Witajcie
Kochani! Bardzo wszystkich przepraszam. Obiecałam Wam miniaturkę 29.11, ale nie
skończyłam jej do soboty i przez te dwa dni nie robiłam nic innego tylko ją
pisałam. Oczywiście nie napisałabym jej bez pomocy moich kochanych koleżanek:
Amortencji, Czekoladowej Żaby oraz Morsmorde. Dziewczyny serdecznie wam dziękuję,
nie wiem co bym bez was zrobiła. Tytuł miniaturki może trochę nietypowy, ale
mam nadzieję, że Wam się spodoba ;*
~Silencio~
***
Otworzyłam oczy. Po prawej stronie na metalowej szafce stały
kwiaty, kartki i słodycze. Spojrzałam w lewo i ujrzałam białą zasłonę. Było mi
bardzo niewygodnie. Próbowałam podnieść się na łokciach, ale nie byłam w
stanie. Ciało mnie bolało, czułam, że jestem poobijana, a do tego głowa
pulsowała jak szalona. Wszystko wskazywało na to że jestem w skrzydle
szpitalnym. I tak też było. Niestety nie wiedziałam z jakiego powodu się tu
znalazłam. Za drugim razem udało mi się podnieść. Rozglądałam się, ale nikogo
tu nie było. Po chwili usłyszałam kroki i drzwi do sali otworzyły się.
- Obudziła się!- krzyknęła Ginny i już po chwili znaleźli
się przy mnie Harry, Ginny, Ron, Neville i Luna - Mionka tak strasznie się
martwiłam - Ruda wycałowała mnie, zresztą tak jak wszyscy.
- Też się cieszę, że was widzę. A tak właściwie to co się
stało? - zapytałam, a zamiast odpowiedzi zobaczyłam zdziwione spojrzenia
przyjaciół. Po minucie odezwał się Harry.
- Myśleliśmy że to ty nam powiesz.
-Powiesz ? Ale o czym? - w mojej głowie była wielka pustka -
Ja.. ja.. ja.. nic nie pamiętam - tą odpowiedzią bardzo wszystkich
zszokowałam.
- Ależ proszę się nie martwić. To normalne po wypadku - Pani
Pomfrey weszła do sali i kazała zrobić sobie miejsce.
- O jakim wypadku pani mówi? - Zapytałam gdy ona szykowała
dawki eliksirów, które miałam zażyć.
- Och.. nic wielkiego. Miałaś lekki wstrząs mózgu.
Wstrząs mózgu? Jakim cudem? W mojej głowie rodziły się
następne pytania.
- A od ilu dni tu jestem? -Zapytałam nie ukrywając mojego niezadowolenia.
- O nic się nie martw, kochanie. Zostałaś znaleziona w
piątek wieczorem. Aktualnie mamy niedzielę a dokładnie - spojrzała na zegarek -
piętnastą czterdzieści sześć. A teraz proszę wypij eliksiry - były strasznie
gorzkie.
Uff... Jak dobrze, że nie zawaliłam
nauki. Leżąc tu 48 godzin mogłam narobić sobie sporych zaległości. Niestety
miałam większe powody do zmartwień. Nadal nie wiedziałam, co wydarzyło się w
piątek wieczorem. Nie ma nic gorszego niż niewiedza. Próbowałam się czegoś
dowiedzieć od Harry'ego, ale on twierdził, że poszłam do biblioteki i długo nie
wracałam. W związku z tym wysłał po mnie Rona, ale mnie już tam nie było. Dużo
się dowiedziałam... Pani Pomfrey po zbadaniu mnie zostawiła nas samych. Zanim
wyszła powiedziała, że muszę zostać jeszcze parę dni na obserwacji i za tydzień
mogę stąd wyjść.
Luna posiedziała jeszcze trochę i
musiała się zbierać, ponieważ nie napisała jeszcze eseju na eliksiry. Neville
zaoferował jej pomoc, więc poszli razem. Natomiast Ginny, Ron i Harry siedzieli
za mną do samego wieczora. Opowiadali mi co działo się podczas mojej
nieobecności. Nic ciekawego. Lavender zerwała z Deanem, jakiś puchon wysadził
salę do eliksirów a McGonagall odjęła komuś 50 punktów za szlajanie się po
korytarzu nocą. Ginny i Harry byli zadowoleni, że powoli wracam do siebie,
natomiast Ron był jakiś przygaszony. Pewnie napędziłam mu dużo strachu. Swoją
drogą, też bym się martwiła o niego gdyby przez dwa dni był nieprzytomny.
Pomimo zmęczenia i osłabienia w nocy nie mogłam spać. Wierciłam się i
przewracałam z boku na bok. Cały czas myślałam o wypadku. Jak mogło do niego
dojść?
