dni Draco nic się nie zmienił.Mało co się odzywał.Całymi
dniami,albo siedział zamknięty w pokoju,albo bawił się z Rose.Przynajmniej z
nią miał jakiś kontakt.Sobotnie popołudnie,blondyn razem z córką siedzieli na
dywanie przy kominku i układali magiczne puzzle.Hermiona siedziała obok na
kanpie i czytała książkę.Niestety dzwonek do drzwi przerwał jej tę czynność.
- Siedźcie,nie przerywajcie sobie.Ja otworzę - brunetka
poszła otworzyć drzwi.Dobrze wiedziała kto stoi po drugiej stronie.
- Witaj Bill,proszę wejdź.
- Cześć Hermiono.
Draco widząc Weasley'a w swoim domu domyślał się o co chodzi
jego żonie.
- Kochanie idź pobawić się do swojego pokoiku,zarazdo ciebie
przyjdę.
- Dobrze mamusiu - mała blondyneczka pobiegła w podskokach
na górę.
Hermiona postanowiła działać,póki miała jeszcze
czas.Wiedziała,że w tym momencie może wydarzyć się dosłownie wszystko.
- Weasley
- Mafloy
- Jakbyście zapomnieli ja nadal tutaj jestem.Nie zaprosiłam
Billa,żebyście się pozabijali.
- To po co go tutaj przyprowadziłaś ? - zwrócił się
bezpośrednio do niej.
- Draco zaprosiłam do nas Billa ponieważ on był w takiej
samej sytuacji jak ty teraz.Może ci pomóc.
- Ja nie potrzebuję pomocy a tym bardziej od niego -
powiedział,po czym poszedł do kuchni.
-Przepraszam cię.Pójdę z nim porozmawiać a ty się rozgość.
- Nie ma sprawy.
- Co cię ugryzło ?
- Jakbyś zapomniała to wilkołak !
- Dobrze wiesz,że nie o to mi chodzi ! Ja staram się ci
pomóc a ty co wyprawiasz ?!!
- Hermiono a czy ty możesz mi powiedzieć co jest ze mną nie
tak,że potrzebuję tej cholernej pomocy ??? - powiedział waląc ręką w stół.
- Chcesz proszę bardzo.Nie chciałam ci tego mówić wprost ale
stałeś się uparty,zgryźliwy i opryskliwy.Zamykasz się w pokoju i potrafisz tam
siedzieć dniami i nocami.Nie odzywasz się do mnie,nie rozmawialiśmy od
tygodni.Unikasz mnie.Ja rozumiem,że jest ci ciężko,ale staram się ci pomóc jak
tylko mogę.Szkoda tylko,że mnie odtrącasz - wyrzuciła z siebie to co ją tak
bardzo dręczyło.
- Nie chcę cię cię skrzywdzić...
- Robisz to od przyjazdu ze szpitala ! - widziała,że dobiła
tym blondyna,ale z drugiej strony wiedziała,że chce pomocy od rudego kolegi.Był
tylko jeden problem.Draco nie chciał się do tego przyznać,jego ego za bardzo by
na tym ucierpiało - Kochanie zrozum ja nie chcę dla ciebie źle.Porozmawiaj z
nim,o nic więcej nie proszę.
- Robię to tylko dla ciebie.
- Jeszcze mi podziękujesz - pocałowała go w policzek i
wypchnęła do salonu a sama zabrała się za robienie herbaty.
- To co dasz sobie pomóc ?
- Weasley jeżeli jesteś głuchy to powtórzę to po raz
setny:NIE POTRZEBUJĘ TWOJEJ POMOCY !
- Dobra jak tam sobie chcesz.O i lepiej by było gdybyśmy
mówili sobie po imieniu.Bill - powiedział i wyciągnął rękę do ślizgona.
- Draco - niechętnie uścisnął dłoń rudego.
- No widzę,że się jakoś dogadujecie.Chyba nie będę wam już
potrzebna - Hermiona postawiła na stole dwa kubki herbaty i poszła na górę.
Mężczyźni przez pewien czas siedzieli i się nie odzywali.
- Weasley,to znaczy Bill mogę o coś zapytać ?
- Wal śmiało,po to tutaj jestem.
- Od kiedy ... no wiesz ... od kiedy jesteś wilkołakiem ? -
zapytał nieco zakłopotany blondyn.
- Od ośmiu lat.Podczas służenia dla Zakonu Feniksa zostałem
zaatakowany przez Greyback'a.Byłem na misji i zauwżyłem,że mam rozwiązanego
buta.Nie pomyślałem,żeby zawiązać go za pomocą różdżki.Gdy się schyliłem
Greyback wskoczył na moje plecy i wbił swoje kły w moją szyję.Pamiętam to ja
dziś,kiedy leżałem w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie.Gdyby nie Poppy Pomfrey
byłoby już po mnie.