***
Tak jak mówiła pani Pomfrey, po tygodniu
opuściłam skrzydło szpitalne. Czułam się dobrze, miałam tylko kilka drobnych
zadrapań. Wszystko było w porządku oprócz jednego - straciłam pamięć.
Pamiętałam wszystko z przed i po wypadku, ale nie wiedziałam jak do niego
doszło. To było okropne. Ludzie wypytywali ,,co się stało?”, ja natomiast nie
wiedziałam. Wiem, że nie powinnam, ale zmyśliłam historyjkę, w której potknęłam
się na schodach i walnęłam w nie głową. Miałam dosyć tych wszystkich wścibskich
i nachalnych ludzi.
Bardzo się cieszyłam, że z powrotem wróciłam na
lekcje. Jeżeli chodzi o zaległości, to szybko je zadrobiłam, a nawet
wyprzedziłam materiał. Moi przyjaciele wspierali i troszczyli się o mnie. Ron
stał się nadzwyczaj opiekuńczy i troskliwy, co było do niego niepodobne.
Szczerze mówiąc byłam zaskoczona, ale szybko się przyzwyczaiłam. Ginny
obwiniała się, że ten cały wypadek był z jej winy, ponieważ ostatnio poświęcała
mi mało czasu. Cóż się dziwić, skoro Harry nie odstępował jej na krok. Oni nie
widzieli nic złego w publicznym okazywaniu sobie uczuć, w przeciwieństwie do
mnie. Niestety Ron nie zgadzał się ze mną. Chciał abyśmy tak jak inne pary
chodzili za rączki, przytulali i całowali się po kątach. Uważałam, że nie
trzeba było odstawiać tego całego przedstawienia. Wystarczyła mi wiedza, że Ron
mnie kocha. Ale moje zdanie najwidoczniej się nie liczy.
***
Minęły dwa tygodnie, a ja czułam się świetnie.
Pamięci jak dotąd nie odzyskałam, ale już się tak tym nie przejmowałam.
Najwidoczniej nie było to nic ważnego. Stało się, a ja nie mogłam nic na to
poradzić. Czasami słyszałam jakieś głosy. Martwiło mnie to, ale uznałam, że
jestem przemęczona i muszę odpocząć, dlatego wcześniej się położyłam. Była
druga w nocy jak obudził mnie mój własny krzyk. Szybko się podniosłam, ale
dziewczyny nadal spały. Wszystko wskazywało na to, że tylko ja go słyszałam.
Byłam cała mokra, tak jakbym biegła w maratonie lub wyszła spod prysznica.
Rzecz w tym, że biegłam, ale nie w maratonie. Nie chciałam budzić koleżanek z
dormitorium, dlatego wzięłam szlafrok i zeszłam do pokoju wspólnego. Na dole
nikogo nie było, palił się jedynie ogień w kominku. Usiadłam w fotelu i
słuchałam, jak krople deszczu bębnią w szybkę. Próbowałam sobie to wszystko
przeanalizować. Nie wiedziałam czy to był zwykły sen, czy przypomnienie z
tamtego wieczoru. To było zbyt realistyczne na sen,chociaż widziałam wszystko
jak przez mgłę. Biegłam gdzieś, a raczej uciekałam. Musiało być późno bo
korytarze były puste. Najprawdopodobniej ktoś mnie gonił, bo co chwila obracałam
się za sobie. Nie miałam celu, wbiegałam po kolejnych schodach na górę. Nie
miałam już siły dlatego skręciłam w korytarz. Biegłam przed siebie, aż
natrafiłam na ślepy zaułek. Na tym się skończyło,sen mi się urwał i obudził
mnie krzyk. Nie wiem ile siedziałam w pokoju wspólnym, ale na dworze zaczęło
świtać. W pewnym momencie głowa osunęła mi się na oparcie fotela i zasnęłam.
Obudziłam się w swoim łóżku przytulona do poduszki.
Skąd się tu wzięłam? Nie
wiedziałam, ale byłam temu komuś bardzo wdzięczna.
Na śniadanie nie poszłam, nie miałam
apetytu. Na lekcjach byłam nieprzytomna, wręcz nieobecna. Nie mogłam się na
niczym skupić. Cały dzień myślałam o tym śnie, jeżeli można to tak nazwać.
Chciałam o wszystkim opowiedzieć Ginny, ale sama nie wiedziałam czy to zdarzyło
się naprawdę. A nawet jeżeli, to nie mogłam. Przecież potknęłam się na
schodach. Bardzo żałowałam, że zmyśliłam tą całą historyjkę, ale było już za
późno, żeby to odkręcić. Gdy po kolacji wróciłam do dormitorium
przeanalizowałam sobie po raz kolejny ten sen. Próbowałam przypomnieć sobie
korytarze, którymi uciekałam, ale nic z tego. Wszystko było, tak niewyraźne, że
aż sama się dziwiłam, że coś zobaczyłam. Jeszcze jedno - głos. Był taki
znajomy. Nie wiedziałam co mówił, ale wyraźnie go słyszałam. A jeżeli
zwariowałam i wyobrażałam sobie rzeczy, które nigdy nie miały miejsca? Jedynym
ratunkiem będzie oddział zamknięty w Świętym Mungu. Albo.... pójście tam, gdzie
to wszystko się zaczęło.
Tak jak postanowiłam, tak też zrobiłam.
Poszłam do biblioteki. Z tego co pamiętam chciałam dowiedzieć się coś o
liczbach wewnętrznych na numerologię. Stanęłam przy danym regale i zaczęłam się
rozglądać. Niczego nie zauważyłam, żadnych śladów, kompletnie nic. Zaczęłam
przeglądać książki. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś jest w pobliżu,ale w
bibliotece była tylko pani Pince i kilka drugoklasistów. Wokół mnie nikogo nie
było,więc wróciłam do książek. Nagle czyjaś dłoń znalazła się na mojej tali,
sunęła w dół, aż zatrzymała się na pośladku. Z mojego gardła wydobył się krzyk.
Szybko się obróciłam, ale nikogo za mną nie było. Byłam przerażona. Wyobraziłam
to sobie? A może to stało się naprawdę? Nic już nie wiedziałam. Wzięłam
pierwszą lepszą książkę i w pośpiechu opuściłam bibliotekę.
***
Nie wiem co się ze mną działo. Ostatnio
wszyscy mnie drażnili i wkurzali. Na niczym nie potrafiłam się skupić, a nawet
najdrobniejsza rzecz, najdrobniejszy gest mnie irytował. Chciałam być sama.
Tylko ja i moje myśli. Wszystko stało się jasne.... ktoś próbował mnie skrzywdzić.
Wydarzenia z tamtego dnia śniły mi się co noc. Każdej nocy przeglądałam książki
w bibliotece, czułam dłonie na moim ciele, uciekałam korytarzami i wpadałam w
ślepą uliczkę. Następnie słyszałam regułki zaklęć, które odbijały się od ścian
i cień postaci stojącej nade mną, a na koniec wielka ciemna plama.
Nie miałam z nikim kontaktu. Odsunęłam się od
przyjaciół. Nie potrafiłam z nimi rozmawiać. Wolałam być sam na sam z moimi
problemami. Chciałam wiedzieć kto tak bardzo pragnął zrobić mi krzywdę.
Wszystko zmieniło się po lekcji transmutacji. Wykład trwał już 10
minut. Profesor McGonagall oddała testy, które pisaliśmy w zeszłym tygodniu.
Nagle drzwi do sali otworzyły się i stanął w nich Draco Malfoy. Przeprosił za
spóźnienie i zajął swoje miejsce, nie odrywając ode mnie oczu. Próbowałam go
zignorować, ale jego spojrzenie strasznie mnie rozpraszało. Widziałam go po raz
pierwszy od czasu gdy wyszłam ze skrzydła szpitalnego i coś zaczęło mi świtać.
Cała scena z TEGO wieczoru przeleciała mi przed oczami. Osoba, która nade mną
stała to Malfoy. Zakręciło mi się w głowie i zrobiło ciemno przed oczami.
Nauczycielka musiała to zauważyć, ponieważ pozwoliła mi wyjść do łazienki.
Wybiegłam z sali jak poparzona. Stanęłam nad umywalką i przemyłam twarz zimną wodą.
Spojrzałam w lustro i pisnęłam. Ujrzałam za mną znienawidzonego ślizgona.
Jeszcze raz przemyłam twarz, ale on nadal tam stał.
- To byłeś ty! - wrzasnęłam tak głośno, że pewnie usłyszała
to cała szkoła. Nie ważne. To nie było teraz moim problemem.
- O czym mówisz? - zapytał powoli zbliżając się do mnie.
- Nie podchodź!!!! - W mojej głowie rodził się plan na jak
najszybszą ucieczkę z tego miejsca.
Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam ją prosto w jego
klatkę piersiową. Cała się trzęsłam, ale próbowałam wyglądać na opanowaną.
- Wtedy w bibliotece. To ty mnie goniłeś! To ty próbowałeś
mnie skrzywdzić! To ty się nade mną znęcałeś! To ty popchnąłeś mnie na tą
cholerną ścianę i straciłam przytomność! TO BYŁEŚ TY!