Draco słuchał tego wszystkiego i był w szoku,jak Bill tak
łatwo może o tym mówić.W jego przypadku było całkiem odwrotnie.
- Ej Draco a tobie to co tak właściwie się stało ?
Ślizgon wiedział,że prędzej czy później będzie musiał o tym
komuś opowiedzieć.Może mu ulży ? A może złe wspomnienie powrócą i nie będą
dawały mu spokoju ? Nie dowie się póki nie spróbuje.
- Tak jak ty byłem na misji.Ministerstwo kazało wytropić
ostatnich śmierciożerców.Głównym z nich był Dołohow.Miałem go na wyciągnięcie
ręki,ale zaatakował mnie Cross,daleki kuzyn Greyback'a.Wskoczył mi na plecy i
powalił mnie.Chciałem go odepchnąć,ale był za silny.Próbowałem rzucić w niego
zaklęciem,niestety kiedy upadłem wyślizgnęła mi się.Gdy wbił zęby w moje ramię
chciałem umrzeć.To było gorsze od cruciatusa,którym obrywałem dosyć ciężko gdy
byłem w szeregach Czarnego Pana.Czułem,jak każda komórka mojego ciała
cierpnie.Sądziłem,że to koniec gdy przypomniałem sobie o Hermionie i Rose.Nie
mogłem ich zostawić,jeżeli coś by im się stało byłaby to moja wina.To moja
rodzina i to ja jestem za nią odpowiedzialny.Nie mogłem pozwolić aby ktoś
skrzywdził osoby,które kocham najbardziej na świecie.Nie mam pojęcia jak to
zrobiłem,ale obróciłem się,chwyciłem różdżkę,która leżała obok i rzuciłem w
niego avadą.Gdy się ocknąłem byłem już w szpitalu - opowiadając to Draco
patrzył pustym wzrokiem na ogień w kominku.Był cały spocony a jego ciałem
targały dreszcze.
Bill był pełen podziwu.Z tego co wiedział był pierwszą
osobą,która usłyszała historię ślizgona.Pierwszą,ale nie jedyną.Mężczyźni nie
zauważyli,że od początku ich rozmowy przysłuchiwała się im Hermiona.Stała na
szczycie schodów a łzy ciekły jej po policzkach.Blondyn nigdy nie chciał mówić
o wydarzeniach na misji,teraz już wiedziała dlaczego.To musiało być dl a niego
naprawdę trudne.Chciała tam zejść i przytulić męża,lecz gdy zobaczyła,że się
podnosi wycofała się i poszła do córki.
- No starczy tego gadania.Czas na whisky - wyjął dwie szklanki
i bursztynowy napój.
- Ej Malfoy,wszystko w porządku ? Może na dzisiaj starczy,co
? Przecież możemy się spotykać dwa,trzy razy w tygodniu,jeżeli chcesz
oczywiście.
- Nie ma sprawy Weasley - miał rację.Poczuł,że mu ulżyło.
Nagle trzasnęło i na środku pokoju zjawił się Zabini.
- O ja pierniczę ! Kogo to moje piękne oczy widzą ? Mój
najlepszy przyjaciel z moim szwagrem siedzą sobie i piją ognistą beze mnie ? -
oburzył się i założył ręce na piersi.
- Mój ulubiony członek rodziny,Blasie ! Właśnie mieliśmy po
ciebie dzwonić - odezwał się Bill.
- Diable,nie udawaj obrażonego hipogryfa bo i tak ci nie
wychodzi.Siadaj a ja idę po trzecią szklankę.
Chłopaki siedzieli tak do późna i rozmawiali na wszystkie
możliwe tematy.Wytłumaczyli wszystko Blasiowi,który zaoferował pomoc swoją
pomoc.Chciał,żeby Draco wiedział,że zawsze może na niego liczyć.
***
Draco i Bill spotykali się w każde czwartki.Dzięki temu
ślizgon nie obawiał się już pełni księżyca.Żył tak jak kiedyś,tylko wymykał się
na trzy dni do Malfoy Manor,gdzie przechodził całą przemianę.Z Hermioną o wiele
lepiej się dogadywali.Już jej nie unikał.Wręcz przeciwnie chciał z nią spędzać
każdą wolną chwilę.On sam nie był już zagubiony i zamknięty w sobie.Znowu było
tak jak dawniej a nawet lepiej,ponieważ spodziewali się dziecka.