Sama zdziwiłam się swoją postawą. Byłam pewna siebie,
ale nie pewna tego co mówię. Natomiast on.... W jego oczach mieszał się smutek,
gniew, nienawiść i rozczarowanie.
- Zgadza się. To byłem ja.- Wiedziałam! Wiedziałam! Ja to po
prostu wiedziałam!
Nawet nie zastanawiając się skierowałam różdżkę
na ścianę, o którą opierał się Malfoy i z mojej różdżki wystrzeliło zaklęcie
Reducto. Kafelki zaczęły spadać i przygniatać blondyna. Nie wiem jakim cudem
wygrzebał się spod sterty pyłu i połamanych płytek. Cała łazienka była
zakurzona. Próbowałam wcelować w coś jeszcze żeby go przygniotło, ale trafiłam
w niego. Oberwał Rictisemprą. Wleciał w kabinę przy okazji rozwalając ją. Leżał
w kałuży wody, a krew spływała mu z czoła. Na Merlina co ja zrobiłam? Czy on
żyje? Nie podeszłam do niego, uciekłam. Nie było mnie stać na nic
więcej.
Nie wróciłam już na lekcje, poszłam na
wieżę astronomiczną i siedziałam tam do późnego wieczoru. Dlaczego to zrobiłam?
Co się się ze mną działo? Przestałam nad sobą panować. Jestem nieobliczalna.
Kiedyś nie skrzywdziłabym muchy, a co dopiero człowieka. Teraz było mi wszystko
jedno. Próbowałam jakoś to sobie wytłumaczyć i po pewnym czasie znalazłam
odpowiedź - zasłużył sobie na to!
Następnego dnia wstałam wcześniej po i
tak nieprzespanej nocy i zeszłam na śniadanie. W Wielkiej Sali były pustki,
wszyscy jeszcze spali. Wszyscy oprócz Draco Malfoy'a. Siedział przy stole węża
i jadł tosty z dżemem. Ewidentnie unikał mojego spojrzenia. Miał zabandażowaną
głowę i szramę na policzku. Było mi go żal. Miałam wyrzuty sumienia, ale starałam
się o tym nie myśleć. Zabrałam się za jedzenie jajecznicy. Gdy zobaczyłam
jedzenie mój brzuch dał o sobie znać głośnym burknięciem. Nie dziwię się mu, w
końcu nie byłam wczoraj na obiedzie i kolacji.
Coraz więcej osób schodziło na śniadanie. Ron
wraz z Harrym dosiedli się do mnie. Zapytali mnie gdzie wczoraj zniknęłam,
chociaż widziałam, że za bardzo ich to nie interesowało. Byli pochłonięci
rozmową o meczu quidicha, który miał się odbyć w przyszłą sobotę.
- Stary nie martw się wygramy to. Nie mają z nami szans -
Ron zapewniał Harry'ego nakładając na talerz tyle jedzenia ile się tylko dało -
Hermiono, gdzie wczoraj byłaś? Dziwnie się zachowujesz. Co się z tobą dzieje? -
zapytał obejmując mnie.
- A co ma się dziać? Wszystko jest w porządku. Po prostu
wczoraj źle się poczułam i zabolała mnie głowa.
- Dobra, nie musisz się tak unosić.
Dopiłam resztę soku z dyni, po czym strąciłam rękę rudego z
mojego ramienia i skierowałam się do wyjścia. Na schodach czekała na mnie
opiekunka mojego domu.
- Panno Granger, profesor Dumbledore chce z panią
porozmawiać.
Domyślałam się o czym. Szłam za profesor
McGonagall, a nogi się pode mną uginały. Cała się trzęsłam. Bo przecież co ja
mu powiem, że rzuciłam Malfoy'a w ścianę? Spanikowałam, ale na ucieczkę było za
późno, posąg chimery otworzył się. Merlinie dopomóż, proszę. Pomyślałam sobie w
duchu.
- Panno Granger, miło panią widzieć - dyrektor wpuścił mnie
do środka gabinetu.
Przez siedem lat nic się tu nie zmieniło. Po
środku stało biurko, tuż za nim regał, na którym spoczywała Tiara Przydziału.
Mnóstwo półek z książkami, portrety byłych dyrektorów Hogwartu, drążek, na
którym jak zwykle siedział Fawkes, myślodsiewnia i .... zaraz zaraz.... Co tu
robi Malfoy? No tak, przecież to on jest tutaj najbardziej poszkodowany.