- Kochani,chciałbym wznieść toast - Draco wstał od
stołu.Urządził przyjęcie i zaprosił wszystkich przyjaciół.Chciał ich przeprosić
za swoje dotychczasowe zachowanie - Chcę podziękować mojej żonie i córce,które
zawsze były przy mnie i wspierały mnie,zresztą tak samo jak mój przyjaciel
Blaise Zabini,Ale najbardziej jestem wdzięczny Bill'owi.Tak to ty rudy kumplu -
uśmiechnął sie i wskazał na zawstydzonego Weasley'a - Chcę ci podziękować,bo co
jak co,ale tera zto ty rozumiesz mnie najlepiej.Gdyby nie twoja pomoc,której
tak strasznie nie chciałem pewnie tkwił bym jeszcze w dołku psychicznym,z
którego mnie wyciągnąłęś. Jeszcze raz dzięki.
Po kolacji wszyscy świetnie się bawili.Tańczyli,pili i
śpiewali.Draco czuł,że wszystko wróciło do normy.Cieszył go widok
przyjaciół,ale jeszcze bardziej widok rodziny.Zauwazył jak Hermiona wychodzi na
taras.
- Kochanie,źle się czujesz ? - zapytał troskliwie obejmując
ją.
- Nie.Wszystko w porządku.Wyszłam się tylko przewietrzyć.W
środku jest tłoczno i duszno.Draco czy my naprawdę jesteśmy najważniejszymi
osobami w twoim życiu ?
- Oczywiście,że tak.Nikogo nie kocham,tak jak was.Wtedy
kiedy Bill był u nas po raz pierwszy ..... słyszałaś prawda ?
- Tak,dopiero wtedy zdałam sobie sprawę,jak musiałeś
cierpieć.
- Utrata was byłaby gorsza niż śmierć.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też - przypieczętowali te słowa pocałunkiem.
niedziela, 26 października 2014
miniaturka ,,Wbrew wszystkiemu"
Hej wam, to już moja druga miniaturka. Starałam się dostosować do waszych rad, które mi udzieliliście mi w komentarzach. Chcieliście żeby była dłuższa, i wyszła mi aż na 7 stron worda! Trochę się nad nią namęczyłam, więc proszę trzymajmy się zasady czytasz=komentujesz. I również dziękuję bardzo wszystkim osobom, które pozostawiły komentarz pod moją poprzednią. Jeżeli ktoś w tej miniaturce doszuka się podobieństwa do pewnego opowiadania, to od razu wam podpowiadam, że jest ona inspirowana blogiem Gdy Jesteśmy Sami.
~ Morsmorde
---
~ Morsmorde
---
Wydarzenia, które
zmieniły moje życie na zawsze, rozpoczęły się tak jak każdy inny, normalny
dzień w szeregach Czarnego Pana. Obudziłem się w swoim pokoju w Dworze
Malfoyów, zjadłem śniadanie, poszedłem na zebranie, na którym Voldemort jak
zwykle opowiadał o swoich najbliższych planach oraz zastanawiał się, jak
znaleźć, po czym zgładzić Pottera. Jedyne wydarzenie tego dnia, które różniło
się od tych w poprzednie, to to, że jeniec, którego uprowadzili moi ‘koledzy’ z
oddziału, był mi znany z nazwiska z Hogwartu. Była to Lavender Brown. Nie
ubolewałem nad jej przyszłym losem bardziej niż na losach pozostałych jeńców
sprowadzanych do mojego domu, ponieważ nigdy z nią nie rozmawiałem. Tak jak w
innych przypadkach Śmierciożercy trochę ją torturowali po czym kilka godzin
później Czarny Pan zabił ją jednym zaklęciem, ponieważ pomimo swojej czystej
krwi, nie dołączyła do jego szeregów.
Wydarzenia te były
rzeczą normalną podczas wojny, ale zapamiętałem ten dzień, ponieważ w dniu
następnym złapano pewną osóbkę, która próbowała wkraść się na teren siedziby
całkiem sama, jak się domyśliłem, po to, aby ratować już w tamtym momencie
martwą koleżankę. Panna Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej-I-Zbawię-Świat-Ode-Złego-Bez-Niczyjej-Pomocy-Granger.
Myślałem, że jest ona bardziej inteligenta i postępuje rozważnie. Mogę się
założyć, że nikomu nie powiedziała o swojej wyprawie, gdyż była przekonana o
swojej przebiegłości i sprycie.
Zebraliśmy się w
salonie za rozkazem Czarnego Pana. Granger ubrana w cienki, potargany płaszczyk
przerażona leżała na ziemi. Widać było, że ledwo się powstrzymuje, żeby nie
uronić ani jednej łzy. Jej kasztanowe loki były całe potargane, a na twarzy
miała głębokie zadrapanie, z którego powoli sączyła się krew.
--Witajcie, drodzy przyjaciele – powiedział cichym i
spokojnym głosem do nas. – Zebrałem was tu, aby was poinformować, że ta oto
szlama, przyjaciółka Pottera, na którą od dawna polujemy – tu wskazał dłonią na
Gryfonkę – postanowiła odwiedzić nas sama. Czyż to nie jest wspaniała
informacja? – spytał bez grama wesołości w głosie – Nie obchodzi mnie, po co tu
przybyłaś, ale naprawdę się cieszę, że w końcu mogę zobaczyć słynną Hermionę
Granger. Przyszłaś do nas z własnej woli, więc może mógłbym cię przyjąć do
naszych szeregów, gdyby nie twoja szlamowata krew, którą czuję aż stąd – jego
twarz przybrała wyraz obrzydzenia, a czerwone oczy spojrzały na nią z
nienawiścią. – Draco, mój drogi chłopcze, mam kilka spaw do załatwienia, więc
wyręcz mnie w jednej z nich i zabij ją – powiedział do mnie głosem pozbawionym
jakichkolwiek uczuć. Był to dla mnie cios poniżej pasa. Przecież ja ją znałem!
Rozmawiałem z nią wiele razy. A poza tym nie byłem mordercą. Nie mogłem tego
zrobić.
Czarny Pan udał się
do wyjścia a za nim większość zgromadzonych w Sali. Pozostałem tylko ja, moja
matka oraz ciotka Bellatrix.
--Oczywiście Panie. A czy mógłbym się najpierw z nią trochę
zabawić? – spytałem, żałując, że Gryfonka słyszy te słowa.
--Jeśli masz taką
potrzebę – i wyszedł. Rozległ się śmiech ciotki, która w momencie do mnie
podbiegła i zaczęła głaskać mnie po karku jakbym był jakimś psem.
--To jak Dracusiu, co z nią najpierw zrobimy – spytała
uśmiechając się jak jakaś chora psychopatka.
--Pozwól ciotko, że sam się nią zajmę – powiedziałem
spoglądając najpierw na matkę patrzącą na mnie ze współczuciem w oczach, po
czym na Granger, której wyraz twarzy wyrażał niemą prośbę. Była taka niewinna,
taka biedna, kiedy leżała zwinięta na podłodze. Nienawidziłem się za to co
później zrobiłem. Wyciągnąłem przed siebie różdżkę kierując ją na Gryfonkę,
która patrzyła na mnie z niedowierzaniem w oczach i uroniła jedną jedyną łzę.
--Crucio.
***
Siedziałem w
ukrytej komnacie w moim pokoju, o której wiedziałem tylko ja i mój jedyny
zaufany skrzat – Szwerak, który sam, za moim rozkazem ją wybudował, i patrzyłem
na śpiącą Gryfonkę na kanapie. Mój plan się powiódł. Gdy po kilku minutach
tortur biedna Granger zemdlała z bólu, znudzona ciotka wyszła wraz z moją
matką. Gdy tylko zostałem z nią sam, wezwałem Szweraka i kazałem mu zanieść ją
do komnaty. Śmierciożercom powiedziałem, że rozkazałem skrzatowi pozbyć się
zbędnego ciała. Wszyscy mi uwierzyli, z tym nie było problem. Jedyny problem
tkwił w tym, że nie miałem najmniejszego pojęcia, co dalej z dziewczyną zrobić.
W Dworze Malfoyów teleportacja była niemożliwa, a wyprowadzić jej nie mogłem,
bo wszyscy by mnie zobaczyli, po czym Czarny Pan najpierw zabił by ją, a po
wielu godzinach tortur, i mnie.
Patrzyłem jak
Gryfonka w końcu się powoli budzi. Przyłożyła dłoń do skroni i powoli zaczęła
ją rozmasowywać. Chwilę później gwałtownie otworzyła oczy, zapewne
przypomniawszy sobie wydarzenia sprzed godziny. Gdy tylko mnie ujrzała,
zeskoczyła z kanapy i przestraszona podbiegła pod najbliższą ścianę.
--Spokojnie, nic ci nie zrobię – powiedziałem, powoli się do
niej zbliżając.
--Nie zbliżaj się do mnie! Słyszałam co wtedy mówiłeś! Co
chcesz ze mną zrobić? – krzyczała przerażona, błądząc oczami po całym pokoju w
poszukiwaniu sposobu na ucieczkę.
--Musisz mi uwierzyć. Nic ci nie zrobię. Nie jestem
mordercą. Wszystkim powiedziałem, że jesteś już martwa. Wbrew pozorom mam serce
i nie chcę ci zrobić krzywdy – mówiłem łagodnym głosem, dokładnie dobierając
słowa, bojąc się, że jak zrobię jakiś gwałtowniejszy ruch, to się spłoszy
niczym dzikie zwierze.