- Proszę sobie usiąść. - wskazał mi krzesło obok ślizgona -
Zapewne słyszała pani o zdarzeniu, które miało miejsce wczoraj wieczorem. W
damskiej toalecie na trzecim piętrze dokonano niemałych zniszczeń. Akurat was
dwoje nie było wtedy na lekcjach. Czy możecie mi to wytłumaczyć?
- To chyba oczywiste, że cała wina spada na pannę Granger.
Draco sam by się przecież nie okaleczył - do gabinetu wkroczył Seveus Snape
- Ooo, Severus. Widzę, że dostałeś moją wiadomość - wtrącił
się profesor Dumbledore.
- Czy mam rację? - nietoperz poczęstował mnie wzrokiem
bazyliszka.
- Panie profesorze.... źle się poczułam, więc wyszłam ....
Byłam bezradna. Nie wiedziałam co mam zrobić.
Powiedzieć prawdę i wylecieć ze szkoły? A może skłamać i ratować swój tyłek?
Dlaczego to akurat na mnie spadają wszystkie nieszczęścia?
W tym momencie odezwał się Draco.
- Granger nie poszła do łazienki, skręciła korytarzem w
prawo do wieży gryfindoru. To ja jestem odpowiedzialny za te wszystkie
zniszczenia. Zrobiłem to, ponieważ dostałem kolejny okropny z transmutacji, a
ojciec zagroził mi, że jeszcze jedna taka ocena a mogę pożegnać się z
majątkiem. Zdenerwowałem się i miałem chęć zniszczenia czegoś, więc udałem się
do damskiej łazienki. Granger nie ma z tym nic wspólnego.
Dlaczego to zrobił? Krył mnie. Nigdy bym nie
pomyślała, że Draco Malfoy mój największy wróg wstawi się za mną.
- Draco czy to prawda? - dyrektor uważnie przyjrzał się
blondynowi. Nie wyglądał jakby kłamał. Był bardzo wiarygodny, może dlatego
Dumbledore we wszystko uwierzył.
- W takim razie panna Granger jest wolna. Z tobą chciałbym
jeszcze zamienić słówko.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Pożegnałam się i jak
najszybciej opuściłam gabinet dyrektora. Gdy schodziłam po schodach słyszałam
zażalenia i protesty Snape'a. Nie obchodziło mnie to, teraz chciałam znaleźć
się w swoim dormitorium. Dlaczego on to zrobił? To pytanie nie dawało mi
spokoju. Pewnie chciał abym milczała
***
Nadszedł dzień oczekiwany przez całą szkołę - mecz quidditcha gryfoni kontra ślizgoni. W wieży gryfindoru od samego rana panował zamęt. Drużyna z Harrym na czele siedziała przed kominkiem na dywanie i po raz kolejny omawiała strategię. Dziewczyny siedziały w dormitoriach i szykowały się. Paznokcie, fryzury, miniówki i wielkie dekoldy. Po co to wszystko? Przecież to zwykły mecz. Nie chciałam być gorsza, ale też nie chciałam wyglądać, jak co niektóre lafiryndy. Dlatego włosy ułożyłam w ładne loki, zrobiłam delikatny makijaż i założyłam dżinsy a do tego skórzaną kurtkę. Gdy Ron mnie zobaczył przyciągnął do siebie i pocałował. Czułam się niekomfortowo i to nie pierwszy raz. Trzymał mnie w ramionach i wpychał język do ust. Oderwałam się od niego i chciałam mu walnąć, ale powstrzymałam się. Za dwie godziny miał mecz i nie powinien się denerwować, musiał być w formie. Obiecałam sobie, że porozmawiam z nim po tym jak już wygra ten cały Puchar Quidicha.
Wszyscy razem zeszliśmy na śniadanie. Cały
Hogwart rozmawiał o meczu, nawet nauczyciele. Usiedliśmy do stołu, ale jakoś
nie miałam apetytu. Bardzo bolała mnie głowa. W trakcie śniadania profesor
Dumbledore wstał i życzył wszystkim powodzenia. W mgnieniu oka ludzie rzucili
się do drzwi. Chcieli zająć najlepsze miejsca. Wraz z Ginny poszłyśmy dać
chłopakom po buziaku na szczęście i zajęłyśmy miejsca na trybunach. Na boisko
wyszli chłopaki w czerwonych i zielonych szatach. Kapitanowie uścisnęli sobie
dłonie i wzbili się w górę.
Mecz trwał już od ponad godziny, a wynik co
chwilę ulegał zmianie. Gra była zacięta, zawodnicy szli łeb w łeb. W tym meczu
nie było lepszych, obie drużyny grały znakomicie. Nie można było doczepić się
także kibiców, którzy dopingowali swoim faworytom. Na trybunach roiło się od
szyldów, szalików i chorągiewek w kolorze zielonym lub czerwonym. Seamus jako
komentator opisywał wszystko co działo się na boisku.
- Proszę państwa, szukający Slytherinu Draco Malfoy zauważył
znicza!!!!!!! Harry Potter poszedł w jego ślady i leci tuż za nim!!! A cóż to?
Obrońca Gryffindoru Ronald Weasley porzucił swoje stanowisko i leci w stronę
szukającego Slytherinu.
Do jasnej cholery co on robi?
- Ała... to musiało boleć, proszę państwa......
Nic więcej nie słyszałam. Stałam jak osłupiała
i patrzałam jak Ron wleciał w Mafloy'a jednocześnie strącając go z miotły.
Zakręciło mi się w głowie i straciłam równowagę. W ostatnim momencie chwyciłam
się barierki,aby nie upaść.Wszystko mi się przypomniało.
Poczułam dłoń na moim pośladku a po chwili ktoś mnie objął.
- Zostaw Ron, nie tutaj!
Wyślizgnęłam się z jego objęć i sięgnęłam po
wybraną książkę.
- Ciii... wyluzuj- powiedział muskając palcami mój policzek
i zbliżając usta do moich. Odwróciłam głowę. Jego gorący oddech palił mi
skórę.
- Nie chcę robić tego teraz
Powiedziałam chrapliwie. Czy nikogo tutaj nie
ma? Gdzie jest pani Pince?
- Ty nigdy nie chcesz- wymamrotał z ustami przy mojej szyi.
- Może źle się do tego zabierasz....- powiedziałam mu coraz
bardziej przerażonym głosem.
Zaczął całować mnie bo obojczykach.
- Przestań!
Odepchnęłam go i wyszłam z biblioteki. Szedł tuż za
mną. Bałam się jak cholera, było późno i korytarze były puste. Przyśpieszyłam,
a za rogiem zaczęłam biec. Ron deptał mi po piętach. Nie miałam już siły, z
ledwością pokonałam ostatnie schody i wślizgnęłam się na korytarz na siódme
piętro. Biegłam przed siebie, ale co to? Nie nie nie!!!! Ślepy zaułek. Wszystko
tylko nie to. Już po mnie. Ron powoli zbliżał się do mnie. Nie miałam żadnej
ucieczki. Przysunął mnie do ściany i nachylił się.
- Nie wierć się, bo będzie bolało.
Wyszeptał wprost do mojego ucha i ugryzł je.
Pisnęłam. Usiłowałam wyślizgnąć się spomiędzy jego i ściany. Wbiłam mu dłonie w
pierś, ale je odepchnął. Wgniótł mnie w zimną ścianę całym ciężarem swojego
ciała. Poczułam jak włoski jeżą mi się na karku i zaczęłam rozważać opcje jakie
mi pozostały. Mogłam krzyczeć, ale były nikłe szanse, że ktoś mnie usłyszy.
Mogłam go walnąć. Raczej głupi pomysł, zważając na to, że jest ode mnie wyższy
i silniejszy. Niestety nic nie mogłam zrobić. Ron na nic nie zważał. Naparł na
mnie jeszcze mocniej. To było CHORE! Dysząc rozgniatał moje usta swoimi i
niemal już się wtapiałam w ścianę.
- Nie...
Szepnęłam. Nic nie odpowiedział.Twarde pożądliwe
dłonie wdarły się pod moją szatę. Czując jego dłonie na swoim ciele kurczowo
wciągałam powietrze. Zaczęłam płakać. Mój oddech był nierówny i szarpany
tłumionym łkaniem. Chwyciłam jego rękę i odepchnęłam ją od siebie z siłą o jaką
się nie podejrzewałam. Znów po mnie sięgnął. Zaczął szarpać się z zamkiem od
mojej spódnicy a wtedy bez namysłu odwinęłam się i go uderzyłam . Nie zdążyłam
uświadomić sobie, jak zapiekła mnie dłoń bo poczułam uderzenie na twarzy. Na
swojej twarzy! Roztrzęsiona i zapłakana zaczęłam osuwać się po ścianie.
Bezsilna i sparaliżowana leżałam na podłodze. Policzki miałam zimne i
szczypiące od łez. Ron zaczął się nade mną nachylać. Wtem głos otwieranych
drzwi przerwał moje szlochy. Ktoś wychodził z pokoju życzeń. To był Malfoy.
Obrócił się w naszą stronę. Najpierw spojrzał na mnie a później przeniósł swój
wzrok na Rona. W błyskawicznym tempie wyciągnął różdżkę i zaczął ciskać w niego
zaklęciami. Ron również szybko zaczął się bronić. Zaklęcia odbijały się od
wszystkiego co możliwe. Bałam się, że zaraz oberwę.