--Oczywiście! Nie jesteś mordercą, za to ja jestem kochanką
Salazara Slytherina, który swoją drogą siedzi u mnie w kieszeni – mówiła głosem
przepełnionym sarkazmem. Przesadziła. Ja tu poświęcam swoje życie, żeby jej
dupę uratować, a ona jeszcze śmie wątpić w moją dobroduszność!
--Słuchaj Granger. Wcale mi się nie uśmiecha przetrzymywanie
ciebie tutaj Merlin wie jak długo, ale to zrobię, bo –o ironio- jest mi cię
szkoda. Nigdy nikogo nie zabiłem i w najbliższej przyszłości takiego zamiaru
nie mam, chyba że będziesz mi tak dalej podnosić ciśnienie jak w chwili
obecnej. Nie wiem jeszcze co z tobą zrobię, ale kiedy tylko będzie taka
możliwość, to postaram się cię stąd wyprowadzić. Nikt, oprócz mojego jednego
skrzata nie wie o twoim pobycie tutaj. W chwili obecnej znajdujesz się w
ukrytej komnacie w moim pokoju. Będziesz tutaj mieszkać przez pewien czas. W mojej sypialni znajduje się
moja prywatna łazienka. Będę do ciebie przychodzić z jedzeniem, żebyś mi się tu
nie zagłodziła. Sama stąd nie wyjdziesz. Ja mam jeden jedyny klucz, więc nawet
nie myśl o ucieczce. Poza tym gdybyś to zrobiła bez zastanowienia by cię
zabili, więc byłoby to bardzo głupie z twojej strony. Będę tu przychodzić raz
na jakiś czas żeby cię wyprowadzić do łazienki, więc o to się nie martw.
Zrozumiałaś wszystko? Mam nadzieję, że tak, bo nie mam zamiaru się powtarzać-
po tych słowach odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z komnaty zamykając ją na
klucz.
***
Po czterech dniach
miałem jej już serdecznie dość. Zero wdzięczności. Codziennie do niej
przychodziłem z jedzeniem i książkami. Cały czas marudziła i gardziła wszystkim
co jej przynosiłem. Jedzenie było za zimne, książki już kiedyś czytała, a
ubranie, które składało się z mojej starej koszuli i za małych spodni, zbyt
niewygodne. Ale i tak najgorsze było wyprowadzanie jej do łazienki. Jej kąpiele
trwały kilka godzin! A ja, jakbym nie miał co robić, musiałem siedzieć i
czekać, aż księżniczka łaskawie opuści toaletę z wiadomością, że jest gotowa do
spoczynku. Piątego dnia w końcu się czegoś dowiedziałem. Szczęśliwy wbiegłem w
podskokach radości do jej pokoju i z uśmiechem szczęścia oznajmiłem jej:
--Za 12 dni się wyprowadzasz !
--Jak to?
--No normalnie! Byłem na dzisiejszym zebraniu. Czarny Pan
powiedział na nim, że własne za 12 dni wyruszamy na jakąś akcję. Coś tam na
jakiś sierociniec mugoli. No i ja jestem jednym z niewielu, których nie
wyznaczył! To będzie nasza szansa!- ciągnąłem wciąż się uśmiechając. W końcu
będzie jeden problem mniej.
--I ty się z tego powodu cieszysz? Voldemort oznajmia, że ma
zamiar zaatakować mugolski sierociniec najprawdopodobniej zabijając wszystkie
bezbronne dzieci znajdujące się w środku, a ty tak po prostu tutaj wbiegasz i z
uśmiechem idioty oznajmiasz mi, że wyjeżdżam? – mówiła z niedowierzaniem
wymalowanym na całej twarzy. No może nie patrzyłem na to z takiej perspektywy
jak Granger, ale i tak, pomimo przyszłych ofiar się cieszyłem.
--No tak.
--No tak? Zniknij mi sprzed oczu ty demonie bez serca –
oznajmiła z pogardą.
--Nie będziesz mi mówić co mam robić! To moja komnata i mam
prawo w niej siedzieć tak długo jak mi się to tylko podoba! A poza tym nie masz
prawa nazywać mnie demonem bez serca, bo zapewne zapomniałaś, ale od pięciu dni
przetrzymuję cię tutaj ratując twoją wielką dupę przed pozostałymi
Śmierciożercami!
--Moją jaką dupę? Uważasz, że mam wielki tyłek? Czy ty
właśnie zasugerowałeś, że jestem za gruba? Dzięki! Dziewczyny lubią to słyszeć!
– wykrzyczała, próbując spojrzeć na swoje pośladki, chyba zapominając, że bez
lustra jest to średnio możliwe.
--Merlinie, dodaj mi dla niej cierpliwości, bo jak mi dodasz
siły tą przysięgam, że ją tutaj zaraz uduszę- powiedziałem spoglądając w
kierunku sufitu nad moją głową i w błagalnym geście unosząc ręce do góry.