- Granger, uciekaj! No już!!!
Zaledwie się podniosłam a Ron doskoczył do mnie i z całej
siły popchnął mnie na ścianę. Walnęłam w nią głową i straciłam przytomność.
Draco dobiegł do mnie i ostatnie co widziałam, to jego blond włosy opadające mu
na czoło.
- Hermiona! Hermiona, dobrze się czujesz?- pytała Ginny potrząsając mną.
Parę razy przetarłam oczy i złapałam się za pulsującą
głowę. Po chwili uświadomiłam sobie,że mecz nadal trwa. Zerknęłam na boisko i
wzrokiem szukałam Draco. Jest tam, nic mu się nie stało. Spojrzałam wyżej i
ujrzałam Rona. Bez zastanowienia zaczęłam przepychać się do wyjścia. Szybko
opuściłam trybuny i skierowałam się w stronę zamku. Jak on mógł mi to zrobić?
Wiele razy mnie do tego namawiał, a ja się nie zgadzałam, ale nigdy w życiu nie
podejrzewałabym go o takie coś. O gwałt! Tak bardzo chciałam wiedzieć co się
stało tamtego wieczoru.Teraz oddałabym wszystko, żeby o tym zapomnieć Biegłam
przed siebie, na niczym mi nie zależało. Było mi wszystko obojętne. Chciałam
uciec od rzeczywistości, być sama. Zaczęłam się zastanawiać nad miejscem, w
którym nikt nie będzie mógł mnie znaleźć. Wieża astronomiczna? Nie. Pokój
życzeń? Nie, nigdy nie przejdę tym korytarzem. Może pokój Run? Też nie.
Krążyłam po dziedzińcu i próbowałam coś wymyślić. Spojrzałam w górę i ......
Tak, wieża zegarowa, to jest to. Wspinałam się po krętych,drewnianych schodach,
aż znalazłam się na szczycie. Z okna zobaczyłam całe boisko i zawodników, a
wśród nich Rona. Dopiero wtedy wszystko do mnie dotarło. Osunęłam się po
ścianie a z mojego gardła wydobył się stłumiony szloch. Płakałam jak dziecko.
Nie mogłam tego pojąć, jak chłopak, którego kochałam mógł zrobić coś takiego.
Przez myśl mi to nie przychodziło. Wymacałam przez koszulkę łańcuszek od Rona i
zerwałam go. Obracałam go pomiędzy palcami i przypominałam sobie nasze pierwsze
spotkanie w pociągu do Hogwartu, nasze przygody, pierwszy pocałunek, wszystkie
chwile spędzone razem. Pomyśleć, że już tego nie ma. Nie ma NAS! Nagle
usłyszałam czyjeś kroki. Serce podskoczyło mi do gardła, przecież wszyscy są na
meczu. Kto to? Podniosłam się i wyciągnęłam różdżkę. Kroki były coraz bardziej
wyraziste. Wpatrywałam się w zbliżający się cień. Byłam przerażona.... a jeżeli
to on? Różdżka wyleciała mi z dłoni i przeturlikała się w stronę schodów.
Schyliłam się po nią. Wyciągnęłam rękę, ale napotkałam czyjąś dłoń. Podniosłam
głowę i napotkałam błękitne tęczówki. Wstałam i rzuciłam mu się na szyję. Nie
obchodziło mnie,że mnie odtrąci. O dziwo tego nie zrobił. Przyciągnął mnie do
siebie i przytulił. On po prostu przytulił, a ja wypłakałam się w jego pierś.
Potrzebowałam teraz bliskości drugiego człowieka.
- A co z meczem?
- Ty jesteś ważniejsza.
Nie wiem dlaczego, ale w jego ramionach czułam się
bezpieczna i potrzebna. Z kolei on trzymał mnie jakbym była największym skarbem
na ziemi. Gdy już się uspokoiłam zadałam pytanie, które mnie dręczyło
- Draco, dlaczego wtedy, w łazience powiedziałeś, że to
byłeś ty?- zapytałam go nie odrywając głowy od jego torsu.
- A czy uwierzyłabyś gdym powiedział ci prawdę?- w jego
głosie dało się słyszeć smutek i rozczarowanie.
Milczałam. Zabolało go to.
- Sama widzisz... Ale gdyby mi ktoś powiedział, że łasica
jest zdolny do czegoś takiego,też bym nie uwierzył. Jak cię wtedy zobaczyłem,
przeżyłem szok. Byłaś taka bezbronna, bezsilna a w twoich oczach malowała się
pustka. Nie mogłem się po tym pozbierać. Przez miesiąc unikałem cię i nie
chodziłem na wspólne lekcje. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że źle zrobiłem.
Powinienem od razu wyjawić ci całą prawdę.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?- powtórzył zadane przeze mnie pytanie.
- Dlaczego go powstrzymałeś? Równie dobrze mogłeś przejść
obok niczego nie widząc.
Uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ponieważ zależy mi na tobie.- Nie wierzyłam w te słowa.
Wydawały mi się jakimś nie śmiesznym żartem.
- Przecież jestem zwykłą nic nie wartą szlamą a ty.... -
odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Nigdy nie mów o sobie w taki sposób. Wiem, że tyle razy
cię obrażałem i poniżałam, ale to ojciec wszczepił we mnie tą nienawiść do osób
niemagicznego pochodzenia. Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Przepraszam za
wszystkie przykrości, które przydarzyły ci się z mojego powodu. A powstrzymałem
go dlatego, że jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Dopiero tamtego wieczoru sobie
to uświadomiłem i nie mogłem pozwolić żebyś kolejny raz przeze mnie cierpiała.-
Tak, to wydaje sie coraz bardziej prawdopodobne.
Otarł mi łzę z policzka i pocałował w czoło. Po ty geście
już wiedziałam, że wszystko co mówi jest prawdą. Wierzyłam mu.
Nagle do wieży wpadł rozwścieczony Ron.
- Nie wierz mu! To zwyczajny śmieć! Hermiona on kłamie,
nigdy bym cię nie skrzywdził. Kochanie...
- Zamknij się sukinsynie! Drętwota! - chłopak puścił mnie.
Draco potajemnie wyciągnął różdżkę i cisnął zaklęciem w
rudego. Ten odskoczył i stracił przytomność. Ślizgon złapał mnie za rękę i
poprowadził do wyjścia. Zanim opuściliśmy wieżę kopnął Rona w żebra i
powiedział
- Mam nadzieję, że polubiłeś dementorów, bo od dzisiaj będą
to twoi jedyni przyjaciele.
***
Hogwart ukończyłam 6 lat temu. Obecnie mam 24
lata. Wyszłam za Dracona 4 lata temu, mamy razem 2-letnią córeczkę Channel.
Rozdział z Ronem jest już dla mnie skończony. Aktualnie został zamknięty w
Azkabanie i prędko stamtąd nie wyjdzie. Nareszcie mogę powiedzieć, że jestem
szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nic nie mogłoby popsuć mojej rodziny ani relacji z
przyjaciółmi.
Świetne, po prostu świetne ! *.* Czytało mi się tą miniaturkę wspaniale ! ^^ Mam nadzieję, że będzie takich więcej. Z niecierpliwością czekam na kolejną miniaturkę !<3 Kocham twojego bloga, Kocham ! Masz talent do pisania, którego Ci naprawdę zazdroszczę ! Pozdrawiam cieplutko i przesyłam całuski :* !
OdpowiedzUsuńDziękuję ;* Bardzo się cieszę, że Ci się spodobała moja miniaturka. Zapraszam do czytania innych, ponieważ nie tylko ja tutaj piszę. Jest nas pięć i każda ma inny pomysły na opowiadanie. Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńCudeńko! Opłacało się czekać, serio :) Tak podejrzewałam, że to Ron, bo nie przepadam za Romione hahah. Talent ogromny, pisz dalej!
OdpowiedzUsuńLiczę na więcej już niedługo :)
~G
Pięknie napisane. Na bloga trafiłam przypadkiem, ale muszę przyznać, że macie talent. Szlifujcie go dalej ;*
OdpowiedzUsuńNaprawdę zazdroszczę talentu i podziwiam miniaturkę.
Widać, że wkładasz w to nie tylko swój czas ,ale także serce. Jedna z najlepszych jakie wogóle czytałam
Pozdrawiam, życzę weny,
Annie M.
P.s Jeśli mogłabyś zajrzeć i ocenić byłabym wdzięczna :) coseeterne.blogspot.com
P.s 2; blog trafia do zakładki: polecane
Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale nie miałam czasu. Co do komentarza serdecznie dziękuję i zajrzę na stronkę ;* Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńCiekawa, trzymająca w napięciu miniaturka. Wyznanie Malfoya jak dla mnie szokujące i zaprzeczające trochę jego naturze. Szkoda tylko, że Ron jak zawsze to ten najgorszy - ale to tylko moje odczucia :) Ogółem jak dla mnie na +.
OdpowiedzUsuńJeżeli będziesz miała czas i chęci zapraszam do mnie :)
Będę zaglądać częściej, pozdrawiam C.A. Malfoy :*