--Nienawidzę cię.
--Z wzajemnością Granger.
--I świetnie!
--Świetnie! – krzyknąłem wychodząc wkurzony z pokoju. I jak
tu dyskutować z kobietą? Salazarze, kłócimy się jak stare, dobre małżeństwo.
Po tym incydencie
obraziłem się na nią jak na siedemnastolatka przystało, i więcej tego dnia do
niej nie wchodziłem.
Następnego dnia
leżałem na łóżku w mojej sypialni czytając książkę, żeby zając czymś myśli, gdy
nagle rozległo się pukanie od strony pokoju Granger i jej cichy, przepraszający
głosik:
--Malfoy? Malfoy, jesteś tam? Przepraszam, że nazwalam cię
demonem bez serca. Wiesz, że wcale tak nie myślę. Po prostu mnie poniosło. I jeszcze
przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Halo Malfoy? Mógłbyś tu do mnie
przyjść? Bo wiesz Malfoy… Nudzę się trochę. Halo? Jesteś tam? Malfoy?
Było ta takie słodkie i urocze, że nie mogłem się
powstrzymać przed uśmiechem, który mimowolnie wpłynął na mój usta. Wstałem i
skierowałem się do półki z książkami za którą były ukryte drzwi. Odsunąłem ją
na bok, wyciągnąłem klucz z kieszeni spodni i otworzyłem drzwi. Przed wejściem
nałożyłem maskę zdenerwowania na twarz i po tym szybkim i głośnym krokiem
wszedłem już zaczynając swoje przemówienie.
--Czy ty jesteś normalna? A gdybym tak nie był w pokoju sam?
Pomyślałaś o… - nie mogłem dokończyć. Patrząc na biedną Gryfonkę skuloną w
najmniejszą kuleczkę na podłodze przy miejscu skąd pukała, nie mogłem dalej
udawać rozgniewanego. Tak mnie rozczulił ten widok, że nie mogąc się
powstrzymać usiadłem na podłodze obok niej. Spojrzała na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale ja tylko
pokiwałem głową i zaczął wyrzucać z siebie to wszystko co mi leżało na sercu. –
Wiesz Granger, nawet nie wiesz jak mi jest przykro z tego powodu, jak cię
traktowałem przez te wszystkie lata, ale powinnaś zrozumieć, że wpajano mi
takie poglądy od najmłodszych lat… - i zacząłem swoją opowieść. Powiedziałem
jej wszystko. O moim trudnym dzieciństwie bez miłości od strony rodziców, o
szóstym roku w Hogwarcie i o tym, że nie miałem wyboru, że musiałem zabić
Dumbledora. Chciałem po prostu żeby zrozumiała. Ta rozmowa wiele mi dała.
Możliwość wygadania się drugiemu człowiekowi, który z chęcią mnie wysłucha, i
przy okazji nie wyśmieje, było tym, czego w tamtym momencie najbardziej
potrzebowałem.
***
Od tamtego dnia
przebywałem z nią częściej. Wieczorów nie spędzałem już leżąc samotnie na łóżku
i czytając książkę. Wolałem zamiast tego posiedzieć z Gryfonką u boku i
wysłuchać jej opowieści o przygodach jakie przeżyła wraz z Grzmoterem i
Wieprzlejem. Takie rozmowy były miłą odskocznią od szarej codzinności w
szeregach Czarnego Pana. Dowiedziałem się o niej wielu różnych, ciekawych
rzeczy i zrozumiałem, że urodzenie się w rodzinie mugolskiej wcale nie jest
rzeczą straszną, której powinno się wstydzić. Co więcej nawet jej tego
zazdrościłem, że jej życie, do czasów powrotu Voldemrota, było beztroską
przygodą w której pełno było miłości i śmiechu.
Około sześciu dni
przed jej wyprowadzką, gdy siedziałem pod łazienką i czekałem aż skończy się
kąpać, usłyszałem kroki na korytarzu oraz głosy powoli zbliżające się do mojego
pokoju. Nie wiedziałem co miałem zrobić. Nie mogli mnie zastać siedzącego pod
łazienką, gdyż byłoby to dość dziwne zważywszy na to, że z prysznica lała się
woda. Nie myśląc za bardzo co robię otworzyłem drzwi od łazienki i wbiegłem do
środka. Zastałem Granger stojącą w samej bieliźnie przed lustrem. Jej długie
włosy zarzucone były do tyłu przez co miałem idealny widok na jej okrągłe
piersi schowane pod czarnym, koronkowym stanikiem. Jej policzki momentalnie
przybrały odcień dojrzałej czereśni, zaczęła machać swoimi małymi rączkami w
chaotycznej próbie zasłonięcia całego ciała. Już otwierała usta żeby na mnie
nawrzeszczeć zapewne jakim to jestem zboczonym zwyrodnialcem, ale zdążyłem do
niej podbiec i od tyłu zasłoniłem jej usta moją dłonią nachylając się nad jej
uchem.
--Nic nie mów, ktoś tu idzie – szepnąłem najciszej jak tylko
potrafiłem. Momentalnie przestała mi się wyrywać i znieruchomiała, jej klatka
piersiowa zaczęła się unosić coraz szybciej, pewnie bojąc się, że ktoś tu wejdzie
i dowie się o jej obecności. Starałem się skupić na dźwiękach dochodzących zza
drzwi, ale było to dosyć niemożliwe. Zważywszy na to, że byłem od niej o ponad
głowę wyższy, dzięki czemu gdy tylko spojrzałem w dół miałem idealny widok na
jej piersi. Byłem tylko facetem, więc ciężko mi było powstrzymać się od co
chwilowych spojrzeń w dół. Z transu wyrwało mnie dopiero głośne pukanie do
drzwi.
--Draco, jesteś tam? – to był mój ojciec.
--Tak jestem, o co chodzi? Kąpę się!
--Czarny Pan ogłosił, że dzisiejsze zebranie odbędzie się
godzinę wcześniej niż zaplanowano.
--Dobra, będę wcześniej – powiedziałem, uznając rozmowę za
zakończoną. Usłyszałem oddalające się kroki i odgłos zamykanych drzwi. Dopiero
w tamtym momencie pozwoliłem sobie puścić Gryfonkę. Sekundę po tym jak to
zrobiłem już była cała owinięta ręcznikiem, i nawet nie wiem w którym momencie
stanęła za mną i wypchnęła mnie z łazienki w momencie zamykając drzwi. Pomimo
tego, że cała ta sytuacja trwała tylko kilkanaście sekund, widok dziewczyny w
samej bieliźnie nie opuszczał mnie przez wiele następnych dni.
***
Dwa dni przed jej
zaplanowaną wyprowadzką przyszedłem do niej, żeby tak jak każdego wieczoru
spędzić z nią czas na różnych opowieściach. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że
zamiast siedzieć na kanapie, Granger chodzi w kółku po pokoju, najwyraźniej
bardzo wściekła.
--O co chod… - nie dane mi było skończyć.
--Nie wytrzymam tutaj ani dnia dłużej! Zaraz dostanę
klaustrofobii! Mam już dosyć. Rozumiesz? Dosyć! Rzygam już tą twardą, pełną
wyłażących sprężyn kanapą, tymi zielonymi ścianami, i tym głupim dywanem, o
który się wywaliłam już około 30 razy! Może i zostały już tylko dwa dni, ale… -
co ona okres ma? Pierwszy raz się tak zachowuje. A co jeśli naprawdę ma okres?
Przecież w mojej łazience nie ma żadnych podpasek bądź innych tego typu rzeczy.
Kurczę, nie pomyślałem o tym. Jak ona bidulka sobie radzi? Może mógłbym być
nią, bo jej życie wydaje się takie przyjemne i beztroskie, ale nie mógłbym być
dziewczyną. Przecież taka miesiączka podobno boli. Albo rodzenie dzieci.
Przecież jak ja to sobie wyobrażę… fuj. Nie, pod żadnym pozorem bym nie mógł
być dziewczyną. Albo lesbijki. Przecież je pewnie podnieca widok własnych
piersi! Jakoś tak to chyba działa. W sumie u gejów to też musi być dosyć
skomplikowane bo…- MALFOY! Słuchasz mnie w ogóle?
--Co? Aaa.. Nie.
I w tym momencie dostałem w twarz. Tak po prostu uderzyła
mnie w twarz. Po tych wszystkich dniach, w których narażałem swoje życie, żeby
ją uratować ona mnie od tak bije! Tak, ma okres. Mimowolnie złapałem się za pulsujący
policzek. Odwróciłem głowę, żeby na nią nawrzeszczeć, ale kiedy tylko
zobaczyłem jej czerwone ze zdenerwowania policzki, jej zmarszczony w uroczy
sposób nosek, jej klatkę piersiową unoszącą się coraz szybciej w złości, jej
małe łapki zwinięte w piąstki ze zdenerwowania, nie mogłem się powstrzymać.
Musiałem to zrobić. Postąpiłem krok do przodu i przygarnąłem ją do siebie
łącząc nasze usta w pocałunku. Początkowo stała nieruchomo, zapewne w szoku, że
zdobyłem się na taki krok, ale już chwili później położyła dłonie na mojej
twarzy i oddała pocałunek. Nie była to miłość. Była to po prostu potrzeba
obecności drugiego człowieka. Chwilę później zorientowałem się co robię.
Puściłem jej talię i wyszedłem z pokoju pozostawiając w nim zdezorientowaną
Gryfonkę. Położyłem się na łóżku rozmyślając. Nie mogłem robić takich rzeczy.
Za dwa dni jej już tu nie będzie, a w najbliższej przyszłości rozegra się
wojna, podczas której będziemy stać po dwóch różnych stronach. Nie byliśmy
sobie pisani.
***
Te dwa dni minęły
szybciej niż bym chciał. Dnia wczorajszego starałem się ograniczyć z Granger
wszelakie kontakty do minimum. Byłem w rozsypce. Jednocześnie chciałem, żeby
została, bo dzięki niej, po siedemnastu latach dowiedziałem się co to jest
uczucie, ale jednocześnie chciałem również żeby wyjechała, bo właśnie tego
uczucia, którego mnie nauczyła, po prostu się bałem. Tak, to prawda. Ja, Draco
Malfoy, chłopak z dotychczasowo zamrożonym sercem, przyznałem, że się boję.
Około 20 minut temu
prawie wszyscy Śmierciożercy udali się na misję. Wiedziałem, że to jest ten
czas. Wszedłem do komnaty i zastałem Granger czekającą na mnie przy drzwiach.
Bez słowa złapałem ją za rękę i po raz pierwszy wyprowadziłem z mojej sypialni.
Znaleźliśmy się na długim korytarzu, na którego końcu znajdowały się schody
prowadzące na parter. Zatrzymałem się przed zakrętem nasłuchując czyichkolwiek
kroków. Po nie usłyszeniu nikogo zaprowadziłem ją szybkim truchtem do schodów.
Przez obręcz zauważyłem, że na holu przed drzwiami wejściowymi również nikogo
nie było. Zeszliśmy na dół i najciszej jak potrafiłem otworzyłem drzwi po czym
wyszedłem z Granger na podwórze.
--Teraz słuchaj uważnie. Za domem jest mały lasek, a po
kilkunastu drzewach jest płot. Dopiero jak będziesz stać tuż przy płocie możesz
się teleportować. Ty idź przodem a ja będę kryć tyły – kiwnęła głową na znak,
że rozumie i zaczęła okrążać dom a ja tuż za nią. Gdy byliśmy już z tyłu, około
250 metrów przed płotem, usłyszałem szeleszczenie dobiegające z drugiej strony budynku.
--Oj Draco, nieładnie. Wiedziałem, że taki młody gówniarz na
nic nam w szeregach, ale Czarny Pan ci zaufał, więc myślałem, że może się mylę,
podejrzewając cię o zdradę. A teraz nareszcie udowodniłem, że cały czas miałem
rację – Carrow wyłonił się z ciemności i zbliżał się do nas z ohydnym uśmiechem
na twarzy. Wiedziałem, że to nasz koniec. Odwróciłem się w kierunku Granger
stojącej kilka metrów za mną i krzyknąłem:
--Biegnij! Drętwota! – krzyknąłem kierując różdżką gdzieś w
okolicę Śmierciożercy. Sam zacząłem biec ile sił w nogach ale po około 50
metrów dostałem jakimś zaklęciem. Nagle poczułem śmiertelny ból w całych
nogach, i chwilę później się przewróciłem. W niektórych miejscach połamane
kawałki kości poprzebijały skórę, przez co całe nogi mi krwawiły. Połamał mi
całe nogi. Jeżeli w ogóle uda mi się jakimś cudem stąd uciec, to już nigdy nie
będę chodzić. Krzyknąłem. Ból był tak ogromny, że żaden Cruciatus nie może się
z nim równać. Granger odwróciła się i gdy zobaczyła, że leżę chciała do mnie podbiec,
ale ja tylko rzuciłem jej moją różdżkę. – Biegnij pod płot i się teleportuj, ty
masz do kogo wracać!
Spojrzała na mnie
ze łzami w oczach i z ruchu jej warg wyczytałem jedno słowo: dziękuję. Chwilę
później odwróciła się na pięcie i zniknęła między konarami drzew.
--No no no. Musiałeś być słaby w łóżku Malfoy, skoro na
ciebie nie poczekała. Wiesz co nigdy cię nie lubiłem – skierował swoją różdżkę
prosto w moją głową.
--Do zobaczenia w piekle – powiedziałem nie ukazując bólu,
który mi rozrywał nogi.
--Avada Kedavra – wypowiedział te słowa bez grama
współczucia w głosie.
Po tych słowach
przez ułamek sekundy ujrzałem zielony promień, który mknął w moim kierunku, a
chwilę później nastała ciemność. Tak właśnie. Ciemność. A więc tym jest śmierć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)